Filmy, które są ANTIDOTUM na rasizm
Kino to potężne narzędzie, które oddziałuje na zmysły oraz wyobraźnię. Za pośrednictwem filmów kształtować można swoje postrzeganie świata, można też z nich czerpać wiedzę na temat innych ludzi, miejsc czy zjawisk. Nie inaczej jest w kwestii uprzedzeń rasowych – kino może ugruntowywać negatywne stereotypy, ale również je rozmontowywać, odsłaniając szkodliwość nienawiści i przemocy, chociażby w kwestii przynależności etnicznej czy koloru skóry. Filmy mogą być odtrutką na rasizm, czy też będące jego pochodną uprzedzenia – takim pozycjom przyglądam się w tym tekście.
„Till” (2022)
Listę rozpocznę od najświeższej, bo właśnie wchodzącej na polskie ekrany pozycji, czyli Till Chinonye Chukwu. Nagradzany za główną rolę Danielle Deadwyler film opowiada o sprawie tytułowego nastolatka, Emmetta Tilla, zlinczowanego w 1955 roku w Missisipi (ten stan pojawia się nie po raz ostatni) podczas wakacyjnych odwiedzin u kuzynów. Główną bohaterką jest tu Mamie Till-Mobley, matka Emmetta, dla której śmierć dziecka była motywacją do rozpoczęcia kampanii na rzecz praw Afroamerykanów. Till to rozdzierający serce obraz niesprawiedliwości i będącego jej skutkiem cierpienia matki pozbawionej dziecka, a także wyraziste przypomnienie, jak głęboko zakorzenione są uprzedzenia rasowe – wspomnieć należy, że specjalne prawo dotyczące federalnego karania za lincze i samosądy, stworzone bezpośrednio na podstawie tej sprawy i nazwane od imienia Tilla, wprowadzono dopiero w 2022 roku. Film Chukwu daje więc okazję do poznania kontekstu tego dokumentu i postawienia pytania: dlaczego tyle to zajęło?
„BlacKkKlansman” (2018)
Dokumentaliści mówią czasem, że życie pisze takie historie, które w fabularnych scenariuszach zostałyby odrzucone jako niemożliwe. Takim przypadkiem jest na pewno operacja policji z Colorado, w czasie której czarnoskóry Ron Stallworth i jego biały partner zinfiltrowali szeregi Ku Klux Klanu. Tę historię opowiada Spike Lee w BlacKkKlansman: Czarnym bractwie, brawurowym kryminale sowicie podlanym komediowym sznytem. Oparta na prawdziwej historii porywająca narracja jest okazją do zarysowania kontekstu walki o prawa czarnoskórej społeczności w USA, odsłonięcia absurdu uprzedzeń, oddania hołdu Stallworthowi, ale także stworzeniu kanwy dla współczesnej debaty na temat rasy, nienawiści i jej trwania.
„Missisipi w ogniu” (1988)
Choć od czasu premiery filmu Alana Parkera w 1988 roku nakręcono dużo rzeczy podejmujących tematykę rasizmu, to wciąż jednak niewiele z nich robi takie wrażenie jak klasyczny kryminał z Genem Hackmanem i Willemem Dafoe w roli agentów FBI prowadzących śledztwo w sprawie morderstw na Głębokim Południu. Missisipi w ogniu to z jednej strony pasjonująca intryga, z drugiej bolesna konfrontacja z wówczas świeżym, a i dziś wciąż rezonującym, dziedzictwem rasowej nienawiści i przemocy. Z tego względu to pozycja obowiązkowa – zarówno jako wzorcowa filmowa robota, jak i jako przykład kinowego rozliczenia ze społecznymi demonami. Pamiętam swój pierwszy seans Missisipi w ogniu w czasach szkolnych i to było naprawdę mocne uderzenie. A i kolejne podejścia mocno wchodzą na nerwy, za pomocą gatunkowych środków wywołując odpowiednie reakcje wobec nienawiści na tle rasowym i etnicznym.
„Czas zabijania” (1996)
Kolejny film, który pamiętam jako jeden z mocniejszych seansów z czasów najwcześniejszego zapoznawania się z kinem. Tym razem z kolejnej dekady, ale również rozgrywający się w stanie Missisipi, z równie gwiazdorską obsadą – przed kamerą stanęli m.in. Matthew McConaughey (gdy był jeszcze gorącym młodym talentem, zanim utknął na lata w komediach romantycznych), Sandra Bullock, Samuel L. Jackson, Donald Sutherland czy Kevin Spacey. Zbudowana wokół procesu sądowego fabuła za pośrednictwem sprawy dokonanego przez ofiarę gwałtu samosądu odsłania sieć uprzedzeń, przemocy i systemowego jej maskowania. Czas zabijania elektryzuje widza tym bardziej, że inspiracją dla fabuły wcześniej przedstawionej na kartach powieści Johna Grishama były prawdziwe wydarzenia, a także równie prawdziwe zjawisko rasizmu, którego zarówno książka, jak i film są krytyką.
„Drodzy biali ludzie” (2014)
Rasizm jest wbrew pozorom nie tylko czymś, co tkwi w głowach uprzedzonych, ale też mechanizmem, który przenika tych, których dyskryminacja dotyka. Przepracowanie postrzegania samych siebie i swojej pozycji w społeczeństwie jest właśnie centralnym tematem Drodzy biali ludzie Justina Simiena. Z satyrycznego punktu wyjścia reżyser wyprowadza ciekawą opowieść o wielości perspektyw i różnych możliwych podejścia do kwestii koloru skóry. Jest to ciekawe zarówno dla osób, które same się zmagają z tym wyzwaniem, jak i tych, do których skierowany jest zwrot z tytułu filmu.
