search
REKLAMA
Odmienne stany świadomości

EVOLUTION. Dzieci i ryby głosu nie mają

Jan Dąbrowski

25 kwietnia 2019

REKLAMA

Odmienne stany świadomości #29: Evolution

Świat przedstawiony w Evolution to zamknięta, nadmorska społeczność, składająca się wyłącznie z młodych chłopców i ich matek. Kobiety prowadzą lokalną przychodnię, wykonują codzienne prace. Zajmują się też swoimi synami, choć ich metody wychowawcze są dość osobliwe. Poznajemy je na przykładzie jednej rodziny: Matki (Julie-Marie Parmentier) i jej synka Nicolasa (Max Brebant). Ona karmi chłopca zieloną potrawką o zagadkowym składzie i regularnie każe mu pić tajemnicze czarne krople. W międzyczasie on bawi się z rówieśnikami. Po zachodzie słońca chłopcy idą spać, a ich matki ukradkiem wychodzą z domów, choć nie wiadomo po co. Ponadto co jakiś czas jeden z chłopców zaczyna chorować, trafia do szpitala i już z niego nie wraca. Wszystko trzymane jest w ścisłej tajemnicy, a utopijna społeczność płynnie funkcjonuje. Kiedy zaczyna chorować Nicolas, wraz z nim zaczynamy poznawać kulisy wszystkich tych zagadek.

Lucille Hadzihalilovic – francuska reżyserka o bośniackich korzeniach, prywatnie żona Gaspara Noégo – nakręciła naprawdę dziwny film. Początkowe ujęcia dna morskiego, z czasem coraz ważniejsze dla fabuły, są przepiękne. Kolorowe stworzenia żyjące pod wodą oświetlone mocnym światłem słonecznym wyglądają, jakby pochodziły z innej planety. Podobne wrażenie wywołuje też sposób bycia wszystkich bohaterów. Zarówno matki, jak i synowie są apatyczni, niezbyt rozmowni i jakby wyciszeni. Chwilami wydaje się, że poza prowadzeniem zwyczajnych rozmów porozumiewają się też telepatycznie. Ponadto wszystkie czynności przypominają rytuały: jedzenie zielonej papki, picie kropli i nocne wyjścia matek. Początkowo Evolution przypomina rasowe slow cinema, w którym nastrój jest ważniejszy od dialogów. Jednak z czasem atmosfera gęstnieje, a film zaczyna skręcać mocno w stronę horroru cielesnego. Wtedy też porozrzucane przez reżyserkę elementy zaczynają składać się w zaskakująco spójną całość.

CIĄG DALSZY ZDRADZA ZAKOŃCZENIE FILMU

Prawdziwe oblicze Evolution poznajemy, kiedy wraz z Nicolasem trafiamy do miejscowej przychodni. Chore dzieci przechodzą tam badania, a na końcu operację, po której już nie wracają do domów. Jednak nie umierają. Trafiają do dużego akwarium, gdzie stają się żywicielami sztucznie wyhodowanych noworodków-amfibii. Tymczasem okazuje się, że kobiety pełniące funkcję matek również nie do końca są ludźmi, bo wzdłuż ich kręgosłupów rosną przyssawki, jak na mackach ośmiornicy. Czyżby kobiety w tym świecie pochodziły od organizmów wodnych? A może to urojenia lub sen chorego Nicolasa? Reżyserka umiejętnie rozmywa zakończenie Evolution tak, by zrównoważyć niepokój pozornym happy endem. Kwestionując poczytalność chłopca, stawia pod znakiem zapytania całą rzeczywistość pokazaną w filmie. Tym samym po skręceniu w stronę horroru cielesnego wracamy na koniec na drogę slow cinema.

Paradoksalnie Evolution – choć trwa niecałe sto minut – chwilami dłuży się, i to w tym złym znaczeniu. Hadzihalilovic nie zawsze potrafi utrzymać napięcie, które narasta stopniowo, po czym nagle zanika. Ponieważ film jest bardzo oszczędny w środkach, każdą niedoskonałość momentalnie widać jak na dłoni. Najbardziej żałuję, że reżyserka nie poszła całkowicie w stronę horroru cielesnego. Rozwijając wątek więzi bohaterów z morzem, macek na plecach i tajemniczych operacji, mogłaby dać się wyszaleć potwornościom drzemiącym w scenariuszu. Byłoby to też pole do popisu dla analogowych efektów specjalnych, których namiastkę widać pod koniec filmu. Stanęło jednak na wysmakowanych zdjęciach i niejednoznacznym zakończeniu. Mimo niekonsekwencji w budowaniu napięcia i rozwijaniu pewnych wątków film Evolution zaciekawił mnie na tyle, bym zechciał lepiej poznać twórczość żony Gaspara Noégo.

Avatar

Jan Dąbrowski

Samozwańczy cronenbergolog, bloger, redaktor, miłośnik dobrej kawy i owadów.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA