Filmowy profiler #1. Norman Bates. Psychoza
W tym cyklu pochylimy się z uwagą nad filmowymi bohaterami. Przyjrzymy się im – z bliska. Z bardzo bliska.
Listopad 1957 roku, Plainfield, Wisconsin. Policjanci wkraczają do domu Eda Geina, miejscowego odludka i okazjonalnie złotej rączki, podejrzewanego o uśmiercenie dwóch kobiet. To, co tam znajdują, będzie ich do końca życia prześladować w snach.
Zaledwie pięćdziesiąt sześć kilometrów dalej, w Weyauwega, mieszka i pracuje pisarz Robert Bloch. Dawno zdążył się już otrząsnąć z wpływu, jaki na jego twórczość miały dzieła mentora, H.P. Lovecrafta. Właśnie zaczął pracować nad książką, która miała przynieść mu niesamowitą sławę – Psychozą. Być może przeczytał przelotnie w gazetach o aresztowaniu Geina. W końcu lokalnie była to dosyć głośna sprawa. Nim jednak na jaw wyszły wszystkie jej okoliczności, Bloch niemal już ukończył swoje dzieło, zafascynowany myślą o tym, jak zręcznie zło potrafi ukrywać się pod maską zwyczajności. Długo nie zdawał sobie sprawy, że prawda zdążyła już wyprzedzić fikcję. Przed nim wciąż jeszcze kilka ostatnich rozdziałów, redakcja całości, wymyślenie finału. Życie przychodzi mu z pomocą wraz ze sprawą Geina, ponownie przywołaną przez gazety. Bloch jest zszokowany. Norman Bates, jego bohater, nie jest Geinem, ale ile między nimi podobieństw! Czy to możliwe, że mógł wymyślić i opisać coś, co rozgrywało się w rzeczywistości niemal pod bokiem? Czy coś przeczuł? Czy coś zaobserwował? Bloch wprowadza ostatnie poprawki i wspomina w treści historii o osobie Geina. Jeszcze do niego powróci w kolejnym szkicu, kilka lat później. Psychoza jest gotowa do publikacji. Machina ruszyła.
Asystentka Alfreda Hitchcocka, Peggy Robertson, przegląda właśnie gazety. Jej uwagę przykuwa entuzjastyczna recenzja Psychozy Anthony’ego Bouchera. Czuje przypływ ekscytacji. Kupuje książkę i idzie z nią do swojego legendarnego szefa. Hitchcock natychmiast dostrzega, że trafił na żyłę złota. Kupuje prawa do ekranizacji za 9500 dolarów. Jest nawet gotów sfinansować film sam. Walczy z niechętnym nastawieniem studia Paramount, ale stawia na swoim.
Do pracy zasiada doświadczony telewizyjny scenarzysta, weteran Alfred Hitchcock przedstawia, James P. Cavanagh. Ale coś jest nie tak. Widzi to wyraźnie szeregowy asystent, Joseph Stefano. To jego przełomowa chwila, zdobywa się na odwagę i umawia na spotkanie z Hitchem. Ma kilka pomysłów. Ku zdumieniu niedoświadczonego Stefano, Hitchcock uznaje je za na tyle dobre, by zatrudnić ambitnego asystenta do pracy nad Psychozą. Przede wszystkim otyły i odstręczający bohater w średnim wieku, alkoholik zafascynowany okultyzmem i pornografią, przeobraża się w atrakcyjnego młodzieńca. Anthony Perkins, stwierdza Hitchcock. To będzie Anthony Perkins.
Tak narodził się Norman Bates.
Ed Gein. Prawda wyprzedza fikcję
Zaciśnięte szczęki, wąskie wargi, kilkudniowy zarost. Spojrzenie zaszczutego zwierzęcia, czapka wciśnięta głęboko na czoło. Wygląda na zaniedbanego, może niezbyt sympatycznego, ale z pewnością nie na obłąkanego. Ot, przeciętny robotnik, może farmer? Nikt szczególny. Ktoś, komu nie poświęcasz nawet jednej myśli.