„Rób, co należy” (1989)
Spike Lee to jedna z najważniejszych postaci dla kina afroamerykańskiego – urodzony w Atlancie reżyser przecierał szlaki dla całych pokoleń czarnoskórych twórców, po drodze tworząc kilka klasycznych dzieł amerykańskiego kina współczesnego. Stąd też w tym zestawieniu pojawia się już drugi raz. Nie sposób mówić o kinie antyrasistowskim bez wspomnienia jego Rób, co należy z 1989 roku, filmu, który praktycznie się nie zestarzał (niestety). Osadzony w czarnej dzielnicy Brooklynu film jest ironiczną krytyką rasistowskich stereotypów i skostniałej w uprzedzeniach struktury społecznej, prezentując długo niemającą dostępu do głównego nurtu popkultury perspektywę samej społeczności afroamerykańskiej. Rób, co należy wchodzi w dialog z myślami Malcolma X i Martina Luthera Kinga, problematyzuje relacje pomiędzy czarną a białą społecznością mniej zamożnych dzielnic; nieśmiertelność zapewnia mu jednak przede wszystkim pamiętna, wstrząsająca scena zabójstwa jednego z bohaterów przez policję. Scena ta w 1989 roku była hołdem dla zmarłych w podobny sposób osób, przez lata obrastała kolejnymi kontekstami i jest do dziś aktualnym symbolem policyjnej przemocy, która wciąż zbiera swoje ponure żniwo.
„Gdyby ulica Beale umiała mówić” (2018)
Barry Jenkins zabłysnął w świecie kina oscarowym Moonlight, jednak jego kolejny film nie zyskał podobnego rozgłosu. Szkoda, bo Gdyby ulica Beale umiała mówić – ekranizacja powieści kultowego afroamerykańskiego pisarza Jamesa Baldwina – to świetnie skonstruowana, poruszająca historia miłosna, której tłem są napięcia społeczne w Harlemie lat 70. Pokazując dramat jednostek, których życie jest na różne sposoby komplikowane przez nierówności i rasowe uprzedzenia, nie sposób pozostać obojętnym na oczywiste niesprawiedliwości i absurdalne mechanizmy wykluczenia. Gdyby ulica Beale umiała mówić to niedoceniony współczesny klasyk i jeden z najbardziej interesujących filmów poruszających tematykę rasową w USA ostatnich lat.
„Nie jestem twoim murzynem” (2016)
Pozostając w nurcie spuścizny Jamesa Baldwina, polecić należy również dokumentalne Nie jestem twoim murzynem, oparte na fragmentach niedokończonej książki Remember This House, w której na podstawie osobistych wspomnień i refleksji wokół Medgara Eversa, Malcoma X i Martina Luthera Kinga ikona afroamerykańskiej kultury budowała opowieść o historii ruchu na rzecz praw czarnej społeczności. Nie jestem twoim murzynem to sprawnie zrealizowana narracja filmowa, oferująca bogaty faktograficznie i intelektualnie wizualny esej na temat rasizmu, praw obywatelskich i walki o godność. To kolejna pozycja obowiązkowa, koło której trudno przejść obojętnie i która powinna ostatecznie wyperswadować z głów widzów resztki uprzedzeń.
„Jak nas widzą” (2019)
By stworzyć drażniącą emocje opowieść o niesprawiedliwości rasowej, filmowcy nie muszą niestety specjalnie wysilać wyobraźni. Najczęściej wystarczy sięgnąć po jeden z autentycznych przypadków dyskryminacji. Tak też było w przypadku miniserii Jak nas widzą Avy DuVernay opowiadającej historię pięciu nastolatków niesłusznie oskarżonych o gwałt w 1989 roku (tzw. Piątki z Central Parku). Opowieść oparta na klasycznej ramie dochodzenia pokazuje okrucieństwo systemu sprawiedliwości i jego podatność na rasistowskie resentymenty. Fabularyzowana opowieść oddaje sprawiedliwość ofiarom i stanowi pozycję obowiązkową, rozbijającą skorupę uprzedzeń i stereotypów za pomocą wyrazistej dramaturgii.
„Służące” (2011)
Większość wymienianych tu przeze mnie filmów to pozycje raczej cięższe – trudno zresztą mówić o rasizmie w sposób pozbawiony solidnej dozy powagi. Jednak chciałem zakończyć na nieco pogodniejszej nucie. Taką będą Służące Tate’a Taylora, oscarowy hit i dyżurny crowdpleaser sezonu 2011/2012. Opowieść o tytułowych kobietach pracujących jako wzgardzana pomoc domowa w domach bogatych białych rodzin z jednej strony przedstawia niewesołe skrzyżowanie ucisku rasowego i klasowego w czasach segregacji w USA, ale równocześnie przynosi sporo feelgoodowych, satysfakcjonujących momentów, w których grane brawurowo przez Octavię Spencer i Violę Davis kobiety sięgają po swoją godność i sprawczość. Służące działają świetnie jako historia o emancypacji, uzmysławiająca arbitralność podziałów społecznych i nierówności.