search
REKLAMA
Seriale TV

DEVS. Filozoficzne science fiction od twórcy EX MACHINY

Marcin Kempisty

2 maja 2020

REKLAMA

Serial stacji FX nie jest bytem jednorodnym, jego fabuła rozwidla się także w stronę innych gatunków, co w tym przypadku staje się przekleństwem. Garland nie do końca potrafi pozamykać wszystkie wątki. Ewidentnie interesują go kwestie natury filozoficznej, dlatego też elementy thrillera, związane ze szpiegowską działalnością chłopaka Lily (Karl Glusman), potraktowane są po macoszemu. Ot, mężczyzna ma kontakt z rosyjskimi agentami, jeden z nich nawet uratuje w pewnym momencie kobietę, ale de facto nie ma to większego znaczenia dla fabuły. Wątek sensacyjny służy wypełnieniu czasu ekranowego. Między innymi dlatego losy Lily są tak rzadko w tym momencie omawiane. Nie ujmując niczego tej postaci, należy jednak stwierdzić, że reżyser nie przyłożył się do stworzenia z niej pełnokrwistej osoby. Jej dylematy są echem dylematów innych bohaterów, jej czyny znaczą wiele dla fabuły, lecz nie dla tematów podejmowanych przez autora. Devs nie należy do seriali, w których wiele się dzieje. Akcja jest pretekstowa, bowiem służy tylko stwarzaniu warunków niezbędnych do prowadzenia istotnych dialogów o wszechświecie, filozofii, a także ludzkich emocjach.

Wydaje się, że po raz pierwszy w reżyserskiej karierze Garland nie zapomina o uczuciach ukazywanych postaci. Choć w Ex Machinie pokazywał pęd ku śmierci, zaś w Anihilacji opowiadał o utracie najbliższej osoby, to jednak traktował bohaterów niczym figury na szachownicy, pionki w grze GO (przytoczonej nie bez przyczyny w serialu), których losy da się przewidzieć na kilka ruchów do przodu. Tymczasem Devs, choć zanurzone w stylistyce science fiction i skonstruowane jako interpretacyjny labirynt, stanowi amalgamat sprzecznych emocji. Forest, zdecydowanie najciekawsza postać produkcji, jest napędzany manią odzyskania utraconej córki, lecz z drugiej strony obawia się tego, co stworzył. Jest odrobinę demonicznym prezesem z Krzemowej Doliny, lecz tak naprawdę Garland skonstruował jego psychikę na kształt archetypu zakorzenionego w świecie filmowym już od czasów Orsona Wellesa i jego Obywatela Kane’a. Dla Foresta „Różyczką” jest utracona dziewczynka. To na cześć Amai nazwał przedsiębiorstwo, to na jej podobieństwo wybudował potężnego kolosa.

Devs

W zasadzie od pierwszego odcinka Garland nie kryje się ze swoimi ambicjami. Wystarczy rzut oka na książkę czytaną przez Lily (Kolos Sylvii Plath), a następnie na Amayę przemienioną w górującą nad lasami figurę, by odczytać najważniejszą intencję przyświecającą artyście. Jest nią potrzeba opowieści o niezgodzie na stratę, o ponownej walce ze śmiercią. Zmieniają się czasy, rekwizyty ulegają unowocześnieniu, lecz ludzkie traumy pozostają niezmienne. Zresztą, w tym kontekście spalenie zwłok chłopaka Lily zyskuje wymiar symboliczny, w końcu do tego incydentu doszło przed pomnikiem. To swego rodzaju krwawa ofiara, jaką Forest składa na ołtarzu idei.

