Dlaczego COMMUNITY to najlepszy sitcom w historii

Geniusze zawsze umierają niedocenieni. Nie jestem specjalnie przekonany o słuszności tej tezy, ale przynajmniej czasem daje się znaleźć dowody na zastosowanie takiej zasady. Jednym z nich może być przypadek Community, emitowanego w latach 2009–2015 serialu Dana Harmona (tego od Ricka i Morty’ego). Przez swój sześcioletni żywot sitcom zmagał się z wahaniami oglądalności i przychylnością włodarzy stacji NBC, doświadczając dwukrotnej zmiany na stanowisku showrunnera, kilku roszad w obsadzie i przeprowadzki na hosting Yahoo! w ostatniej serii. A jednak, zamiast rozpłynąć się w zapomnieniu przeładowanej wielością tytułów historii telewizyjnej komedii, Community – nie ujmując nic innym serialom (przynajmniej nie wszystkim) – lśni na tle zarówno sobie współczesnych, jak i wcześniejszych oraz późniejszych propozycji sytuacyjnej komedii. Jestem wręcz zdania, że serial Harmona to ostateczna forma ewolucyjna sitcomu, ponad którą nic prawdopodobnie się już nie wzniesie. Poniżej tłumaczę dlaczego.
Komercyjna mizeria i kultowy status
Community debiutowało w 2009 roku, w momencie gdy telewizyjne sitcomy przeżywały swoje złote lata. Na antenie obecne były w szczycie formy i popularności Jak poznałem waszą matkę i The Office, rozpędu nabierała Teoria wielkiego podrywu, Dwóch i pół jeszcze z Charliem Sheenem brylowało w rankingach oglądalności, solidną konkurencję w działce komediowych produkcji zapewniały też pozycje takie jak Californication czy Cougar Town. Oprócz serialu Harmona w tym samym roku debiutowały też Parks and Recreation, Glee oraz Współczesna rodzina, które w kolejnych latach miały stać się głównymi hitami wieczornych pasm. Na tle takiej konkurencji Community nie wydaje się bynajmniej być tuzą – ani nie zdobyło nigdy takiej sławy, ani mierzonego nagrodami i słupkami oglądalności uznania jak wymienione tytuły. Jednak dzieło Harmona doczekało się chyba największego spośród „rówieśników” nimbu pozycji kultowej.
Kultowość nie poszła jednak w parze z wynikami komercyjnymi i bezproblemowym klimatem produkcji. Pierwsza seria uplasowała się na 97. miejscu raportu Nielsen TV ratings (dla porównania Współczesna rodzina zajęła pozycję 37., oczko przed Glee). Kolejne sezony wypadły już z setki, zajmując kolejno 138. miejsce i 144. Ten spadek spotkał się z ostrą reakcją NBC, które po zakończeniu trzeciej serii zwolniło Dana Harmona, na jego miejsce angażując Davida Guarascio i Mosesa Porta. Ten ruch nieszczególnie naprawił sytuację w rankingach (sezon 4. został sklasyfikowany na 133. miejscu raportu Nielsena), odbił się za to na jakości serialu (i recenzjach), wobec czego na stołek showrunnera powrócił Harmon, dzięki czemu sezon 5. zajął najwyższą w historii emisji, zawrotną 96. pozycję w rankingu. Macierzysta stacja zdecydowała się skasować serial, który jednak doczekał się jeszcze serii szóstej, wylobbowanej częściowo przez prężną grupę fanów (wykorzystujących hasło „sześć sezonów i film”, ukute kilka lat wcześniej na użytek serialu The Cape i kilkukrotnie przywoływane w dialogach Community), nakręconej dla już nieistniejącej platformy Yahoo! Pomimo że nowy właściciel nigdy oficjalnie nie zakończył serialu, ze względu na wygasłe kontrakty, a także zwinięcie marki Yahoo! Screen w 2016 roku Community efektywnie zakończyło się po serii szóstej, nigdy być może nie doświadczając komercyjnego triumfu, ale za to zbierając sobie pokaźną grupę fanów i szereg entuzjastycznych (zwłaszcza w pierwszych latach) recenzji.
