GENIALNE filmy słynnych reżyserów, o których NIKT NIE MÓWI
Większość wielkich reżyserów ma to do siebie, że rzadko tworzą filmy złe. Jednak w powszechną pamięć zapadają tylko ich nieliczne, najwybitniejsze dzieła, zostawiając w zupełnym cieniu produkcje często wcale od nich nie gorsze. Oto krótki, niepełny i subiektywny przegląd niektórych z nich.
Ingmar Bergman – Wieczór kuglarzy (1953)
Gdy dzisiaj wspomina się o kinie Ingmara Bergmana, najczęściej padają tytuły takie jak Siódma pieczęć, Tam, gdzie rosną poziomki czy Fanny i Aleksander. Jednak bardzo rzadko mówi się o pierwszym jego prawdziwym arcydziele, czyli Wieczorze kuglarzy. A to duży błąd. To dla mnie jeden z najbardziej przejmujących filmów, jakie kiedykolwiek powstały. W skromnej formie i akcji, która da się w pełni streścić kilkoma zdaniami, kryje się niesamowita prawda o życiu. O tym, że każdy chciałby się wyrwać z kolein własnej egzystencji, zmienić ją na to, co tkwi tuż obok, a wydaje się lepsze i piękniejsze, bo nas tam nie ma. Jednak udaje się to tylko nielicznym. Pozostali muszą brnąć przez dotychczasowe życie, nawet jeśli go nienawidzą i nie dostrzegają w nim żadnego sensu. Bo przecież dzień za dniem show must go on. Niosąc tę smutną prawdę, Wieczór kuglarzy to największy na świecie wyciskacz łez, któremu rozliczne klony Love story nie dorastają nawet do pięt.
Peter Bogdanovich – Żywe tarcze (1968)
Podobne wpisy
Peter Bogdanovich jawi się jako twórca kompletny, który miał zadatki na to, by dogonić swojego legendarnego przyjaciela – Orsona Wellesa. Mimo że tego nie osiągnął, swoim dorobkiem i tak udało mu się zyskać status twórcy kultowego. Warto jednak skupić się na jego debiucie, który opowiada o szaleństwie oraz przemocy i… zupełnie odstaje od jego dalszej twórczości. W tym przypadku w produkcji palce maczali także geniusz Roger Corman oraz Boris Karloff, dla którego ten jeden z jego ostatnich występów okazał się godnym pożegnaniem z kinem. Choć film kręcony był na zasadzie “tanio i szybko”, to nie odbiera to niczego historii, która trzyma w napięciu do ostatnich minut. Szczególnie że częściowo została oparta na prawdziwych zdarzeniach. Wielka szkoda, że wiele osób nigdy tego filmu nie widziało, a tym bardziej o nim nie słyszało.
Billy Wilder – Stalag 17 (1953)
Nikt chyba nie jest na tyle szalony, by podważać geniusz, a co najważniejsze, poczucie humoru prezentowane przez Billy’ego Wildera. Dlatego tym bardziej niezrozumiały wydaje się fakt, iż mało się mówi o jego świetnej adaptacji broadwayowskiej sztuki opowiadającej o losach amerykańskich pilotów, nie tylko przetrzymywanych jako jeńcy, ale także podejrzewających, że w ich grupie znajduje się szpieg. Z jednej strony reżyser operuje typowym dla siebie humorem, a z drugiej widz styka się z brutalnością wojny, która odcisnęła na Wilderze szczególne piętno. Oczywiście nie można produkcji porównywać do Pół żartem, pół serio, niemniej jest to pozycja praktycznie obowiązkowa dla fanów humoru opartego na świetnie zarysowanych postaciach, kuriozalnych sytuacjach czy doskonale skrojonych dialogach. Do pośmiania się i do namysłu.