Edward Gein nie miał najłatwiejszego życia. Urodził się w Wisconsin jako młodszy z dwóch synów niedobranej pary, George’a i Augusty. George spędził większość życia, starając się być niewidocznym. Domem żelazną ręką rządziła Augusta. Bynajmniej nie ukrywała głębokiej pogardy dla małżonka i dla mężczyzn w ogóle – słabych, grzesznych, skażonych przez odrażające cielesne popędy. Bóg jednak życzył sobie poddać ją próbie, obdarowując dwójką synów. Augusta przyjęła na siebie ten krzyż z godną żarliwej luteranki pokorą. Jej zadaniem było sprawić, by Henry i Ed zrozumieli pojęcie grzechu i nauczyli się bronić przed nim mimo swojej ułomnej i bezwolnej męskiej natury. Do dzieła zabrała się systematycznie. Żadnych przyjaciół, wyjście z domu tylko do szkoły i kościoła. Każde popołudnie spędzone na studiowaniu co groźniejszych fragmentów Biblii. Nieustanne kazania o moralności, a w zasadzie amoralności wszystkiego wokół: kobiet, alkoholu, powieści. Każda kobieta, głosiła Augusta, nie dostrzegając jakoś logicznej sprzeczności swoich wypowiedzi, to źródło zepsucia, dziwka i narzędzie szatana. Od czasu do czasu aplikowała też synom solidne lanie dla dobra ciała i ducha.
Henry buntował się i sprzeciwiał, wyklinał i wściekał. Edward nie. Wyśmiewany przez szkolnych kolegów, wyszydzany przez nauczycieli z powodu nerwowych tików i niekontrolowanego śmiechu, próbował kryć się we własnym świecie. Dużo czytał, miał bogatą wyobraźnię. Stopniowo Augusta stała się centrum jego wszechświata, dosłownie kobietą jego życia, jedynym przyjacielem. Kochał ją, wielbił, bał się jej – tej wieży mądrości, jeźdźca apokalipsy i anioła zagłady z płonącym mieczem. Z równą siłą jednak jej nienawidził i czuł do niej wstręt. Wychodził ze skóry, by zyskać jej aprobatę – generalnie bez skutku – a jednocześnie nie mógł przełamać obrzydzenia do wizji kobiety, którą ucieleśniała, zaniedbanej, brzydkiej, brudnej. Fascynowały go rówieśniczki, podglądał je i potem tonął w pogardzie dla siebie samego. Sąsiedzi często najmowali go do opieki nad niemowlętami. Był w tym świetny. Z dziećmi sobie radził, nie bał się ich, akceptowały go. Tam, gdzie byli dorośli, pojawiały się śmiechy i wieczny strach.
Kiedy dorósł, odkrył, że ten sam komfort i wyzwolenie od strachu dają mu zmarli.
Po naturalnej śmierci George’a i skądinąd podejrzanym zgonie Henry’ego w pożarze Edward i Augusta zostali sami, jeszcze bardziej się od siebie uzależniając. W 1945 roku po serii wylewów odeszła również ona. Ed nie miał na świecie ani jednej życzliwej duszy. Zagubiony, przerażony i samotny rozpaczliwie szukał powodu, by dalej żyć. Obsesyjnie zaczął czytać nekrologi i rozkopywać świeże groby, znosząc do domu fragmenty ciał, najczęściej kobiet w średnim wieku, przypominających mu matkę. Z obłąkaną dokładnością przerabiał je na przedmioty codziennego użytku, lampy, miski, obicia krzeseł, paski. Czy matka by to zrozumiała? Co by powiedziała? Kim powinien się stać, żeby ją wreszcie zadowolić? W końcu zrozumiał. Musi stać się nią samą.
Policja trafiła na ślad Geina w 1957 roku, poszukując zaginionej Bernice Worden, miejscowej sklepikarki. Jej bezgłowe, oskórowane ciało znaleziono w szopie, zawieszone łańcuchami za kostki pod sufitem. Gein zastrzelił ją, podobnie jak trzy lata wcześniej Mary Hogan. Obie miały posłużyć za bazę do realizacji jego marzenia – uszycia kostiumu z ludzkiej skóry, dzięki któremu mógłby wreszcie przeobrazić się w kobietę. Stać się Augustą.
