DARK: SEZON 3. Domknięcie cyklu
Na zapętlających się liniach czasowych i osobistych historiach wyrasta w niemieckim serialu bardzo klarowna opowieść o fundamentalnych ludzkich emocjach oraz dążeniach i to ona okazuje się finalnie najważniejsza, a przynajmniej najciekawsza. U podstaw wszystkich zwrotów akcji leżą tu namiętności głównych postaci, za wszelką cenę dążących do osiągnięcia swoich czasem egoistycznych, a czasem górnolotnych celów. W ostatnich aktach nad tym wszystkim zaczyna dominować symboliczna para Adama i Evy, dwójki podróżników w czasie, uosabiających jakby dwa przeciwstawne, lecz uzupełniające się pierwiastki – śmierć i życie, rezygnację i nadzieję, światło i mrok. Gdzieś na obrzeżach tego konfliktu majaczy zaś Claudia, w pewnym sensie stanowiąca brakujący łącznik między tymi dwoma biegunami. Ścieranie się interesów Sic Mundus i Erit Lux, będące osią sezonu 3 staje się przestrzenią, w której Odar i Friese zadają najistotniejsze pytania o konsekwencje życiowych wyborów, wolną wolę, a w końcu – to nie żart – sens życia i zbawienie. A na koniec twórcy zachowują jeszcze kilka niespodzianek, przewartościowujących nasze spojrzenie na poszczególnych, również pobocznych aktorów tego dramatu.
Choć nadpisanie tak wzniosłych rozważań filozoficzno-religijnych na opowieści, która u swoich podstaw była de facto obyczajową, ciążącą ku teenage drama opowieścią z motywem science fiction może się wydawać w teorii przestrzeleniem, w Dark sprawdza się to znakomicie. Największej wagi rozterki i dylematy ujawniają się w serialu stopniowo, wraz z coraz głębszym zanurzaniem się protagonistów w czasowe supły i w sposób naturalny wyłaniają się z kolejnych tragedii, które mimowolnie prowokują. Dzięki temu mieszające się w niemieckim serialu inspiracje egzystencjalne, heglowskie, gnostyczne i stanowiąca punkt zaczepienia intrygi fizyka kwantowa nie sprawiają wrażenia dodawanego sztucznie intelektualnego bełkotu, ale dookreślają niezwykle ciekawy obraz człowieka uwikłanego w dziejowy determinizm, którego sam jest sprawcą. Powielane z różnych perspektyw i w różnych światach zdarzenia (niektóre sceny oglądaliśmy na przestrzeni całego serialu po kilka razy) wzmagają wrażenie, że oglądamy jedną wielką pętlę opartą na niekończących się powtórzeniach i odtworzeniach tych samych zdarzeń. Wytwarza to unikalne wrażenie współodczuwania z zagubionymi w zaułkach czasu bohaterami i czyni śledzenie ich losów niezmiennie ciekawym, odsłaniając coraz to kolejne konteksty znanych już wcześniej zdarzeń.
Trzeba tu zaznaczyć, że Dark to na poziomie konstrukcji rzecz bardzo przemyślana i sprawna. Twórcy z podziwu godną zręcznością spinają wszystkie kluczowe elementy opowieści, a w ich narracji trudno szukać poważniejszych niedociągnięć – każdy paradoks i zakręt czasu jest należycie ugruntowany, a wszystkie wątki układają się w spójną całość. Nawet jeśli można wskazać na pewne wpadki, to wynikają one raczej z końcowego montażu (o czym za chwilę), a nie z fundamentalnych niedoskonałości scenariusza. Co więcej, pilotujący Dark duet nie ucieka w końcówce w mętną metafizykę czy nawarstwianie dezorientujących tropów, proponując zamiast tego klarowne rozwiązanie najistotniejszych wątków, co potwierdza pewność przedstawianej wizji. Rozstawione niegdyś pionki w każdym przypadku odgrywają swoją rolę, a historia, która momentami w poprzednich sezonach mogła wydawać się wręcz schematyczna, w finale okazuje się misterną, zniuansowaną narracją bardzo świadomie nawigowaną przez wszystkie zakręty i przewrotki, aż ku mocnym ostatnim taktom.