Eksperymentalny sictom
Fakt, że narracja Community nigdy nie została jednoznacznie zwieńczona finałem, jaki tradycyjnie dostają seriale, nie przeszkadza bynajmniej w odbiorze całości. Fabuła nigdy nie była bowiem w produkcji Harmona najważniejsza. Choć serial ma do zaproponowania ciekawe, znakomicie napisane postacie i kilka większych wątków narracji napędzających rozwój bohaterów, to siła Community od początku leżała w brawurowych mikroopowieściach, najczęściej rozwiązywanych w obrębie jednego epizodu. W ich perspektywie większe łuki narracyjne – klasycznie stanowiące szkielet dla sticomów – są raczej drugorzędne. Wypracowanie formuły, w której linia łącząca poszczególne historie była raczej luźna, pozwoliła Harmonowi zaś na zabawę konwencją i pójście bardziej w kierunku pastiszu klasycznych tropów gatunku niż wielosezonowej historii. Część komentatorów w tej swobodzie, z jaką Community traktowało budowanie większej fabuły i ramę serialu komediowego, upatruje przyczyn średnich wyników oglądalności. W tej interpretacji, z którą jest mi po drodze, Community nie zdołało się w swoim czasie przebić do telewizyjnego mainstreamu, ponieważ Harmon lokował swoje dzieło zbyt daleko od oczekiwań widowni wobec formatu i zbyt mocno majstrował na jego organizmie.
Jako klasyczny sitcom Community, szczerze mówiąc, nie powala. Widać to w pierwszym sezonie, w którym Harmon i jego ekipa dopiero szukali swojej konwencji, która miała rozkwitnąć w zdecydowanie najlepszych sezonach 2–3. Punkt wyjścia serialu jest dość sztampowy: cyniczny prawnik Jeff Winger (Joel McHale) zostaje pozbawiony prawa do wykonywania zawodu po tym, jak ujawniono, że posługiwał się fałszywym świadectwem studiów wyższych, których nigdy nie ukończył. Po swojemu szukając drogi na skróty, Jeff postanawia więc zapisać się na stanowy uniwersytet (w amerykańskiej strukturze szkolnictwa wyższego są to uczelnie zdecydowanie niższej kategorii) w Greendale, który ma mu pozwolić na szybkie uzyskanie dyplomu minimalnym nakładem sił. Od razu widać, że tytułowe Community College w Greendale to niezbyt lotne miejsce, a ławy studenckie zapełniają różnego rodzaju wyrzutki, od leniwych i mało bystrych nastolatków, którzy nie mogli załapać się nigdzie indziej, przez osoby z problemami społecznymi, aż po dorosłych uskuteczniających w Greendale coś na kształt Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Na początku semestru uważający się za niedoścignionego Casanovę Jeff postanawia uwieść atrakcyjną idealistkę Brittę (Gillian Jacobs), co prowadzi go do założenia kółka wspólnej nauki hiszpańskiego, do którego wbrew intencjom Wingera oprócz Britty dołączają neurotyczna nastolatka Annie (Alison Brie), pozbawiony stypendium sportowego Troy (Donald Glover), szukająca nowej drogi życiowej ultrareligijna rozwódka Shirley (Yvette Nicole Brown), autystyczny miłośnik popkultury Abed (Danny Pudi) oraz starszy rasistowsko-szowinistyczny milioner Pierce (Chevy Chase). Tak stworzoną grupę outsiderów obserwujemy przez resztę serialu, śledząc ich zmagania ze szkolnym systemem oraz rodzącą się pomiędzy nimi (również tytułową) wspólnotę.
W pierwszym sezonie Harmon jeszcze siłował się z konwencją sitcomu, próbując budować Community wokół klasycznych tropów romantycznych i kumpelskich – „będą czy nie będą razem” Jeffa i Britty i ich trójkąta miłosnego z udziałem jednej z nauczycielek, profesor Slater, nastoletnich zauroczeń Annie i Troya, rodzących się nieoczywistych przyjaźni między tym drugim a Abedem oraz (w mniejszym stopniu) Pierce’em, a także napięć między feministyczną Brittą a konserwatywną Shirley, równocześnie ambiwalentnej wobec mimowolnie rasistowskiego Pierce’a. Jednak w miarę rozwoju sezonu okazywało się coraz bardziej, że kręcone już w nowoczesnej konwencji pojedynczej kamery i bez śmiechu z puszki Community jest najlepsze wtedy, kiedy traktuje zarys fabularny jako pretekst do niekiedy abstrakcyjnych wycieczek, takich jak popychana do ekstremalnych konfrontacji Debata czy Współczesne amerykańskie drobiarstwo, śledzące rozwój „mafijnej” dystrybucji skrzydełek w szkolnej stołówce, oprawione w pastisz konwencji filmów gangsterskich spod znaku Chłopców z ferajny. Przełomowym odcinkiem okazała się jednak Współczesna sztuka wojenna, trzeci od końca epizod pierwszej serii wyreżyserowany przez Justina Lina (tego od trzech części Szybkich i wściekłych) – tutaj twórcy puścili hamulce i zbudowali epizod na całkowicie abstrakcyjnym pomyśle toczącej się w Greendale wojny paintballowej, której stawką jest priorytetowa rejestracja na zajęcia. Przekraczająca wiele razy granice absurdu fabuła odcinka pozwala na szereg popkulturowych nawiązań, takich jak pastisz hongkońskich filmów kryminalnych, Matrix, Predator i Szklana pułapka (a to wszystko w jednej scenie). Ten odcinek wyznaczył ścieżkę, którą podążyło szybko Community, porzucając klasyczne tory sitcomu na rzecz ekstrawaganckich wycieczek pełnych pastiszu, parafraz i absurdu.