Ponieważ Geinowi nie zdołano udowodnić więcej morderstw (chociaż go o to podejrzewano), nie wyczerpuje klasycznej, chociaż coraz częściej podważanej definicji seryjnego mordercy. Został postawiony przed sądem za śmierć Bernice Worden, uznany za obłąkanego i umieszczony dożywotnio w szpitalu psychiatrycznym. Zmarł w 1984 roku. Ponoć do końca pozostał idealnym, nie sprawiającym najmniejszych kłopotów pensjonariuszem. W jego karcie wpisano „schizofrenia”, „głęboka psychoza”, „transwestytyzm” i „nekrofilia”, ale przez cały okres osadzenia nigdy nie potrzebował chociażby zastrzyku na uspokojenie. Być może dlatego, że wreszcie czuł się szczęśliwy.
Prowadzący śledztwo szeryf Art Schley natomiast do końca życia nie otrząsnął się z traumy, jaką budziło w nim wspomnienie dziewięciu masek z kobiecych twarzy, spoglądających na niego ze ściany w domu tego spokojnego Eda Geina, tak doskonale przeciętnego, że nikt nie poświęcał mu więcej niż jednej myśli.
Norman Bates. Filmowy brat Eda Geina
Historia Eda Geina wpływała, wpływa i zapewne będzie wpływać na popkulturę. Skrzywiony przez matkę, stłamszony przez okoliczności, w których przyszło mu żyć, zapewne też kiepsko potraktowany przez genetykę i naturę „ghul z Wisconsin” stał się swoistą ikoną za sprawą makabrycznych i odstręczających – a zatem medialnie atrakcyjnych i chwytliwych – elementów jego biografii. Buffalo Bill. Leatherface. Bloody Face. Deranged, W świetle księżyca, Dom 1000 trupów. Komiksy i piosenki, czarny humor i satyra. Tragedia ofiar Geina i tak, również tragedia jego samego, przepuszczona przez wirówkę i podana w formie horroru i absurdu. Jest to smutne, ale w żadnym razie nie dziwne – oswajanie podobnej makabry, tak nieprawdopodobnie pokręconych meandrów ludzkiego umysłu jest zupełnie naturalną próbą utrzymania równowagi i poczucia bezpieczeństwa.
Ze wszystkich zainspirowanych przez Geina filmowych bohaterów to właśnie Norman Bates jest najbardziej wiarygodny, a jego historia stanowi wysublimowaną mieszankę horroru i psychologicznej wiwisekcji. Bates nie jest po prostu przerażający, jego zadaniem nie jest wyłącznie straszyć, nie ma w nim nic z komiksowości czarnego bohatera. Jest bardzo ludzki, budzi współczucie.
Właśnie, współczucie, trudna i złożona sprawa. Czy współczuć Geinowi? Takiemu potworowi? Takiej ludzkiej ohydzie? Chyba raczej Mary Hogan i Bernice Worden, ich rodzinom, bliskim innych zaginionych, o których zabicie go podejrzewano, a którzy nie doczekali się żadnej sprawiedliwości. Myślę jednak, że zdolność do współczucia jest właśnie tą najmocniejszą, najbardziej solidną barierą, za którą może ukryć się świadomość, kiedy nasze bezpieczeństwo jest po raz kolejny wzburzone w posadach następną manifestacją ludzkiej deprawacji. Zdaje się ich być coraz więcej i coraz więcej o nich słyszymy. Wstręt i niechęć to po prostu odruchy zdrowego umysłu. Współczucie jest już próbą emocjonalnego oswojenia mroku, który w ten czy w inny sposób może dopaść nas wszystkich.
Fascynacja Geinem owszem, może być niepokojąca, ale współczucie? Czy to automatycznie oznacza zmniejszenie wagi jego czynów? Zaprzecza potrzebie sprawiedliwości? Uwłacza jego ofiarom? Co zatem lepsze? Uczynić z makabry karykaturę, przepuścić przemoc przez filtr popkultury czy też pochylić się nad jej przyczynami, zanim przeoczymy tykającą pod nosem bombę zegarową?
Miałem bardzo szczęśliwe dzieciństwo
Taka refleksja na marginesie, ponieważ nie Geinem się zajmujemy, a Batesem, a oni bynajmniej jedną osobą nie są, nawet jeśli inspiracje (być może silniejsze w filmie, aniżeli w książce) są widoczne na pierwszy rzut oka. Co najważniejsze, makabryczne rzemiosło Geina nie znalazło odzwierciedlenia w osobie Batesa, nie ma tu rozkopywania grobów, wytwarzania budzących grozę przedmiotów ani mrożącego krew w żyłach wyobrażenia kostiumu z ludzkiej skóry. To, co u Geina było fizyczne, u Batesa pozostaje w sferze psychicznej; to, co u Geina było marzeniem realizowanym na drodze eksperymentów ze zwłokami, u Batesa jest zrealizowanym pragnieniem. Gein chce być swoją matką. Bates się nią staje.
