Filmowe HITY, które NIE dostały SEQUELA
Niespecjalnie radujemy się na wieść o tym, że jakiś film dostanie sequel. Raczej jest to dla nas kolejny dowód na to, że przemysł filmowy jest bezwzględny dla filmowych hitów, że będzie doił koncept przynoszący dochody tak długo, jak długo będzie dawał mleko. Ale Hollywood potrafi też zaskakiwać swoją biernością. Oto osiem filmowych hitów, bardzo dobrze przyjętych przez widzów i zbierających świetne recenzje, z potencjałem na kontynuacje, która jednak, z jakichś powodów, nigdy nie nadeszła.
Incepcja
Chyba wszystkim szczęki opadły podczas seansu tego filmu Christophera Nolana. Powiedzieć, że jego siła polega na efekcie zaskoczenia, nie oddaje całej sprawiedliwości Incepcji. To w pełni spektakularne widowisko, dodajmy, bardzo inteligentnie opowiedziane. Stylowe i angażujące. Zachęcające do kolejnych, powtórkowych seansów i zdecydowanie zachęcające też do tego, by trwać w tej sennej przygodzie dłużej. Nolan i tym razem jednak wolał postawić kropkę, pozostawić widownię z uczuciem niedosytu, nie decydując się ostatecznie na sequel do filmu, który spełniał na papierze wszelkie warunki do tego, by zielone światło ku temu uruchomić. Po latach uważam, że była to dobra decyzja, bo nie rozmienia wydźwięku Incepcji na drobne.
Zwierzogród
Zaryzykuję stwierdzeniem, że to jedna z najmniej znanych, najmniej lubianych animacji Disneya, co stoi w sprzeczności z tym, jak film został przyjęty. Pieniążków ze świata zebrano dość sporo, bo przekroczono miliard dolarów. Recenzje też przecież były pozytywne. Co takiego sprawiło, że jednak zdecydowano się nie wracać do tego świata? Może na przeszkodzie stanęła nazbyt metaforyczna, a przez to hermetyczna obudowa tej opowieści, która miała tworzyć związek ze współczesnością i kreślić przesłanie rasowej tolerancji? Nie da się ukryć, że Zwierzogród to film z misją. Znam takich scenarzystów, którzy wykorzystaliby to jako atut i punkt wyjścia dla nowego otwarcia. Widocznie nie chciano ryzykować. Choć… ptaszki ćwierkają, że szykowany jest grunt pod sequel, czas pokaże co z tego wyjdzie.
Dystrykt 9
Wiele się mówiło przez lata, że Neill Blomkamp, po sukcesie Dystryktu 9, nakręci też Dystrykt 10. Co z tych zapowiedzi ostatecznie wynikło, doskonale wiemy. Pustka. Osobiście nigdy nie stałem po stronie zwolenników takiego sequela, z powodów podobnych jak przy Incepcji. Film tak wyjątkowy, tak szokująco oryginalny i silnie oddziałujący zapewnia doznanie, którego na swój sposób nie da się powtórzyć. W pewnym momencie Blomkamp musiał pewnie zrozumieć, że tworzenie sequela Dystryktu byłoby nieszczere. Dobrze więc, że stało się, jak się stało. Inna rzecz, że może gdyby Dystrykt urósł do rangi serii, kariera reżyserska południowoafrykańskiego reżysera pewnie potoczyłaby się inaczej – korzystniej.
Commando
Jednej rzeczy może faktycznie Arnold Schwarzenegger pozazdrościć Sylvestrowi Stallone. Ten drugi ma zdecydowanie lepszą rękę do tworzenia serii filmów ze swoim udziałem. Arnold dał twarz Terminatorowi, a jak idiotyczna wyszła z tego seria SF, wie każdy, kto potrafi na nią szczerze spojrzeć. Arnold nie wykorzystał nawet tych okazji, które w ewidentny sposób otwierały mu drzwi do sequela. Commando to jeden z tych filmów, którego konceptem można się bawić do woli, stawiając przed Arnoldem kolejne mięska armatnie do efektownego odstrzelenia. Przykład na to, jak dobrze kontynuować historię, według której pewien bohater mści się na jakichś złych ludziach, pokazuje seria John Wick.
WALL·E
Przecież ten robot jest tak sympatyczny, że kolejne spotkanie z nim z pewnością przyniosłoby Pixarowi worek pieniędzy. Przypomnę tylko, że film dał studiu pół miliarda dolarów wpływów z kin. Koncept też jest bardzo elastyczny, bo choć historia znana z pierwszej części ma zamknięty charakter, dałoby się ją ponownie otworzyć i postawić robota przed kolejnym wyzwaniem. Jest jeszcze wiele dobra do uczynienia w kosmosie. Z jakichś powodów Pixar woli jednak rozważać stworzenie piątego Toy Story. Cóż, pewnie marketingowo ten tytuł ma lepsze pole manewru.
Prawdziwe kłamstwa
Arnold Schwarzenegger, jak już wspomniałem, nie specjalnie lubi się z sequelami. Z kolei James Cameron to perfekcjonista-maniak, który jeśli nie czuje czegoś na sto procent, to się tego nie podejmuje. Pewnie dlatego ani jeden, ani drugi nie usiedli do stołu, by porozmawiać o możliwości kontynuowania pomysłu przygód pewnego tajnego agenta. Jestem jednak przekonany, że w latach 90. ewentualny sequel Prawdziwych kłamstw publika przyjęłaby z otwartymi ramionami. Po latach jednak postanowiono odkopać ten pomysł i zrobiono coś w rodzaju serialowego remake’u. Ale przemilczmy może ten fakt, bo produkcja nie ma wiele wspólnego z kultowym filmem sensacyjnym z 1994 roku.
World War Z
Zombiaki i Brad Pitt to było zaskakujące połączenie. Sam nie wierzyłem, że może się udać. Ale się udało. Pół miliarda zielonych zarobiono. Oglądało się to dobrze, miało to swój styl, było świeże, choć był to czas świetności serialu The Walking Dead, więc twórcy World War Z musieliby być świadomi porównań i rywalizacji. Dziś z kolei nikt by na sequel World War Z nie spojrzał z racji tego, jak wysoko poprzeczkę ustawił serial The Last of Us. Powstała jednak gra komputerowa osadzona w tym świecie, ale raczej z marnym skutkiem.
Goonies
Pewne filmy radzą sobie doskonale jako niewinne wspomnienie z dzieciństwa, którego lepiej jest nie tykać. Gdyby jednak wtedy, w 1985 roku, producenci zaryzykowali i ruszyli z produkcją sequela Goonies, fani z pewnością ucieszyliby się na te wieści. Goonies jako niezapomniana, przygodowa trylogia? Mieści mi się to w głowie. Jednocześnie jestem jednak pewien, że to właśnie niedosyt sprawił, że Goonies jest dziś filmem kultowym.