Odwaga i samoświadomość
W drugim sezonie Harmon z miejsca brawurowo odrzuca dynamikę gatunku – ze sceny całkowicie znika profesor Slater, puentujący pierwszą serię romantyczny cliffhanger Jeffa i Britty zostaje popchnięty do ekstremum i bezpardonowo wyszydzony (przy jednoczesnym zachowaniu logicznego rozwoju postaci), a zdegradowany w finale nauczyciel hiszpańskiego Ben Chang (Ken Jeong) wkracza na zupełnie groteskową ścieżkę obłędu, która doprowadzi go w trzecim sezonie do przejęcia dyktatorskiej władzy nad szkołą (sic!). Z tego miejsca Community wzbija się na absolutne wyżyny, oferując brawurowe i niebojące się przekraczać ramy logiki i telewizyjnej formuły opowieści o centralnej grupie. W zasadzie każdy epizod serii 2. i 3. to małe arcydzieło, eksplorujące najbardziej wymyślne pomysły (jak choćby ujęta w animację poklatkową psychoanalityczna podróż czy rozwidlanie się linii czasowych). Przy tym scenarzyści nie boją się dokonywać gwałtownych zwrotów, wywracających wcześniej budowane wątki i zapewniające element nieprzewidywalności. Równocześnie jednak cały czas zachowana jest konsekwentna progresja charakterów i relacji między bohaterami, które spajają serial mimo nawet największych udziwnień.
Eksperymentalna formuła, choć zachwyciła wielu widzów i krytyków, nie sprawdziła się komercyjnie, stąd zwolnienie Harmona po trzeciej serii (która zresztą spuentowana jest quasi-finałem przygotowanym przez przeczuwającego zagrożenie showrunnera). Czwarta seria okazała się klapą – nowi twórcy nie potrafili wyczuć konwencji Community, w rezultacie gubiąc zupełnie specyfikę postaci i nie potrafiąc wykorzystać kreatywnego potencjału abstrakcyjnych elementów, które stały się szybko ledwie sztuczką, podczas gdy za czasów Harmona były ekscytującymi kanwami, na których budowana była charakterologiczna opowieść. W efekcie jakość spadła, a wyniki komercyjne niemal nie drgnęły. Wracający w serii piątej Harmon musiał naprawić kompletnie położone zakończenie czwartego (ostatniego) roku Jeffa w Greendale i przywrócić serial na dobre tory (stąd premiera serii 5. nosiła tytuł Repilot), w konsekwencji czego powstał pomysł „roku wycieku gazu”, tłumaczący dziwne, unieważnione zachowanie postaci w serii czwartej ulatnianiem się wpływającego na ich zachowanie gazu.
Na ratunek było już jednak trochę za późno. Chevy Chase, dla którego Community miało być rodzajem branżowego odkupienia, popadł w konflikt z ekipą i odszedł z serialu, z udziału w którym zrezygnował też wkrótce Donald Glover, chcący skoncentrować się na nabierającej rozpędu karierze muzycznej i filmowej poza produkcją NBC. Odprawa Pierce’a i Troya dała widzom fantastyczne odcinki Wariografia kooperatywna i Eskapizm geotermalny, jednak bez oryginalnej obsady i już dość daleko poza oryginalnym pomysłem (w ostatnich sezonach Jeff jest nauczycielem, a grupa nauki zmienia się w Komitet Ratowania Greendale) serial stał się jedynie echem tego, czym był w szczycie formy. To dość typowe dla sictomów, jednak dzięki umiejętności Dana Harmona do wplatania wątków meta i wypracowanej konwencji, w której Community do pewnego stopnia komentowało samo siebie, to dryfowanie do końca dodaje trudnego do uchwycenia uroku całości – oglądając Community sezon po sezonie, można bardzo namacalnie doświadczyć zjawiska stopniowego „zjazdu formy” sitcomu po najlepszych latach. Mało który (a może w ogóle żaden) serial miał na tyle samoświadomości, żeby bezpośrednio komentować własną formę kreatywną.