Na tym pierwszym, najłatwiej dostrzegalnym planie Norman wydaje się zupełnie zrównoważoną osobą. Młody, zadbany, lekko uśmiechnięty, trochę nieporadny, nieśmiały. Zakopany na odludziu, skazany na wyczerpującą opiekę nad chorą matką. Z punktu widzenia Marion (i na tym etapie również widza) dużo groźniej prezentował się ukryty za ciemnymi okularami przedstawiciel prawa, który wcześniej wystraszył ją podczas drzemki w samochodzie. W zasadzie dopiero dzięki Normanowi uciekająca przed sprawiedliwością Marion może się uspokoić. On nie zna jej przeszłości, w niczym jej nie zagraża. W jakimś stopniu rozumie jej poczucie uwięzienia, wrażenie schwytania w pułapkę.
Rewelacyjna scena przy kolacji kilkoma zgrabnymi pociągnięciami zarysowuje zarówno relację Marion i Normana, jak i podstawy postaci Normana jako takiego. Jest w tym erotyczne napięcie, odrobina niewinnego flirtu. Jest natychmiast nawiązane porozumienie z kimś obcym, ale atrakcyjnym. Jest też opiekuńcza troska Marion o przyszłość Normana, o jego uczucia w związku z koniecznością sprawowania opieki nad matką – „ona zdaje się ciebie ranić”, mówi dziewczyna. I oczywiście mowa obronna Normana: matka go potrzebuje. Matka jest ofiarą życiowej tragedii. Matka wychowała go samotnie. Nie jest przecież maniaczką, nie jest groźna. Czasami tylko… traci nad sobą kontrolę.
Marion widzi nieszczęśliwego młodzieńca o sarnich oczach.
Norman widzi kuszącą i pociągającą seksualnie kobietę.
Matka widzi powody do krzyku i zazdrości – jakaś obca przybłęda w jej domu?!
My widzimy tajemnicę. Kobiecą sylwetkę z nożem. Dramatyczną śmierć Marion pod prysznicem. I Normana, który rozpoczyna wieczór od nerwowego podglądania przez dziurkę w ścianie i dręczącego poczucia wstydu i przekroczenia barier przyzwoitości, a kończy usuwaniem śladów morderstwa popełnionego przez tę jakże stabilną i niegroźną rodzicielkę. Biedny chłopak. Ale czy trudno go zrozumieć? Przecież nie odda chorej matki pod sąd. Jest jej winien lojalność kochającego syna.
Wkrótce jednak dowiemy się, że to nie lojalność napędza Normana, ale zazdrość, uzależnienie i poczucie winy. Zazdrość, która doprowadziła go do zamordowania – dziesięć lat wcześniej – matki i jej kochanka. Poczucie winy, które przerodziło się w wykształcenie w pełni funkcjonalnej drugiej osobowości – Matki. I uzależnienie, w imię którego stworzył dla zmarłej Normy ołtarzyk pamięci, z jej ekshumowanymi zwłokami w samym centrum.
Czy próbował odzyskać równowagę? Prawdopodobnie próbował. „Już raz zamknąłeś mnie w piwnicy”, utyskuje matka podczas jednej z irracjonalnych sprzeczek dwojga osobowości. Próbował ją zepchnąć do podświadomości – „piwnicy” własnego umysłu, ale nie zdołał. Ilekroć starał się nawiązać normalną relację zdrowego mężczyzny z atrakcyjną kobietą, osobowość matki przejmowała kontrolę, by brutalnie pozbyć się rywalki. Okoliczności również nie są zbyt sprzyjające – w miasteczku każdy go zna i on zna każdego, a goście, z uwagi na świeżo puszczoną obwodnicę, nie pojawiają się w hotelu prawie wcale. Samotność osacza Normana i dodaje sił Normie. Zapewne podobny mechanizm zaskakiwał jeszcze za jej życia.
