search
REKLAMA
Zestawienie

FILMY, które możesz OGLĄDAĆ W NIESKOŃCZONOŚĆ

Jacek Lubiński

29 listopada 2018

REKLAMA

Serenity

Kosmiczny blockbuster oparty na serialowym kulcie wielkości znanego wszechświata. Nie wymaga jednak znajomości oryginału, nawet zakładając, że takowa tylko dodaje seansowi rumieńców. Produkcja niesiona znakomitym wyczuciem czasu, świetnie rozpisaną dychotomią między przesympatyczną zgrają gwiezdnych piratów oraz bezbłędną akcją. Mimo swoistej wagi historii będąca lekka jak piórko – czy też raczej: jak liść niesiony wiatrem. Pozostaje tylko patrzeć jak pięknie szybuje! Nawet n-ty raz z rzędu.

Stopień nieskończoności: shiny!

Scott Pilgrim kontra świat

Edgara Wrighta młodzieżowo-komiksowo-rockowe, wielce pstrokate kino z przekozaczką obsadą i o dynamice godnej wyścigu Formuły 1. Napisać, że ten film żyje niczym dobrze skonstruowany organizm, to jak nie napisać nic. A stwierdzić, iż jest to jeden z najlepszych i zarazem najoryginalniejszych filmów o dojrzewaniu, jest tylko przyklepaniem faktu. Nie powinno zatem dziwić, że Scott i nuda się nie dodają (nie znam zresztą znaczenia tego słowa).

Jeszcze mniej konsternacji wywołuje jego niedająca się przezwyciężyć wartość powtórna. Tak wiele tu bowiem żartów, żarcików, ciętych ripost i smaczków, że za pierwszym razem nie sposób wszystkiego ogarnąć. A gdy już to zrobimy, gdy już ekscentryczność realizacji dodamy do ulubionych, to już nie ma przebacz – oto miłość na całe życie. Można by nawet pokusić się o teorię, wedle której ten film będzie się starzał niczym najlepsze wino. Ale cała rzecz w tym, że on się nie starzeje.

Stopień nieskończoności: niesamowity.

Szklana pułapka

Wydaje się, że jakiekolwiek zestawienie bez obecności Die Hard to rzecz niemożliwa. Nie przez przypadek działa na tak wielu poziomach, choć przecież nie wychodzi poza zwykłe kino akcji. To jak dobry i jak znakomicie wyważony jest ten film, wręcz zmusza do refleksji nad tym, jaki świat musiał być pusty przed narodzinami Dżona Maklejna. I nieważne jest nawet to, że po latach on sam zdołał się dosłownie sprzedać, zeszmacić, popkulturowo stłamsić, by nie rzec wprost: skurwić. W swej pierworodnej formie to nadal archetyp protagonisty, surowa forma współczesnego mitu o ostatnim sprawiedliwym oraz swoisty, przepocony wzór do naśladowania. Jego walka o przetrwanie bez obuwia w wielkim mieście jest więc niemal osobistym przeżyciem, niezmiennie trzymającym na krawędzi fotela, z którego zwyczajnie nie chce się wstawać. Yippee ki-yay!

Stopień nieskończoności: wysoki jak Nakatomi.

Wściekłe gacie

Na koniec coś krótszego i oscarowego. To zdecydowanie najciekawsza odsłona przygód plastelinowych dzieci Nicka Parka – Wallace’a i Gromita. Daje też najwięcej radochy. Dowcip, energia, idealne tempo, mnóstwo serca, brak jakichkolwiek zbędnych kadrów, wiele pozornie niezauważalnych – i nieraz absurdalnych! – szczegółów poklatkowego świata przedstawionego, no i w końcu pomysłowość starannie ulepionej inscenizacji. Niepozbawionej wpadek technicznych, jakie tylko dodają temu szortowi uroku. To angażujące, niezwykle zabawne opowiadanie obrazem, zwieńczone jedną z najlepszych scen pościgu w historii kina (i cóż z tego, że nie mającą żadnego sensu?). Wręcz szkoda, że tak szybko mija przy nim czas. Po to jednak wymyślono przewijanie.

Stopień nieskończoności: nabity w butelkę.

Bonus: filmy Wesa Andersona

Trudno wybrać ten jeden jedyny, bo wszystkie dzieła tego twórcy charakteryzują się tym samym bogactwem świata przedstawionego, pieczołowitością wykonania, detalami ruchomego obrazu wszystkich możliwych planów; zbiorem ekscentrycznych, lecz sympatycznych postaci oraz gatunkową mieszanką skąpaną w jednoznacznie optymistycznym, często nienachalnym humorze, jaki serwowany jest praktycznie bez przerwy. Brzmi męcząco? A jednak efekt jest zupełnie odwrotny i są to filmy niezwykle rozluźniające, z którymi chce się obcować i do których pragnie się wracać, gdyż hipnotyzują.

Stopień nieskończoności: idealnie symetryczny.

Avatar

Jacek Lubiński

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA