GDYNIA WYGLĄDA SŁABO
Jako że już w poniedziałek rusza największy i jedyny festiwal filmu polskiego (XXXVII FPFF w Gdyni) warto powiedzieć co i jak w tym roku, nawiązując do tego, co było przed rokiem.
Pytanie zasadnicze: czy to moja percepcja jest zaburzona, czy to kino polskie dostało zadyszki po bardzo interesujących ostatnich 12 miesiącach? Bo 2012 rok pewnie oferuje parę dobrych filmów, ale brzmią one cholernie nieciekawie.
Rok 2011 był bowiem bardzo udany pod dwoma względami. Pierwszy z nich to zdecydowane odświeżenie tej imprezy. Michał Chaciński rozbujał tę starą łajbę, wypchnął ją wcześniej na wodę (z jesieni na wiosnę) i odważnie poprowadził całość w słusznym kierunku: dokonano selekcji filmów (nie wszystkie premiery znalazły się w konkursie głównym), do Jury zaproszono obcokrajowców, a całą imprezę wyraźnie „sfestiwalizowano” tj. towarzyszą jej przeróżnego typu wydarzenia w rodzaju „Anatomia sceny”, w której autorzy kultowych filmów publicznie dokonują wiwisekcji wybranych przez siebie scen. Albo wykłady speców od scenariuszy, albo seminaria ze znanymi filmowcami. Innymi słowy – dzieje się na festiwalu w Gdyni tyle, że aż drapię się po głowie i myślę, czy w przyszłym roku osobiście się tam nie pojawić i nie zobaczyć na własne oczy tego całego dobra, które choćby reklamuje sam dyrektor artystyczny, Michał Chaciński, w felietonie w Wyborczej. Bo za jego pomysłem(?), pod jego przewodnictwem festiwal wydaje się bardziej otwarty na widzów, wychodzący naprzeciw kinomańskim oczekiwaniom (o ile kinoman ceni sobie kino polskie – ja tak).
Druga rzecz udana w 2011 to były festiwalowe filmy z Konkursu Głównego. Naprawdę dobre. O których się w wielu miejscach dyskutowało, nawet jeśli oceny nie były jednoznaczne. Szczególnie mam tu na myśli „Essential Killing”, „Czarny Czwartek”, „Sala samobójców”. Nie widziałem co prawda „Kreta”, „Wymyku”, „Ki”, „Daas” ale one jak najbardziej podobno świadczyły o dobrej kondycji rodzimej kinematografii. I last but not least – „Róża”, bezsprzeczne arcydzieło i już dzisiaj klasyk.
Ten rok wygląda, przynajmniej patrząc na krótki zarys fabularny większości filmów, słabo. Nie że źle, bo może być bardzo dobrze i nie że przesadzam, bo niektóre fabuły naprawdę wyglądają dość pretensjonalnie. Co najgorsze, żaden z tytułów nie pobudza – intrygują może ze dwa projekty, ale cała reszta jest do całkowitego zlania. A niektóre filmy zdają się kontynuować kinematograficzną manierę, pełną afektownych chwytów i umoralniających opowiastek.
W wywiadzie dla Wyborczej Chaciński zresztą mówi, że to zupełnie inny rok niż poprzedni. Wtedy każdy film różnił się od następnego nie tylko tematem, ale i stylistyką. W tym roku ta amplituda jest mniejsza.
Popatrzmy na 13 tytułów, zaczynając od tych, które chciałbym obejrzeć już teraz (potem to różnie).
1. JESTEŚ BOGIEM – historia polskiego hip-hopu. Historia Paktofoniki. Historia Magika w szczególności. Obstawiam duży hit komercyjny i liczę na niebanalne biografię zjawiska i człowieka. Reżyseruje Leszek Dawid od zeszłorocznego „Ki”. W obsadzie nikt znany.
2. OBŁAWA – podobno polski „Rashomon”. Historia opowiedziana z kilku punktów widzenia, z Marcin Dorocińskim,Weroniką Rosati, Maciejem Stuhrem i Sonią Bohosiewicz w rolach głównych. Może być z tego atrakcyjne kino historyczne wszak dzieje się w środowisku powojennej partyzantki. Reżyseruje Marcin Krzyształowicz, debiutant, szlifujący swój talent niestety przy produkcjach serialowych tefauenu.