Podobne wpisy
Do tych plastrów miodu należy jednak dodać i nieco dziegciu. Dark przy całej swej ambicji i jakości wykonania nie wystrzega się błędów, które i w trzecim sezonie dają o sobie znać. Przede wszystkim, co sygnalizowałem wyżej, szwankuje nieco sposób wyjaśnienia poszczególnych wątków w końcowych aktach. Ośmioodcinkowy sezon momentami wydaje się zbyt ściśnięty, pospiesznie „wrzuca” nam kluczowe zdarzenia, którym brakuje właściwej ekspozycji, a kilka fragmentów dotyczących pobocznych postaci po prostu pomija. Zresztą można odnieść wrażenie, że w finałowej serii niektóre, mniej istotne dla głównej narracji wątki zostały potraktowane nieco po macoszemu, schodząc zbyt mocno na dalszy plan, co osłabiło do pewnego stopnia emocjonalny wydźwięk ich zwieńczenia. Szkoda też, że Odar i Friese nie odstąpili też nieco od swojej skądinąd imponującej konsekwencji na poziomie formalnym, powielając irytujące manieryzmy z poprzednich sezonów (mam na myśli przede wszystkim obowiązkowe w każdym odcinku montaże okraszone nie do końca wpasowaną w klimat serialu melancholijną muzyką modern indie), które nieco psują efekt stopniowego odchodzenia od prostej, niemal generycznej konwencji pierwszych odcinków w stronę ambitnego science fiction.
Pewne skazy nie odbierają jednak Dark tak wiele, by obniżyć znacząco ocenę całego serialu. Sezon trzeci – zgodnie z powtarzającym się motywem triquatry – należy postrzegać jako dopełnienie konsekwentnej wizji. Tutaj należą się twórcom największe brawa za świetne spięcie trzech sezonów w nietuzinkową całość, która pozostaje w pewnym stopniu nieprzewidywalna do samego końca. Choć ostateczne rozwiązanie zagmatwanej intrygi może podzielić widzów, jest ono przede wszystkim naprawdę rzetelnie umocowane w całej opowieści i jej motywach, przełamując przy tym dualistyczną optykę, ustanowioną w tym sezonie przez skonfrontowanie Adama i Evy. Ostatecznie Dark okazuje się czymś bliższym Twin Peaks niż wspomnianego Stranger Things – prowincjonalne Winden staje się punktem węzłowym całej transcendentnej układanki, a uwikłane w nią postaci po drodze zyskują wielowymiarowe portrety. O poszczególnych elementach tej panoramy można mieć różne zdanie, ale nie można im odmówić fundamentalnej spójności, co w przyjętej konwencji jest zasadniczą wartością dodaną.
Przy tych wszystkich “wysokich” aspiracjach niemiecka produkcja Netflixa oferuje znakomity balans między filmową rozrywką a osadzonymi w niej głębszymi rozważaniami. Konwencja zamkniętej całości, nieprzeciąganej sztucznie na więcej sezonów powinna zagwarantować Dark miejsce w kanonie współczesnego kina (rozumianego łącznie z rynkiem serialowym) jako jednemu z lepszych przedsięwzięć hołdujących tradycjom sci-fi ostatnich lat. Wrażenie to potęguje imponująca oprawa audiowizualna z doskonałą muzyką Bena Frosta, odpowiednio podsycająca niepokojącą aurę opowieści. Wszystko to składa się na perfekcjonistyczny, przemyślany serial z jasną koncepcją i konsekwentnym wykonaniem. Podróż dobiegła końca i nawet jeśli trochę szkoda, że już nie wrócimy do mrocznego Winden, należy się też cieszyć, że nie wróciliśmy tam o jeden raz za dużo.