Filmy, o których nie wiedzieliście, że miały SEQUELE
Czy to możliwe, aby sequele do znanych filmów do dzisiaj uchowały się przed masową publiką? Ukryte, zapomniane, pomijane w dyskursie – takie są filmy w poniższym zestawieniu. Czasem bywa tak, że nawet jeśli dane kultowe dzieło dostało udany sequel, to dzisiaj się o nim najczęściej zupełnie nie pamięta. Dlaczego? Hmmm… jak zwykle powody mogą być różne i tym się zajmiemy. Zapraszam tam, gdzie zazwyczaj wzrok nie sięga – oto kontynuacje do wielkich, kochanych przez kinomanów filmów, o których nikt nie rozmawia, jakoby ignorując ich istnienie. Dajcie znać, czy widzieliście którekolwiek z tych dzieł, bo może widzieliście, ale już o tym zdążyliście zapomnieć. A jakie są wasze typy takich sequeli?
„Psychoza II”
Psychoza to absolutna świątynia dla fanów historii horroru. Jest miejscem, do którego zawsze można z przyjemnością wrócić i się od nowa czymś zachwycić lub zainspirować. Wielu późniejszych twórców cytowało to arcydzieło w swoich gatunkowych poszukiwaniach (z Brianem De Palmą na czele). To fakt powszechnie znany, ale częstokroć zapomina się, że majstersztyk formy od Alfreda Hitchcocka ma aż trzy bezpośrednie kontynuacje. Ich marginalizacja wynika z tego, że druga część od Richarda Franklina powstała aż 20 lat po oryginale. Choć film jest utrzymany w nieco odrębnej estetyce, a reżyser ma inne metody budowania napięcia, a także interesują go odmienne tematy niż mistrza suspensu, to trzeba przyznać, że udało się tu zrealizować kompetentny dreszczowiec. Psychoza II jest całkowicie zafiksowana na punkcie widzenia głównego bohatera, którego charakter tu znacznie rozwinięto.
„Francuski łącznik II”
Najpierw był Bullit, a potem Francuski łącznik właśnie. Wielka rewolucja kina sensacyjnego na przełomie lat 60. i 70. była niewątpliwa. Friedkin zastosował techniki dynamizujące akcję, których Hollywood wcześniej nie używało tak sprawnie – ruchliwa kamera z ręki, drapieżny montaż i surowa, chłodna kolorystyka. A czy ktoś z oddanych wielbicieli tej przełomowej realizacji wie o sequelu? W drugiej części po raz kolejny wystąpili znakomici aktorzy z oryginału: Gene Hackman i Fernando Rey. Williama Friedkina na stołku reżyserskim zastąpił natomiast równie oryginalny i skuteczny w swych specyficznych metodach John Frankenheimer. Efekt jednak nie zadowala w pełni. Udało się zrobić sensowny, mięsisty film sensacyjny, który dobrze się ogląda, ale już bez tej iskry geniuszu czy ładunku zaskoczenia.
„Tak daleko, tak blisko” – kontynuacja „Nieba nad Berlinem”
Niebo nad Berlinem częstokroć kinomani upodobali sobie bodaj najbardziej spośród bogatej i wyjątkowej filmografii Wima Wendersa. Czego tu nie ma: nowatorskie rozwiązania techniczne, bogata symbolika, oszałamiające sceny, które pamięta się na długo po seansie i niespożyty ładunek dramaturgiczny. Po takim dziele odbiorca czuje się pełny i usatysfakcjonowany. Skutkiem ubocznym tak dobrego filmu jest to, że uwadze widza może umknąć pewien fakt. Otóż niemiecki reżyser w 1993 roku wrócił do wątków głównych bohaterów dzieła i zrealizował kontynuację pod tytułem Tak daleko, tak blisko. Wybitność pierwowzoru była trudna do ponownego osiągnięcia nawet dla takiego fachowca jak Wenders, ale udało się zrealizować interesujący, warty zobaczenia obraz. Mimo tego zdaje się on znacznie mniej popularny niż przykładowo amerykański remake Nieba nad Berlinem – Miasto aniołów z Nicolasem Cage’em.
„Kickboxer 2: Godziny zemsty”
Czy jest bardziej rozpoznawalna kreacja Jean-Claude’a Van Damme’a niż ta z Kickboxera właśnie? Może jedynie Krwawy sport może się równać z niepowtarzalnym klimatem tej osobliwej opowieści z pogranicza kina zemsty i sztuk walki. Oczywiste jest, że w erze magnetowidów każdy mniej lub bardziej udany akcyjniak musiał dostać sequel. Co, jeśli największa główna gwiazda jedynki, która w dużej większości stała za ciepłym przyjęciem oryginału, odmawia udziału przy takim projekcie? Wówczas otrzymujemy tanią podróbkę o nazwie Kickboxer 2: Godziny zemsty. Sasha Mitchell nie miał już tej charyzmy co słynący ze szpagatów i efektownych kopnięć Jean-Claude Van Damme. Co jednak ważniejsze, sam film nie miał w sobie nic charakterystycznego na tyle, żeby nawet pamiętać, że kiedykolwiek powstał. Co ciekawe, pociągnął on za sobą kolejne, coraz gorsze odsłony cyklu.
