Filmy, które MUSISZ zobaczyć, jeśli lubisz QUENTINA TARANTINO
Quentin Tarantino czerpie z kina, a kino czerpie z Quentina Tarantino. Ta zależność jest jednym z najciekawszych zjawisk współczesnej kinematografii. Kolejne filmy Amerykanina podbijają serca krytyków i publiczności, a on sam nieustannie bawi się i korzysta z możliwości, jakie dają mu filmowa erudycja i niebywały talent. Poniżej przedstawiam sześć filmów w stylu Quentina Tarantino. Dobór tytułów jest dwuaspektowy – trzy nich zostały (najprawdopodobniej) zainspirowane jego twórczością, a trzy z całą pewnością na nią wpłynęły.
Dawno temu w Ameryce
Arcydzieło Sergio Leone i jednocześnie jego łabędzi śpiew. Włoski reżyser przez większość swojej kariery działał w obszarze westernu. Wysmakowane, powolne, dostojne, a jednocześnie przewrotne i brutalne produkcje zmieniły oblicze najbardziej klasycznego z filmowych gatunków, kierując go w stronę sentymentalnego rozrachunku z mitami Stanów Zjednoczonych. Tarantino w swoich wypowiedziach niejednokrotnie podkreślał wrażenie, jakie wywarł na nim Dobry, zły i brzydki, bezustannie umieszcza go także w zestawieniach swoich ukochanych filmów. Wydaje się jednak, że to właśnie Dawno temu w Ameryce zainspirowało go zabawy chronologią wydarzeń w jego własnych scenariuszach. Podobnie jak Pulp Fiction, Dawno temu… poukładane „po kolei” straciłoby sens. Taką zresztą wersję filmu zaprezentował publiczności amerykański dystrybutor, co pośrednio przyczyniło się do zakończenia kariery Leone. Dopiero po latach przywrócono filmowi jego oryginalny kształt, od początku planowany przez reżysera. Tarantino nie miał takich problemów – jego poprzedni film, Wściekłe psy, był jedną z najbardziej uznanych produkcji niezależnych i hitem festiwalu Sundance w 1992 roku. Kolejny projekt – ambitniejszy, obsadzony gwiazdami i zrealizowany większymi środkami, zdefiniował nie tylko Tarantino jako twórcę, ale także Hollywood jako mekkę dla niezależnych, oryginalnych twórców zrywających ze schematami. A wszystko to być może nie byłoby możliwe, gdyby nie Sergio Leone.
Dorwać Małego
Galeria barwnych postaci, szerokie, nasłonecznione ulice Los Angeles, rozmowy o filmach toczone między gangsterskimi porachunkami, John Travolta i Harvey Keitel w obsadzie – nawet, gdyby Barry Sonnenfeld zarzekał się, że jego film nie jest próbą wykąpania się w blasku Tarantino, to najpewniej nikt nie wziąłby jego słów na serio. Podobieństwa i inspiracje są oczywiste, ale filmowe uniwersum Quentina i kryminalną komedię z 1995 roku łączy jeszcze jedna rzecz, pardon, jeszcze jedna osoba: Elmore Leonard. Ten niezwykle płodny autor powieści i opowiadań jest jednym z najpopularniejszych pisarzy pulp fiction, czyli tanich powieści sensacyjnych, dla których Pulp Fiction było, rzecz jasna, hołdem. Scenariusz Dorwać Małego oparto na motywach powieści Leonarda pod tym samym tytułem, a sam Tarantino zaledwie dwa lata później nakręcił Jackie Brown – również będącą ekranizacją prozy Leonarda. Film Sonnenfelda zadowoli przede wszystkim tych, którzy w kinie szukają bezpretensjonalnej rozrywki i szczypty autoironii.
Strzelajcie do pianisty!
Wczesny film François Truffauta, francuskiego reżysera, współtwórcy tak zwanej Nowej Fali – nurtu, bez którego Tarantino być może nigdy nie znalazłby swojego autorskiego głosu. Nie jest tajemnicą, że zwłaszcza jego pierwsze filmy w mniejszym lub większym stopniu nawiązują do nowofalowych obrazów, zwłaszcza tych Truffauta lub Jean-Luca Godarda. Strzelajcie do pianisty to mariaż kryminału i melodramatu, zrywający ze schematami obu gatunków. Jego bohaterowie nie są w najmniejszym stopniu zainteresowani historią, w której uczestniczą. Oddają się rozmyślaniom i rozmowom o muzyce, filozofii i kinie. I choć wymogi gatunku bezlitośnie o sobie przypominają (zwłaszcza w ostatnich scenach), to z filmu bije lekkość i nonszalancja. Cechą wspólną twórczości Tarantino i Truffauta jest także nutka egocentryzmu. Truffaut występował w swoich filmach, podobnie jak jego młodszy kolega po fachu, a bohaterem Strzelajcie…. jest alter-ego reżysera – nieśmiały w kontaktach z kobietami miłośnik kina (widać nawet fizyczne podobieństwo aktora do twórcy filmu). W podobnie symboliczny sposób umieszcza się Tarantino we Wściekłych psach – postać pana Browna tłumaczącego, o czym opowiada piosenka Madonny Like a Virgin, jest przecież odbiciem twórcy-gawędziarza rozkładającego na czynniki pierwsze swoje ulubione produkty popkultury.