„Ten dom jest całym moim światem”, mówi Norman, zirytowany, podczas rozmowy z Samem. „Miałem bardzo szczęśliwe dzieciństwo. Byliśmy z matką najszczęśliwsi w świecie”. Już jego wyraźna nerwowość i defensywna postawa wobec agresywnego przesłuchania dominującego mężczyzny dowodzi, że fasada zaczyna się sypać. Norman balansuje na granicy zrozumienia, że jego iluzja jest tylko iluzją. Faktyczna śmierć matki jest jednocześnie obecna i nieobecna w jego pamięci. Strach słabego Normana sprawia, że wycofuje się on ostatecznie w głąb jaźni, a do głosu dochodzi silna Matka, zdolna obronić ich oboje. Stres tej konfrontacji jest tak potężny, że Norman znika całkowicie, prawdopodobnie, jak stwierdza specjalista w swojej przemowie pod koniec filmu – już na zawsze, bezpiecznie ukryty pod powierzchnią i chyba paradoksalnie wreszcie wolny… mniej więcej tak, jak Gein czuł się szczęśliwy w odosobnieniu zakładu psychiatrycznego.
Zatem – dlaczego to wszystko? Co zepchnęło Normana w odmęty tytułowej psychozy?
Z relacji Normana wiemy, że matka została wdową, kiedy on sam miał pięć lat, znajdował się więc we wczesnej fazie rozwoju psychoseksualnego, kiedy wedle Freuda zarysowuje się kompleks Edypa – pragnienie związku z rodzicem przeciwnej i jednoczesna rywalizacja z rodzicem tej samej płci. Problem w tym, że naturalny rozwój Normana został prawdopodobnie zahamowany i stłamszony przez dominującą postawę jego matki. Jej charakter jawi się nam w przebłyskach podczas rozmów „Normana” i „Matki” oraz we wzmiankach osób z zewnątrz. Wygląda na osobę twardą, nieustępliwą, wymagającą i opresyjną. Do syna zwraca się z pogardą, z niechęcią, gra na jego poczuciu winy, zawstydza go i upokarza.
Można z łatwością założyć, że odizolowane miejsce, charakter Normy i prawdopodobnie starannie wypierany przez nią kompleks Jokasty (mający źródło w pragnieniu władzy i zapanowania nad synem, nie pożądaniu) uczyniły z Normana zupełnego odludka. Nie mogąc metodą prób i błędów wyrażać własnej seksualności w normalnych kontaktach z płcią przeciwną, Norman zasklepił się w ułomnej, edypalnej strukturze, której ośrodkiem i główną siłą napędzającą pozostała wyłącznie matka. Jak u Geina, stała się kobietą jego życia, acz w przypadku Batesa dużo bardziej widoczny jest wątek seksualny, wątek związku dwojga osób przeciwnej płci, przypadkiem akurat spokrewnionych (niezależnie od tego, czy skonsumowany, czy nie – raczej na pewno nie). Gein zazdrości matce tego, kim ona jest – Bates zazdrości temu, kto jest z nią. Co więcej z biegiem lat wykształca w sobie naturalne przekonanie, że również ona musi być zazdrosna o niego.
Najsmutniejszy jest ten dodatkowy aspekt ewolucji Normana w okresie po śmierci matki – wróżąc z jego wypowiedzi, szczególnie w rozmowie z Marion podczas słynnej sceny kolacyjnej, jest w nim więcej pewności siebie, ponieważ ma poczucie, że teraz to on opiekuje się kimś słabszym, bezbronnym i zależnym od niego. Ten absurdalny paradoks dodatkowo wzmacnia tragizm całej sytuacji, ponieważ zwiększona pewność siebie sprawiła, że częściej wychodził do ludzi, a dokładnie – do kobiet. Tak trafiały w orbitę zazdrosnego zainteresowania osobowości Matki. Błędne koło.
Dom Normana Batesa na wzgórzu obok hotelu był „całym jego światem”. Tak jak dom, w którym przymusowo zamykała swojego syna dominująca Augusta. W pierwszym roku uwięzienia Eda Geina grupa mieszkańców w akcie bezsilnej zemsty podłożyła ogień, który strawił budynek do fundamentów. Usłyszawszy o tym, Ed Gein wzruszył ramionami i rzucił „no i dobrze”.
korekta: Kornelia Farynowska