Ekranizacje twórczości STANISŁAWA LEMA, geniusza SCIENCE FICTION
Test pilota Pirxa (1978)
Lemowy kosmos ewoluował zgodnie z zasadami gatunku. Po powieściach, traktujących o wielkich wyprawach pojedynczych załóg na niezbadane planety, przyszedł czas na “Opowieści o pilocie Pirxie”. Tu okolice Układu Słonecznego były traktowane jak droga między Warszawą i Katowicami. Kosmos stał się obszarem zwykłej pracy ludzi, dla których start rakiety był tak powszedni, jak dźwięk dzwonka telefonu. Miejsce herosów próżni zajęli rutyniarze, którym spowszedniał widok Ziemi z orbity. Takim właśnie kosmicznym zawodowcem, Lem uczynił swego najpopularniejszego bohatera, pilota Pirxa. W przeciągu 9 lat, Lem napisał 10 opowiadań (które po raz pierwszy w całości ukazały w 1968 roku), w których prześledził całe zawodowe życie swego bohatera. Poznajemy Pirxa jako nieopierzonego kadeta (“Test”), zaś w ostatnim opowiadaniu “Ananke”, widzimy go, jako doświadczonego przez życie komandora. Cykl “Opowieści o pilocie Pirxie”, to fascynujący zestaw spotkań Pirxa z zaskakującymi aspektami rozwoju cywilizacji technicznej, której wytwory w pozaziemskich warunkach, stawiają Pirxa wobec wyzwań, raczej nieprzewidywalnych w jego środowisku. Środowisku zżytym z techniką, od niej zależnym i traktującym jako coś pozornie poznanego na wylot. Pirx z każdej opresji wychodzi obronną ręką, dzięki sprytowi, inteligencji, nieszablonowym, trudnym decyzjom, a czasami zwykłej, ludzkiej bezsilności.
“Opowieści o pilocie Pirxie” po raz pierwszy zekranizowano na Węgrzech. W 1972 roku reżyser András Rajnai, zrealizował na ich podstawie serial telewizyjny. Pirxa zagrał János Papp, a na ścieżce dźwiękowej wykorzystano utwory… Pink Floyd. Rok później młody polski reżyser Marek Piestrak dokonał 34-minutowej, telewizyjnej adaptacji “Śledztwa”, jednego z nielicznych niefantastycznych kryminałów Stanisława Lema. Piestrak najwidoczniej zasmakował w Lemie (ku rozpaczy Autora), wybierając na swój kinowy debiut opowiadanie “Rozprawa”, uważane przez wielu za najlepszą część “Opowieści o pilocie Pirxie”. Nakręcony w 1978 roku (premiera w 1979), w koprodukcji z bratnimi kinematografiami ówczesnych republik radzieckich, Estonii i Ukrainy Test pilota Pirxa, opowiada dzieje wyprawy statku kosmicznego Goliat, na pokładzie którego znajduje się egzemplarz robota, tzw. nieliniowca skończonego. Zadaniem Pirxa, jako dowódcy wyprawy, jest ocena jego przydatności w warunkach załogowej misji, złożonej z ludzkiej ekipy. Komandor Pirx nie wie, kto z załogi nie jest człowiekiem, nie ma nawet pojęcia, ilu robotów jest na pokładzie. Zaczyna się psychologiczna wojna. Członkowie załogi donoszą na siebie wobec Pirxa, ktoś sabotuje urządzenia pokładowe, ktoś podrzuca Pirxowi taśmę video z robocim ostrzeżeniem. Wreszcie Goliat dociera do pierścieni Saturna…
Stanisław Lem mistrzowsko opisał konflikt pomiędzy robocią doskonałością a ludzkimi ułomnościami, które pozornie okażą się największym i jedynym orężem Pirxa w walce z maszyną. Popełniający grzech pychy nieliniowiec, nie był w stanie konkurować z cechami, które są niechętnie widziane u siebie przez samych ludzi. Idea Lema, stanowiąca dramaturgiczną oś Testu pilota Pirxa, tylko pozornie wydaje się być absurdalna. Przeniesienie rywalizacji z rejonów siły do obszarów słabości, został dobrze oddany na ekranie, choć z całą pewnością jest to zasługa genialnego literackiego pierwowzoru. Marek Piestrak zrealizował Test pilota Pirxa ze wszystkimi wadami, cechującymi późniejsze, coraz bardziej kuriozalne filmy tego reżysera. Z jednej strony śmiała idea zrealizowania pierwszego polskiego filmu z akcją w przestrzeni kosmicznej, nazwisko słynnego pisarza w czołówce i ton absolutnej powagi, który niestety kłócił się z wizją scenograficzną, z którą czas obszedł się wyjątkowo okrutnie. Wyposażenie laboratorium z początku filmu, dzisiaj wygląda jak składnica starożytnych oscyloskopów. Podobnie jest ze sterówką “Goliata”. Ekrany komputerów wyglądają jak podświetlane tablice automatów do gier, a prawdziwe ekrany pełnią rolę telewizorów, sprzężonych z kamerami. Rozbawienie budzą dźwignie ciągu, wyglądające jak wajchy przy kolejowych zwrotnicach. Goliat wypuszcza z dyszy płomień jak z palnika a pierścienie Saturna z bliska przypominają gąbkę. No i z uporem maniaka, Marek Piestrak kazał dołożyć do każdej technologicznej błyskotki, irytujące efekty dźwiękowe, jak gdyby każde urządzenie najpierw miało brzęczeć a dopiero potem działać. Rozumiem, że w ten sposób reżyser chciał uzyskać tzw. “efekt science fiction dla masowego widza”, czyli im dziwniej tym lepiej. Tylko, że po latach efekt ten budzi zażenowanie.
