DZIECI TRIADY. Bodycount: 307
W środku tego wszystkiego Tequila – z wykałaczką w ustach i dwoma gnatami w dłoniach. Apoteoza męskości, wspaniałości, a nawet boskości, jeśli wziąć sobie do serca przekorne słowa jego szefa („Daj człowiekowi pistolet, a będzie myślał, że jest Supermanem. Daj dwa, a stanie się bogiem”). Woo jest w kropce, bo o ile chciałby, aby ta krytyka wybrzmiała goryczą, za bardzo lubi głównego bohatera. Zwłaszcza dwa pomysły inscenizacyjne z początkowej strzelaniny czynią z Tequili obiekt kultu, a z Woo jednego z największych reżyserów kina akcji. W pierwszym główny bohater strzela do przeciwników, jednocześnie zjeżdżając po poręczy – money shot jak się patrzy, będący najlepszą reklamą dla filmu, zaimprowizowany na planie przez Woo. Drugi pomysł należy natomiast do Chow Yun-Fata, który uznał, że w finale strzelaniny warto wykorzystać… mąkę. W ten sposób jego bohater w pewnym momencie przetacza się po stole pełnym białego proszku i doskakuje do wroga, wyglądając niczym duch. Chwilę później pociąga za spust, a krew ofiary rozbryzguje się po jego białej twarzy. Robi to niesamowite wrażenie właśnie dzięki takim natchnionym, przypadkowym pomysłom, a nie tylko realizacyjnej perfekcji.
Piszę tu wyłącznie o pierwszej strzelaninie, a tych w filmie jest od groma. Praktycznie cała druga godzina filmu jest jedną wielką sceną akcji, katastroficznym finiszem, w którym trup ściele się gęściej niż w Komando lub Rambo. Z jednej strony mamy głównych bohaterów, dziesiątkujących zastępy wroga w różnego rodzaju wymianach ognia, z których każda mogłaby służyć za zwieńczenie innego, mniejszego filmu akcji (jedną z nich Woo zrealizował w pojedynczym, blisko trzyminutowym ujęciu – niezwykłe jak na reżysera, którego autorski rys jest bardzo często widoczny właśnie przez montaż). Z drugiej zaś szalony Johnny Wong każe swoim ludziom strzelać do wszystkiego, co się rusza, bez względu na to, czy chodzi o pacjentów lub personel szpitala, próbujących dokonać oblężenia policjantów, czy małe dzieci. Czy ma to sens? Raczej nie. Trudno usprawiedliwić działania Wonga, bo wydają się one nie tylko ekstremalne i bestialskie, ale przede wszystkim zbyteczne. Trudno zrozumieć, dlaczego jego ludzie zachowują się jak pozbawione sumienia i rozumu maszyny, choć wśród nich znajdzie się jeden chwalebny wyjątek. Nie sposób jednak nie ekscytować się mistrzowską, prawdziwie autorską reżyserią Woo, prawdopodobnie już wtedy świadomego, że swój następny film nakręci w Hollywood. Być może ta myśl sprawiła, że na pożegnanie swej rodzimej publiczności postanowił nie hamować się, w konsekwencji realizując swoje krwawe opus magnum. Z 307 ofiarami na koncie John Woo opuścił Chiny.
Podobne wpisy
I dlatego też Dzieci triady nawet dziś, po prawie trzech dekadach od premiery, pozostają jednym z najbardziej wpływowych filmów akcji w historii kina. Sam Woo ukradł ze swojego dzieła kilka rzeczy do swych późniejszych, amerykańskich dokonań – wystarczy przyjrzeć się jednostrzałowej broni największego zabijaki Johnny’ego Wonga, aby rozpoznać w niej ten sam pistolet, którym Lance Henriksen spróbuje upolować Van Damme’a w Nieuchwytnym celu. Również końcowa strzelanina z tego drugiego filmu w wielu fragmentach przypomina szpitalne sceny. Nie tak dawno Jason Statham w Szybkich i wściekłych 8 walczył i strzelał, trzymając w rękach noworodka, co stanowi oczywisty ukłon w stronę podobnej sceny u Woo. Natomiast w 2007 roku film doczekał się kontynuacji w formie gry Stranglehold, z udziałem tak reżysera, jak i jego gwiazdy, Chow Yun-Fata, ponownie wcielającego się w Tequilę. Nieprzypadkowo jednak nikt z Hollywood nie porwał się jeszcze na pomysł zrimejkowania Dzieci triady. Chyba wiedzą, że w tym jednym przypadku nie mieliby żadnych szans, aby przebić oryginał.