Filmy POSTAPOKALIPTYCZNE ostatniej dekady. Człowiek w obliczu ZAGŁADY
Ciche miejsce
Sekwencja otwierająca Ciche miejsce to przykład doskonałej ekspozycji i wprowadzenia widza w swój świat. Żadnych plansz z tekstem, żadnych łopatologicznych dialogów; krótkie wymiany zdań między bohaterami odbywają się za pomocą języka migowego, a reszta jest dopowiedziana poprzez przemyślane użycie obrazu. Prześladująca widza cisza, poczucie dezorientacji i rosnące napięcie prowadzą do pamiętnej kulminacji, po której na ekranie pojawia się tytuł. W tym momencie wiemy już wszystko, czego potrzeba, nawet jeśli minęło raptem kilka minut filmu. Cywilizacja upadła, a ci, którzy przetrwali, zmuszeni są do walki o zasoby i – co najważniejsze – do życia w zupełnej ciszy, jako że hałas oznacza szybką śmierć. To w oczywisty sposób wyjątkowo utrudnia przetrwanie, ale także tłamsi ludzkiego ducha, pozbawiając go swobody ekspresji własnych emocji. To świat uczuciowego wycofania, narzuconego stoicyzmu i nieustannych obaw o złamanie kardynalnej zasady funkcjonowania. Bohaterowie naturalnie chcą przeżyć, ale tak naprawdę najbardziej pragną emocjonalnego katharsis.
Logan: Wolverine
W Loganie apokalipsa spotkała przede wszystkim mutanty (których została już zaledwie garstka), podczas gdy ludzka cywilizacja ma się nie najgorzej – nawet pomimo kolejnych doświadczanych kryzysów. Z pewnością nieprzypadkowym wyborem na miejsce akcji były więc pustynne pejzaże Meksyku; spalona słońcem gleba, tumany kurzu, zardzewiała blacha i bieda gdzie okiem sięgnąć – Mad Max jak się patrzy. Ta postapokaliptyczna sceneria doskonale pasuje do kondycji tytułowego bohatera i podróżującego z nim profesora Xaviera. Obaj mężczyźni są już zmęczeni swoim wiekiem i dotychczasowym życiem; obaj toną w wyrzutach sumienia, goryczy i tęsknocie za tym, co utracili. To wraki, w których tli się mała iskierka nadziei na odkupienie, istne uosobienie świata po zagładzie.
Zombieland i Zombieland: Kulki w łeb
Świat opanowany przez zombie to w popkulturze nic nowego ani świeżego (nomen omen), ale jego wariacja znana z obu części Zombieland zasługuje na wyróżnienie. Życie podczas apokalipsy zombie nie jest tu zdominowane przez ciągły strach, rozpacz czy nienawiść do innych ocalałych – główni bohaterowie znajdują w nim cel, którego zawsze im brakowało, i rodzinę, której nigdy nie mieli. Zabijanie krwiożerczych zombie staje się dla nich nową rozrywką, a brak norm społecznych okazuje się prawdziwie wyzwalający – nawet jeśli należy przestrzegać żelaznych reguł (skrzętnie spisywanych przez protagonistę) dotyczących przetrwania w świecie żywych trupów.
Terminator: Ocalenie
W moich oczach to najlepszy (i jedyny faktycznie udany) Terminator od czasu Dnia sądu, w dużej mierze właśnie z racji osadzenia akcji w postapokaliptycznej wizji przyszłości. Przyszłości, w której Skynet zmienił Ziemię w ponure pustkowie, wybijając przy tym większość populacji. Niedobitki próbują przetrwać na własną rękę albo dołączają do ruchu oporu podejmującego nierówną walkę ze Skynetem o kontrolę nad planetą. W tej brutalnej rzeczywistości (z racji PG-13 niestety nie tak bardzo, jak mogła być) śmierć może przyjść zarówno ze strony maszyn, jak i równie bezlitosnych ludzi – wizja pesymistyczna, ale niestety wiarygodna. Całość prezentuje się znacznie bardziej klimatycznie niż obrazy przyszłości z Genisys i Mrocznego przeznaczenia, nieco w duchu Mad Maxa. I choć, jak już wspominałem przy Księdze ocalenia, nie każdy musi przepadać za wyraźnie zmniejszonym nasyceniem barw, tak uwalone pyłem Terminatory w obdartych i nadpalonych szmatach zasługują na uniwersalną aprobatę. Osobiście wysoko cenię również spójną tonację historii, której powaga zawstydza pomieszanie patosu z tandetnym humorem z obu kolejnych części (nie mówiąc już o parodii, jaką jest Bunt maszyn).
Trylogia Planety małp
Nowa Planeta małp to trylogia doskonała i swoisty ewenement, jako że każda jej odsłona jest lepsza od poprzedniej. Fantastycznym zabiegiem okazała się stopniowa zmiana perspektywy opowiadanej historii: pierwsza część przedstawiona jest głównie z punktu widzenia ludzi, druga w wyważony sposób dzieli narrację między ludzi i małpy, natomiast trzecia zdecydowanie najwięcej czasu poświęca tytułowym naczelnym. To bardzo sprytny pomysł na oddanie sedna tej trylogii: rola człowieka w niej stopniowo traci na znaczeniu zarówno z perspektywy fabuły, jak i czasu ekranowego. Wymowny jest także fakt, że trudno to przyjąć ze smutkiem – ludzie sami zgotowali sobie ten los i na niego zasłużyli. W Planecie małp Ziemia tylko zyskuje na naszym stopniowym wymieraniu, a małpy zdają się reprezentować człowieczeństwo, które my jako ogół dawno utraciliśmy.
Bonus#2: Ludzkie dzieci
Kolejny bonus to kolejne naciągnięcie reguł. Ludzkie dzieci pochodzą z 2006 roku i nie rozgrywają się po zagładzie, ale w jej trakcie. Nie ma tu wojny nuklearnej ani żadnych spektakularnych kataklizmów, a upadek człowieka postępuje powoli, kryzys za kryzysem. Film ma miejsce w Wielkiej Brytanii, której kierunek (nie tylko z kilku ostatnich tygodni, ale także lat) budzi współcześnie wiele kontrowersji i wątpliwości – poniekąd stąd jego obecność w tym tekście. Masowa bezpłodność w najbliższej przyszłości raczej nam nie grozi, natomiast brutalne zamieszki, kryzysy imigranckie, rozłamy społeczne i szkodliwa izolacja wcale nie są odległymi perspektywami. Dzieło Alfonsa Cuaróna czyni wyjątkowo celne spostrzeżenia na temat problemów społecznych i ułomności jednostek, a po niemal piętnastu latach od premiery jawi się niczym zignorowana przestroga.