Devs to nie tylko debata filozoficzna, ale także fantastyczna opowieść wizualna. Garland wielokrotnie uwiecznia kamerą widok długich, niekończących się dróg, od których nie ma żadnych odnóg, zatrzymuje się przy znakach z napisami „ślepy zaułek”, zakleszcza bohaterów w ciasnych kadrach, by udowodnić, że od wyroków losu nie ma ucieczki. Obraz cały czas „pracuje”, każdy kadr jest przemyślany, jak zresztą i cudowna scenografia ze złotawym kubikiem na czele. Jego hipnotyzująca poświata odrealnia rzeczywistość. Sprawia, że zanika granica między dniem a nocą, prawdą a symulacją. Warto też zwrócić uwagę na dwa niezwykle istotne aspekty formalne całego przedsięwzięcia – fotografowanie przyrody i muzykę. Ścieżka dźwiękowa, oparta między innymi na utworach Jana Garbarka wykorzystującego pieśni religijne, jak również na kobiecych wokalizach, wprowadza aurę tajemnicy, buduje patos świetnie korespondujący z wymową dzieła. Jak gdyby widzowie brali udział w popkulturowej mszy, w trakcie której fałszywy prorok Forest dokonuje całkowitego poświęcenia (bo wiedział o nadciągającej śmierci) i czeka na przebóstwienie, w tym kontekście związane z przeniesieniem świadomości do symulacji zorganizowanej przez Devs. Nareszcie niebo znalazło się blisko człowieka.

Przyroda również zajmuje szczególne miejsce w twórczości Garlanda. W Ex Machinie służyła jako niemy świadek zabaw w Boga, w Anihilacji była siła „odwdzięczającą się” gatunkowi ludzkiemu za dokonywane spustoszenia, tymczasem w Devs wygląda niekiedy jak cyfrowe tło. Choć służy jako kryjówka dla działań korporacji, nikt nie wchodzi z nią w jakąkolwiek relację. Przyroda jest niezauważana. W dodatku gdy bohaterowie znajdują się w centrum kadru, reszta ujęcia jest jak gdyby rozmazana, wygląda jak zielone piksele. Liście drzew wyraźniej odbijają się na szklanej tafli budynku, podczas gdy ich obserwacja bez żadnych „pośredników” przynosi rozczarowanie, gdy oko rejestruje plamy koloru zamiast faktury pełnej detali. Trudno stwierdzić, na ile to świadomy zabieg Garlanda, niemniej jednak obserwacja otoczenia wprowadza element niepokoju. Przyroda nie jest tym, czym się wydaje.

Devs

Devs, Deus, a może Devils? Reżyser bawi się tytułem serialu, choć niepotrzebnie dopowiada znaczenie w ostatnim odcinku. Mówi o determinizmie i pozornej nieśmiertelności w symulowanym świecie, ale też ustami jednego z bohaterów wygłasza wiersz Larkina Abaude o nieuchronności śmierci. Tworzy aurę religijnego uniesienia, by jednocześnie przytoczyć wiersz Yeatsa Drugie przyjście o Antychryście odradzającym się w Betlejem. Garland mnoży tropy, daje okazje do sprzecznych interpretacji ekranowych wydarzeń, a przede wszystkim sam poszukuje zrozumienia dla ludzkich ciągot w walce o zdobycie boskich przymiotów. A najwspanialszy w tym wszystkim jest fakt, że twórca podważa swoje dzieło. Prezentuje tylko wariację na temat losów Foresta, Lily i Katie, osobliwą odnogę w zamieszkiwanym wieloświecie. Na nieskończoną liczbę prób tylko jedna mogła skończyć się w taki sposób, podczas gdy w innej rzeczywistości historia potoczyła się zupełnie inaczej.

Devs jest jedną z najodważniejszych tegorocznych produkcji. Autor stworzył ogromny tematycznie fresk o dążeniach człowieka do poznania wszechrzeczy, czasami sięgając po niepotrzebne zabiegi, niemniej jednak udało mu się utrzymać wszystko w odpowiednich proporcjach. Warto zderzyć się intelektualnie z tą propozycją. Choć quasi-religijny ton może uwierać, a powolna narracja usypiać, na samym końcu czeka satysfakcjonująca puenta, otwierająca szerokie pole do dyskusji. Zdecydowanie warto wybrać się w tę fantastycznonaukową podróż z Alexem Garlandem.

Marcin Kempisty

Marcin Kempisty

Serialoholik poszukujący prawdy w kulturze. Ceni odwagę, bezkompromisowość, ale także otwartość na poglądy innych ludzi. Gdyby nie filmy Michelangelo Antonioniego, nie byłoby go tutaj.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA