Filmy SCIENCE FICTION, których NIE ZNASZ, a POWINIENEŚ
Jednym ze stałych elementów życia kinomana jest poszukiwanie nowych tytułów. Bywa, że wszystkie listy „the best of” wypełnione są tytułami dobrze znanymi, popularnymi, wielokrotnie oglądanymi i omawianymi. Poniżej przedstawiamy listę mniej znanych, ale interesujących filmów z gatunku science fiction.
Uncanny
Termin „sztuczna inteligencja” w ostatnich latach trenduje wykładniczo, a proporcja między science a fiction zaczyna ulegać zmianie w przypadku filmów dotykających tego tematu. Naukowcy uspokajają, że na razie nie grozi nam zmasowany atak komputerów lub maszyn rodem z Terminatora lub Robokalipsy, natomiast dla dziennikarzy, pisarzy i filmowców przyszłość rysuje się w ciemnych barwach. Tak było w przypadku komercyjnego i artystycznego hitu, Ex Machiny Alexa Garlanda. Podobną historię – nieco skromniejszą i bardziej osobistą, ale chyba bardziej zaskakującą – opowiada niezależny dramat sci-fi, Uncanny. Gdzieniegdzie można przeczytać o podejrzeniach, czy nie jest on tylko plagiatem powstałej zaledwie rok wcześniej Ex Machiny, ale zapewniam, że tak nie jest. Uncanny rządzi się swoimi prawami i zasadami, wykorzystując jedynie podobny pomysł wyjściowy. Relacja między dziennikarką, genialnym wynalazcą i androidem angażuje od pierwszych minut. Film zręcznie operuje czymś, co nazywamy „doliną niesamowitości”, czyli uczuciem lęku, a nawet odrazy przed sztucznym tworem (w tym przypadku – robotem obdarzonym inteligencją) do złudzenia przypominającym człowieka. Po seansie pozostaje w głowie kilka pytań i przyjemne wrażenie, że obejrzało się film oparty na ciekawej hipotezie, a niski budżet nie przeszkodził twórcom w realizacji scenariusza.
Listy martwego człowieka
Człowieka od lat fascynuje koniec – czy to jego własnego życia, czy to całego świata. Literatura i kino science fiction często traktują koniec jako nowy początek – stąd niezwykła popularność odmiany gatunku science fiction, jakim jest postapo, czyli wizje świata podnoszącego się z nóg po zagładzie. Postapokaliptyczne narracje zwykle związane są z realnymi zagrożeniami: wojnami, eksperymentami z bronią masowego rażenia, kolizjami planety z meteorytami itp. Od początku badań nad energią atomową twórcy fantastyki naukowej doszukiwali się w niej źródła zniszczenia – wiadomo bowiem, że jeśli coś daje potężną energię, to prędzej czy później znajdzie się ktoś chcący wykorzystać to jako broń. Atomowe bomby zrzucone na Japonię podczas drugiej wojny światowej to dziś budzą grozę – i pobudzają wyobraźnie. W 1986 roku – tym samym, kiedy doszło do awarii w reaktorze atomowym niedaleko Prypeci i Czarnobyla – w Rosji powstał film Listy martwego człowieka. To czysto humanistyczne spojrzenie na świat po zagładzie nuklearnej. Dużo ważniejsze od powodów i zewnętrznych skutków apokalipsy jest jej oddziaływanie na ludzką duszę. Ponura, beznadziejna i depresyjna atmosfera filmu doskonale rezonuje ze Stalkerem, a warstwa wizualna oparta na monochromatycznych zdjęciach i oszczędnej scenografii sprawia, że obraz wygląda jak dokumentalny, prawdziwy zapis świata po zagładzie. Trudny w odbiorze, ale niezmiernie warty sprawdzenia.
Niemy wyścig
Dla geeków to niemal świętość, ale Niemy wyścig Douglasa Trumbulla pozostaje nieznany dla szerszej publiczności. Na początek słowo wyjaśnienia: kim był Douglas Trumbull? Specjalistą od efektów wizualnych, którego pracę mogliśmy podziwiać w takich klasykach jak 2001: Odyseja kosmiczna, Bliskie spotkania trzeciego stopnia, Star Trek: The Motion Picture tudzież Łowca androidów. W 1972 zadebiutował jako reżyser proekologicznego dramatu science fiction Niemy wyścig. Kameralna historia rozgrywała się na stacji kosmicznej, a dotyczyła przetrwania i zachowania ziemskiej fauny. Planeta została bowiem doszczętnie wyniszczona i wykarczowana, a jedyną nadzieją na ocalenie zieleni były rośliny dojrzewające na wspomnianej stacji. Najciekawszymi scenami Niemego wyścigu są te, które pokazują relacje człowieka z trzema pokładowymi, samodzielnie poruszającymi się robotami. To pierwszy tak sugestywny obraz androida w kinie – wcześniejsze produkcje raziły umownością w stylu retro. Roboty z Niemego wyścigu to pełnoprawni uczestnicy akcji, a w ich role wcielili się aktorzy z amputowanymi kończynami. Ponadto mamy tu znakomitą, realistycznie wyglądającą scenografię, świetną historię i charakterystycznego Bruce’a Derna w roli głównej. Film nie odniósł wielkiego sukcesu, ale do dziś jest ceniony właśnie za realizm i sugestywność wizji kosmicznej stacji z funkcjonującymi robotami. Kilka lat po premierze Trumbull – jako ceniony artysta – otrzymał propozycję pracy przy Gwiezdnych wojnach, którą odrzucił. Nie da się jednak nie zauważyć, że ekipa Lucasa czerpała inspirację z Niemego wyścigu w wielu kwestiach.