3. SUPERMARKET – małżeństwo zatrzymuje się przed sklepem i idzie na zakupy. Tam coś się wydarza, a pewien chłopak jest oskarżony o popełnienie przestępstwa. Podobno nic nie jest jednoznaczne i z biegiem czasu wszystkie fakty składają się w pewną całość. Brzmi jak rasowy thriller, z którego Jankesi mogliby zrobić małe dziełko i ciekawi mnie, jak poradzą sobie z takim tematem Polacy. Reżyseruje koleś od „Ławeczki”. Uh.
4. SEKRET – Psychodrama. Niezmordowany Przemysław Wojcieszek wciąż na uboczu kina wciąż w podobnym klimacie, wciąż w podobnej wysokiej jakości, która wciąż tak naprawdę niewiele osób obchodzi. Dla miłośników „Made in Poland”, „W dół kolorowym wzgórzem”, „Głośniej od bomb”, „Doskonałego popołudnia”. Są tu jacyś?
5. W SYPIALNI – debiut Tomasza Wasilewskiego, asystenta Szumowskiej przy „33 scenach z życia” i nie asystenta (i sam nie wiem kogo) przy „Antychryście” von Triera. Nie wiem czego oczekiwać, bo reżyser, rocznik 1980, ma w swym dorobku jedynie seryjnie kręcony tasiemiec „Barwy szczęścia”.
6. DZIEŃ KOBIET – Chaciński nazwał go westernem feministycznym. O matce samotnie wychowującej córkę i takie tam dramaty. Reżyseruje Marysia Maria Sadowska, gdzieniegdzie znana piosenkarka i zdobywczyni 8. miejsca w „Gwiazdy tańczą na lodzie”. Nie wiem co sądzić, bo może być albo kiepsko albo bardzo zaskakująco.
7. BEZ WSTYDU – o buncie nastolatka, o miłości, o neofaszystach i romskiej dziewczynie. Misz-masz z Mateuszem Kościukiewiczem w roli głównej (świetny we „Wszystko co kocham”), który zdaje się powtarzać swą rolę pryszczatego buntownika. Reżyseruje Filip Marczewski, debiutant.
8. MÓJ ROWER – Piotr Trzaskalski reżyseruje. Osobiście nie podszedł mi ani „Edi”, ani „Mistrz”, bo to dość pretensjonalne historyjki, na które dobrym określeniem jest z angielska fellini-wannabe (nawet jeśli po części to hołd wielkiemu Federico). Tym razem w podobnym na pewno tonie, który mnie kompletnie nie interesuje.
9. DROGA NA DRUGĄ STRONĘ – rumuńska animacja za polskie pieniądze o rumuńskim więźniu, który zagłodował się na śmierć w polskim więzieniu. Oh yeah, chcę to. Status „The Hunger” zagrożony? Ale tak na serio – głos Macieja Stuhra bardzo pasuje, animacja fajnie wygląda, a całość wygląda lekko, nawet na tak poważny temat.
I kilka filmów już znanych z ekranów
10. W CIEMNOŚCI – nasz kandydat, nasz nominowany, och. Milion widzów w kinach, dobre recenzje, Agnieszka Holland na fali. Nie chciałbym aby zgarnęła nagrodę główną, bo tak naprawdę swoje już dostała (prominentny, he he, Orzeł). Gdynia młodym!
11. 80 MILIONÓW – było już w kinach, 144 tysiące widzów (niewiele), niezłe recenzje. Nie widziałem, nie mam negatywnych skojarzeń, nie mam ochoty.
12. SPONSORING – wzbudził ożywione dyskusje, podzielił krytykę. Dramat zaangażowany, na którego nie mam najmniejszej ochoty, choćby ze względu na recenzję Pegaza i beznadziejną kampanię reklamową z „Małgośką” Szumowską na plakacie.
13. BABY SĄ JAKIEŚ INNE – Koterski bardzo intrygująco, po kotersku, ale bez aj waj, którego bym się spodziewał.
I nie wygląda to dobrze, musicie przyznać. Brakuje kina gatunkowego, jakichś odważnych wolt stylistycznych. I fabuł, na które się czeka przebierając w miejscu nogami (jak zeszłoroczna „Róża”, bo wiadomo – film Smarzowskiego, obecnie najlepszego i najrówniejszego polskiego twórcy). Nie wiem o co chodzi, ale obym się mylił i oby Chaciński miał rację.
Tuż po festiwalu czekajcie na podsumowanie opinii, recenzji, wrażeń.