„Nagi instynkt 2”
Kto nie zna Nagiego instynktu albo chociaż nie kojarzy tej jednej sceny, niech pierwszy rzuci kamieniem. Choć ciężko w to uwierzyć to w 2006 roku powstała zupełnie nieudana próba przedłużenia legendy thrillera erotycznego z Michaelem Douglasem i Sharon Stone. Dwójka jest określana najczęściej albo jako kompletna pomyłka, albo koszmarna katastrofa – zakończona pechowym triumfem: zdobyciem czterech Złotych Malin, w tym za najgorszy film. Z pewnością z perspektywy czasu opłacało się ten film wyprzeć z pamięci, a oryginał otoczyć jeszcze większym kultem. Verhoeven to jednak Verhoeven.
„Król Skorpion 2”
Trochę łamię tutaj reguły tegoż rankingu. Król Skorpion, spin off serii Mumia sam w sobie wydaje się nieco zapomnianym filmem. Być może wielu z was go widziało, ale nawet wówczas z pewnością ciężko przypomnieć sobie jakąkolwiek scenę czy zarys fabularny. To poprawna, ale nijaka przygoda z początku wieku. Natomiast sequel wchodzi ze swą bylejakością i brakiem zainteresowania samych twórców na jeszcze wyższy poziom. Nieobecność Dwayne’a Johnsona w obsadzie jest bardziej niż odczuwalna; wszystko wydaje się jeszcze tańsze i bardziej miałkie niż w poprzedniku. Pomimo utrzymywania formy nieudolnego kina klasy B, trzeba przyznać, że część trzecia i czwarta tegoż cyklu dostarczają znacznie więcej rozrywki i poczucia przygody – dla amatorów złego kina mogą być nie lada gratką.
„Pozostać żywym” – sequel do „Gorączki sobotniej nocy”
Mylący tytuł kontynuacji, który w żadnym swoim słowie nie nawiązuje do oryginału to częsta reprezentatywna cecha zjawiska, któremu w tym zestawieniu się przyglądam. Gdyby Pozostać żywym nazywało się po prostu Gorączka sobotniej nocy 2, jej los byłby nieco inny. W takim wypadku nawet zaskakujące nazwisko reżysera nie pomaga w odkrywaniu tegoż dzieła na nowo – jest nim Sylvester Stallone, który wówczas był niemal świeżo po Rockym III. Nie da się ukryć, że wzorzec filmu muzycznego z 1979 roku, skąpanego w światłach neonów i aurze elektryzujących dyskotek, nie pozostawiał za wiele miejsca na równie rewolucyjne wznowienie. Cała ta współczesna ignorancja widzów wobec istnienia Pozostać żywym trwa nadal, mimo ponownego udziału Johna Travolty.
„Mucha II” (1989)
Ten film może być kojarzony w wyniku niegdysiejszej popularności w świetlanej epoce VHS-ów, kiedy to oglądało się absolutnie wszystko na zdartych taśmach po wielokroć. A obecnie? Czy świeżo upieczeni kinofile po obejrzeniu Muchy z 1986 roku, być może i najlepszego horroru psychologicznego w historii, chcą natychmiast obejrzeć sequel? Nie wydaje mi się, a dodatkowo niespecjalnie łatwo wykryć jego obecność. Dużo ciekawsze z pewnością jest zajrzenie do starszego pierwowzoru z 1958 roku i zobaczyć, jak Cronenberg kreatywnie rozwinął unikatowe pomysły, których jest tam na pęczki. A jaka wobec tego jest Mucha II? To przesycony makabrą horror; stworzony na szybko pokaz umiejętności speców od praktycznych efektów specjalnych – i niewiele więcej.
„Texasville” – sequel do „Ostatniego seansu filmowego”
Wielbicielom ambitnego kina psychologicznego o młodych ludziach poszukujących zażyłych relacji, ale także zrozumienia samych siebie, Ostatniego seansu filmowego z pewnością przedstawiać nie trzeba. Jednak nawet tych oddanych fanów zaskoczyć można informacją o tym, że reżyser Peter Bogdanovich zrealizował drugą część historii pod tytułem Texasville. Zrobił to już z innej perspektywy, bez wykorzystania czarno białej taśmy; spojrzał na losy swojego bohatera po latach. Jak to wypadło? Na pewno nie tak dobrze, jak oryginał, ale dla entuzjastów talentu Jeffa Bridgesa może to być ukryta pozycja obowiązkowa.
„Dwóch Jake’ów” – sequel do „Chinatown”
Mało kto wie, że Jack Nicholson zasiadał kilka razy na reżyserskim stołku. Poza westernem Idąc na południe, mistrz aktorstwa ma na swoim koncie jeszcze jeden ciekawy projekt, przynależący do zupełnie innego gatunku. Jest to zarazem jego ostatnie autorskie przedsięwzięcie. Mowa o filmie Dwóch Jake’ów, czyli nieoczekiwanej kontynuacji Chinatown, bodaj najwybitniejszego przedstawiciela kryminału czarnego w historii kina. Trudno jasno orzec, czy była potrzeba ponownego wykorzystania wizerunku postaci Jake’a Gittsa, który nie jest specjalnie popularnym bohaterem. Za scenariusz odpowiadał Robert Towne. Ten twórca w pełni zabłyszczał właśnie w pierwowzorze, a tu okazał się zaledwie cieniem potencjału sprzed lat. Nawet jeśli, to chaos i nudę opowiadanej historii częściowo wynagradza bogato wykreowana na ekranie estetyka retro.