Filmy SCIENCE FICTION, które ŹLE przewidziały PRZYSZŁOŚĆ
Właściwie takie produkcje w większości zostały przytoczone w moim zestawieniu tytułów science fiction, które nigdy się nie znudzą. Nie będę więc tamtych filmów tutaj wspominał, sygnalizuję to od razu, gdyby komuś brakowało jakiegoś dzieła. Problem z kinem SF jest właściwie taki, że w większości tych produkcji da się znaleźć elementy dobrze przewidziane i kompletnie odklejone od naszej teraźniejszości, co nie oznacza, że się one kiedyś nią nie staną. Większość elementów świata przedstawionego w kinie SF kiedyś się wydarzy, z racji tego, że był w stanie je wymyślić ludzki umysł. Poniższe tytuły są przykładami raczej tego typu, że odnoszą się tylko do naszego TERAZ lub przeszłości z punktu widzenia filmowych opowieści. Nie dotyczą również konkretnych wynalazków, co bardziej czasów, ustrojów, sytuacji społecznych itp. Celnie jednak piętnują zagrożenia, gdyż być może to, o czym opowiadają, zdarzy się nieco później, niż założyli to scenarzyści.
„Freejack”, 1992, reż. Geoff Murphy
Zasada jest następująca: przeszłości nie da się zmienić, ale da się wyjąć z niej niepostrzeżenie jakiś element, który i tak skazany jest na zagładę. Nikt nie będzie niczego podejrzewał. Tym elementem są najczęściej głośne wypadki znanych ludzi jak np. kierowcy rajdowego Alexa Furlonga. Ściąga się więc ich tuż przed śmiercią do przyszłości i przeznacza na nowe siedziby umysłów bogatych ludzi. Ową przyszłością, kiedy są możliwe podróże w czasie, jest rok 2009, czyli czas, który mamy za sobą od wielu lat. Podróże w czasie wciąż są niemożliwe, a światem aż w takim stopniu nie rządzą korporacje, przynajmniej otwarcie. Niemniej istnieją miejsca na naszej Ziemi, gdzie rzeczywistość jest podobnie kontrolowana, co w Nowym Jorku w fabule Freejacka. Generalnie jest to produkcja niezwykle zmarnowana, ze świetnym pomysłem na początku i koślawym rozwinięciem. Warta jednak uwagi, głównie ze względu na ciekawą obsadę i klimat.
„Zielona pożywka”, 1973, reż. Richard Fleischer
W 2022 roku populacja Nowego Jorku sięgnie 40 milionów, a tylko najbogatsi będą mieli dostęp do naturalnego jedzenia, wody i własnych mieszkań. Reszta mieszkańców, czyli tak naprawdę realna siła robocza, będzie odżywiać się wysoko przetworzonym pokarmem o zielonym kolorze nazywanym POŻYWKĄ. Nic z tego się jeszcze nie sprawdziło. Nowy Jork ma dzisiaj około 9 milionów mieszkańców, a nawet ci najbiedniejsi, mimo że faktycznie nie mają swobodnego dostępu do ciepłej wody, jedzenia i mieszkania, nie odżywiają się dystrybuowaną w noclegowniach zieloną papką robioną z innych ludzi, których np. uśmiercono w procesie eutanazji. Te mokre lęki redaktorów z takich portali jak Polonia Christiana, przerażonych kapsułami eutanazyjnymi szwajcarskiej firmy Exit International, się jednak nie sprawdziły. Masowe karmienie ludzi ludźmi wymagałoby znacznie więcej ciał niż te uzyskiwane w procesie eutanazji, która jest dobrą śmiercią, a nie zabójstwem. Jeśli ktoś jest ciekawy, warto przypomnieć sobie etymologię tego słowa. Karmienie ludzi ludźmi wymagałoby hodowania ich na farmach jak trzodę chlewną, inaczej takie białko pozyskiwane z człowieka byłoby wręcz pokarmem elitarnym. Warto jednak zastanowić się nad możliwością takiego wspomagania produkcji żywności w przyszłości, kiedy faktycznie populacja Nowego Jorku dotrze do tych 40 milionów. Jeśli tak będzie, to jaka proporcjonalnie będzie populacja naszej całej planety, i co wtedy z wyżywieniem takiego mrowia ludzkiej szarańczy?
„Świat na drucie”, 1973, reż. Rainer Werner Fassbinder
Już w 1973 roku ludzie obawiali się sztucznej inteligencji, która będzie umiała stworzyć tak doskonałą symulację rzeczywistości, że nie uda nam się odróżnić jej od realnego świata. W zasadzie będzie ona realna tak samo. To właśnie symulakrum, tak obszernie przedstawione w tym znakomitym i mało znanym filmie. Jeszcze na początku XXI wieku wydawało się, że prace nad wirtualną rzeczywistością będą postępowały znacznie szybciej, a dzisiaj osiągną już poziom zaawansowania przedstawiony w Świecie na drucie. Rozwój techniki postępuje jednak wolniej, a może po prostu kieruje się na inne tory. Wirtualna rzeczywistość jeszcze dzisiaj nie jest w stanie aż tak podszyć się pod realność, że jej nie rozpoznamy. Ta wizja Fassbindera się nie sprawdziła.
„Wysłannik przyszłości”, 1997, reż. Kevin Costner
W 2013 roku podobno miała się wydarzyć wielka katastrofa, która doprowadzi naszą cywilizację do upadku. W Wysłanniku przyszłości nie jest ona szczegółowo zdefiniowana, jednak widać, że destrukcja działa się na wielu płaszczyznach. Katastrofa jest więc tłem dla przedstawienia w filmie desperackich prób, które podejmują ludzie, żeby odbudować cywilizację. W tym sensie Wysłannik przyszłości jest ciekawym, społecznym science fiction, które jeszcze się nie wydarzyło. Szkoda, że twórcy nie przesunęli fabuły nieco w czasie, chociażby do drugiej połowy XXI wieku.
„Rollerball”, 1975, reż. Norman Jewison
Akcja filmu przedstawia czasy nam współczesne, chociaż w wyobraźni twórców stylizowane na lata 70. Niewiele się zmieniło zarówno pod względem wystroju wnętrz, jak i używanej techniki. Rollerball jest zaś brutalną grą dzielącą ludzi na lepszych i gorszych, pomagającą utrzymać społeczeństwo w ryzach za pomocą prostej, nasyconej przemocą rozrywki, czyli połączenia hokeja, wyścigów na łyżwach i na rolkach. Nasz demokratyczny świat jeszcze na szczęście nie jest w takim stanie, że trzeba dawać członkom społeczności taką rozrywkę bez żadnych zasad. Może gdzieś w krajach 3. świata, ale to także na lokalną skalę. W filmie Rollerball gra dzieje się masowo, mainstreamowo, jest ważnym elementem spajającym rzeczywistość społeczną. Na szczęście jeszcze nie dotarliśmy do takich problemów w naszym świecie. Nie chodzi o jakiś hamulec moralny, jeśli chodzi o samą grę rollerball. Kiedy zostaną stworzone odpowiednie społeczne warunki na grę, nawet z zabijaniem, każdy znajdzie na nią czas.