Sekwencje ziemskie to również katalog niedoróbek. Przyszłościowa arteria komunikacyjna, to słynna podwrocławska “betonowa autostrada”, przy której rozmieszczono reklamy śp. linii lotniczej Pan-Am (ciekawy paradoks – socjalistyczna kinematografia, pokazująca, że w przyszłości ostaną się tylko imperialistyczne koncerny). Nowojorskie drapacze chmur, udawały wieżowce nakręcone w Paryżu. Lecz operator zahaczył obiektywem o ulice, po których, zamiast amerykańskich pojazdów, jeździły citroeny, peugeoty i renaulty. Z kolei efektowną scenerię moskiewskiego terminalu lotniskowego, wykorzystano chyba na zasadzie: “jak już stoi, to nakręcimy”. Dlatego podczas projekcji, możemy się ponudzić absolutnie niepotrzebną sceną podróżowania komandora Pirxa, wśród taśmociągowych, przeszklonych korytarzy sali przylotów.
Ukłonem w stronę Lema była komenda wydana przez Caldera komputerowi: “podaj mi obszar podejścia do Saturna wg gwiezdnej locji Stanlema”. Taki bonus nie zdołał jednak przekonać Lema do Testu pilota Pirxa, z którym obszedł się nie mniej okrutnie, niż z poprzednimi ekranizacjami własnej twórczości. Wspomniany grzech pychy nieliniowca, udzielił się także Markowi Piestrakowi, który zamiast całkowicie zawierzyć literackiemu mistrzostwu Lema, zaczął go dość znacznie poprawiać i przeinaczać; pod noż poszły doskonałe dialogi, z których na ekranie pozostały tylko strzępy. Adaptacja adaptacją, potraktowana dosłownie “Rozprawa” nie mogła przynieść dobrego efektu ekranowego, ale tkwił w niej materiał na doskonały filmowy thriller SF, z silnymi podtekstami filozoficznymi. Marek Piestrak niestety poczuł się mądrzejszy i m.in. dlatego Test pilota Pirxa można dziś odbierać tylko jako egzotyczną próbę stworzenia dobrego, krajowego filmu SF, z którego ostały się tylko pojedyncze, znakomite epizody.
Kolejne adaptacje
Podobne wpisy
W tym samym roku Edward Żebrowski zrealizował Szpital przemienienia, ekranizację z diametralnie odmiennego bieguna gatunkowego. Akcja tego dramatu rozgrywa się w czasie hitlerowskiej okupacji w likwidowanym przez Niemców szpitalu psychiatrycznym. Główne postaci lekarzy i pacjentów, reprezentują różne postawy moralne wobec nieludzkich warunków, w których przyszło im żyć. Filmowa adaptacja powieści “Czas nieutracony”, traktowana jest jako jedna z najwybitniejszych ekranizacji prozy Lema, choć Autor jak zwykle nie zostawił na twórcach suchej nitki: “Stosunkowo dobre przyjęcie dzieła Żebrowskiego szalenie mnie poirytowało, bo ja na ekranie zobaczyłem wyłącznie rozmaite elementarne nonsensy, których przecież nie mogłem napisać. Reżyserowi nie wystarczyło, że Sekułowski popełnił samobójstwo, kazał mu jeszcze dodatkowo zlizywać z dywanu truciznę. Szpital został w filmie całkowicie zakatrupiony przez Niemców, a nawet w czasie drugiej wojny światowej dowódca jednostki niemieckiej nie mógł od tak sobie mordować, kogo popadło. Najprawdopodobniej Niemcy uśmierciliby pacjentów, ale nie lekarzy, którzy mieli pewną szansę na ocalenie. Podobnych głupstw była w filmie cała masa, a ja jestem w końcu z wykształcenia lekarzem i nie mógłbym sobie pozwolić na wypisywanie nieodpowiedzialnych medycznych kłamstw. Wszystkie te niedociągnięcia wydają mi się jednak drugorzędne dla filmu, który jest przede wszystkim bardzo śmiałą parabolą ludzkiego losu w czasach zniewolenia. Każdego zniewolenia.” (*)
Rok 1978 przyniósł drugą, tym razem pełnometrażową ekranizację kryminalnego “Śledztwa”, pt Un si joli village, której dokonał francuski reżyser Etienne Perier, a Lem miał swój skromny udział w powstaniu scenariusza. W 1992 roku polski reżyser Maciej Wojtyszko, specjalizujący się w filmach dla dzieci i spektaklach telewizyjnego Teatru Młodego Widza, zrealizował dla Teatru Telewizji Wyprawę profesora Tarantogi, bazującą na drugoplanowej postaci z “Dzienników gwiazdowych”. Ta skromna próba przeniesienia lemowej groteski na mały ekran, nieoczekiwanie bardzo przypadła Lemowi do gustu, w odróżnieniu od adaptacyjnych prób niemieckich (zarówno po tej, jak i po tamtej stronie żelaznej kurtyny, gdzie również kręcono przygody mentora Ijona Tichego). W 1988 roku Holender Piet Hoenderos, wyreżyserował film Victim of the Brain, luźno oparty na wątkach “Pokoju na Ziemi”, opublikowanej rok wcześniej, jednej z ostatnich powieści SF Stanisława Lema. W 1994 roku w Niemczech powstał film SF Marianengraben w reżyserii Achima Bornhaka, wg oryginalnego (!) scenariusza Lema.