Spójność i wrażliwość
Community w swoim sercu to opowieść o wspólnocie, kształtowanej w boju (czasem dosłownie) uniwersyteckiej edukacji. Grupa zostaje uzupełniona przez pełniącego często rolę antagonisty Changa oraz ekscentrycznego, wprowadzającego dużo dziwacznej świeżości Dziekana (Jim Rash). Każda z postaci czegoś się uczy i dąży do częściowego odkupienia. Choć inscenizacja ma skłonności do ekscesów, pod względem konstrukcji postaci twórcy serialu zachowują godny podziwu realizm. Pomijając epizod z „wyciekiem gazu”, poszczególne ścieżki postaci (może z wyjątkiem przeżywającego coś w rodzaju resetów mentalnych Changa) nie zaprzeczają spójności każdej z osób, a ich przemiany zachodzą w ramach unikalnych osobowości. Dlatego Jeff do końca jest trochę cynikiem, a Pierce używa testamentu, by po raz ostatni skłócić (i potem zjednoczyć) grupę. To wyróżnia Community na tle innych seriali, które – nawet w przypadku tych najlepiej napisanych – często popychają postacie do stawania się przerysowanymi wersjami siebie. W serialu Harmona tego nie ma, pomimo – a może właśnie dzięki – ekstrawaganckiej i na podstawowym poziomie już przerysowanej konwencji.
Choć Dan Harmon ma historię obyczajowo-poprawnościowych kontrowersji, a Community nie stroni od poruszania w komediowej formule tematyki płci czy rasy, trzeba powiedzieć, że serial trzyma się też całkiem nieźle pod tym względem. Stosunkowo niewiele tu elementów, które dzisiejszą – bardziej wyczuloną na podteksty społeczne i polityczne – widownię mogą zniesmaczyć czy zaniepokoić. Nawet skasowany z Netflixa odcinek, w którym postać Changa używa rasistowskiego blackface’u, pozycjonuje kontrowersyjny element jednoznacznie jako negatywny, podobnie jak za pomocą postaci Dziekana (którego seksualności „słowo gej nawet nie zaczyna opisywać”) wprowadzane jest całkiem sporo równościowej wrażliwości, przy jednoczesnym obśmianiu instrumentalnego wykorzystywania mniejszości dla politycznego PR-u (pod tym względem dostrzegam pewne pokrewieństwo między lekko prowokacyjnym, absurdalnym humorem Community a surrealnym podejściem Atlanty stworzonej przez Glovera kilka lat później). Oczywiście, można doszukać się w Community elementów, które zahaczają o krzywdzące stereotypy i gruboskórne traktowanie tematu, ale ogólnie serial ma zdecydowanie serce po równościowej stronie znacznie częściej; rzadko powielając i obśmiewając stereotypizacje i hipokryzję. Podnosi to dodatkowo moją ocenę serialu jako takiego, któremu udaje się uniknąć mocniejszego „zestarzenia” pod względami społecznymi.
Niedościgniona perfekcja
Biorąc pod uwagę to wszystko, przy całej niedoskonałości Community (naprawdę wybitnego przez ledwie dwa i pół–trzy sezony emisji), widzę je jako ostateczną formę sitcomu – grającą z własnymi konwencjami, przyjmującą otwarcie cały inwentarz popkulturowych odniesień i kontekstów, a także skupiający się na postaciach, bez wtłaczania ich w sztampowe role. Jak do tej pory żaden inny serial komediowy nie robił tak bezkompromisowych narracyjnie i inscenizacyjnie rzeczy, jak Community. Wciąż też trudno znaleźć tak doskonałe epizody sitcomów, jak najlepsze epizody opowieści o Greendale – takie jak Terapeutyczna teoria chaosu czy podwójny epizod „kulek do paintballa” (reżyserowany skądinąd przez braci Russo). Serial Harmona jest więc dowodem na to, że najlepsze jakościowo rzeczy bywają niedocenione i muszą czekać na należyte docenienie.
Jesienią 2022 roku świat filmu obiegła informacja, że powstanie kinowy film, uzupełniający zakończony w 2015 roku serial. Tym samym spełnić ma się powtarzane wielokrotnie przez bohaterów zaklęcie „sześć sezonów i film”. Nie wiem, czy powrót Community w pełnym metrażu to najlepszy na świecie pomysł, nie jestem też pewien, w jakim stopniu wierzę, że będzie to coś naprawdę ciekawego. Ale równocześnie uważam, że to wspaniała wiadomość pod tym względem, że jeśli jakiś serial zasługuje na odprawę z pompą i honorami, to jest to właśnie Community.