W naszym kraju dopiero w 1997 roku Waldemar Krzystek dokonał dla Teatru Telewizji, trzeciej adaptacji “Śledztwa” z Mariuszem Bonaszewskim, Jerzym Grałkiem i Mariuszem Benoit w rolach głównych. Jak widać, od czasu Testu pilota Pirxa nasi twórcy nie kwapili się do ekranizacji prozy naszego najwybitniejszego i najbardziej poczytnego na świecie pisarza (nawet genialne dzieła Henryka Sienkiewicza, nie doczekały się aż tylu przekładów na obce języki). Powody wydają się oczywiste. Po pierwsze programowa bieda naszej kinematografii, połączona z brakiem tradycji poważnych ekranizacji SF, czynią nasz filmowy grajdół patologicznie niezdolnym do udźwignięcia śmiałych wizji plastycznych, kreślonych przez krakowskiego Mistrza (casus Andrzeja Żuławskiego, którego przepędzono z kraju za nieprawomyślną próbę monumentalnej adaptacji “Na srebrnym globie”, dopełnia smutnego wizerunku polskiego kina SF). Po drugie, przy fantastycznym założeniu, że znalazłyby się na takową wizję pieniądze, musielibyśmy posiadać geniuszy ekranu w rodzaju Ridleya Scotta, o Kubricku nie wspominając. Tymczasem nasi mistrzowie uprawiali tzw. sztukę wysoką, która nie zniżała się do SF, niesłusznie traktowanej jako literatura gorszego sortu. Jeden Przekładaniec Wajdy, wyłomu w myśleniu nie uczynił. Na poły fantastyczny Rękopis znaleziony w Saragossie Hasa, także pozostał arcydziełem samotnym, popełnionym niejako na obrzeżach polskiej kinematografii. W zamian otrzymaliśmy jedynie grafomańskiego zapaleńca Marka Piestraka, który zapewne nie miał pojęcia, jakich predyspozycji wymaga przeniesienie Lema na ekran, rezultatem czego otrzymaliśmy Test pilota Pirxa. Piestrak chciał dużo i chwała mu za to, ale w rezultacie wyszło mu filmidło, w którym było mniej Lema, niż można się było spodziewać, o realizatorskich lapsusach nie wspominając.
Oprócz tego, niezależnie od miernych predyspozycji twórczych, reżyserzy biorący na warsztat dzieła Lema, byli przez samego Autora bezceremonialnie bluzgani. Jednym z nielicznych wyjątków był Wajda, ale łaskawej opinii Lema można doszukiwać się w fakcie samodzielnego napisania scenariusza Przekładańca. Nie chciałbym być zbyt śmiały w spekulacjach, ale wychodzi na to, że Stanisław Lem najwyraźniej nie toleruje samego zjawiska filmowej adaptacji. Można rozumieć jego zacietrzewienie, kiedy swego czasu zwyzywał Tarkowskiego od idiotów, wychodząc z założenia, że każda próba odmiennego spojrzenia na “Solaris” musi skończyć swój żywot na intelektualnych manowcach, biegunowo odległych od pisarskich intencji. Ale takie spięcia zdarzają się nawet najlepszym. Stephen King znienawidził Kubricka za genialną adaptację “Lśnienia”. Także Hampton Fancher, David Peoples i Ridley Scott, przenosząc na ekran prozę Philipa K. Dicka (jedynego amerykańskiego pisarza SF, którego Lem szczerze ceni) wyekstraktowali z opowiadania “Czy androidy marzą o elektrycznych owcach” tylko to, co nadawało się do zbudowania fascynującej historii, opowiedzianej w Łowcy androidów.