search
REKLAMA
Artykuły o filmach, publicystyka filmowa

Czy filmy ANDRZEJ WAJDY zachwycają w 2019 roku?

Tomasz Raczkowski

4 lipca 2019

REKLAMA

popiół-i-diament-zbigniew-cybulski-ewa-krzyżewska

Przede wszystkim więc bez Wajdy polska kultura byłaby niekompletna, a polski film bez porównania uboższy. Dobrze konfrontować się z dziełami mistrza takiego jak twórca Ziemi obiecanej – nie zawsze oczywistego w ocenie i nieposiadającego na pewno monopolu na rację i merytoryczny sukces. Część jego dorobku niekoniecznie dobrze się broni – ale już sam fakt możliwości, a nawet potrzeby ponownego rozpatrywania tych filmów jest wartością dla współczesnego widza. Jeśli patrzymy na kino jako nośnik społecznych znaczeń, element kultury istotny dla naszego dziedzictwa i kondycji intelektualnej, podstawowym kryterium odniesienia powinno być to, czy dzieło stanowi bardziej relikt przeszłości i muzealny eksponat, czy raczej jest wciąż skłaniającym do refleksji czy polemiki głosem o określonym kontekście i sprawie. W moim odczuciu znakomita większość filmów Wajdy należy do tej drugiej kategorii. Nawet, jeśli uznamy, że Wajda to twórca staroświecki i nieaktualny (choć trudno mi sobie wyobrazić, żeby za całościowo przestarzałe uznać np. Kanał czy Ziemię obiecaną), to jego artystyczne wypowiedzi wciąż posiadają tę trudno uchwytną witalność, intelektualną płodność pobudzania odbiorcy.

Mówiąc wprost, Wajda zasługuje na miano klasyka w tym sensie, że jego filmy po prostu należy znać, bo stanowią rdzeń polskiego kina. Większość jego dokonań to dzieła mądrze wyważone, rozpatrujące ważne, bolesne czy niejednoznaczne tematy przy zachowaniu humanistycznego dystansu i zrozumienia dla drugiego człowieka, a takich refleksji artystycznych potrzebujemy. Momentami jest porywający w swoim humanizmie, momentami budzi etyczne wątpliwości puszczaniem oka do komunistycznej władzy czy trącącym hipokryzją stosunkiem do tradycji rewolucyjnej. Momentami z kolei nuży nobliwym ględzeniem i irytuje opieraniem filmu na własnej sławie i ego, a jeszcze kiedy indziej żenuje tanią ideologizacją. Te wszystkie elementy składają się jednak na intrygującą postać, pełną sprzeczności.

Wajda dzisiaj

Ta niejednoznaczność i wielobarwność jest dziś w Wajdzie najistotniejsza – to twórca prawdziwie poruszający i zazwyczaj subtelny w swej kreatywności, zostawiający wbrew pozorom dużo pola do polemiki i interpretacji. Chyba nikt tak jak on nie czuł polskości za pośrednictwem kamery i nie dał Polsce tylu frapujących obrazów. Niedopowiedzenia i aluzje w jego filmach zajmują kluczową rolę, do dziś wpływając na ich aktualność, możliwość kolejnego odniesienia do rzeczywistości. Wbrew szacownej otoczce Wajda ochoczo rozsadzał konwencjonalny gorset, nie bojąc się drapieżności i eksperymentów. Jednocześnie jednak zawsze zachowywał przy tym spokój, wyróżniający go umiar, trzymający nawet najbardziej dzikie wizje w ryzach umożliwiających przyswojenie przez szeroką widownię.

Urodziłem się już w momencie, gdy Andrzej Wajda był niekwestionowanym mistrzem polskiego kina, a dla mojej rodzącej się kinofilskiej świadomości funkcjonował przede wszystkim jako szacowny nestor, który wielki jest i kropka. Pracujący z najlepszymi aktorami, również za granicą, obsypany nagrodami, może momentami zadziwiać swoją sławą wobec (pozornie) dosyć prostej natury swojej twórczości. Być może dlatego przez dłuższy czas podchodziłem do Wajdy z dystansem, by nie powiedzieć, z uprzedzeniem. A jednak w miarę przyswajania kolejnych dzieł reżysera (przede wszystkim tych starszych) odkrywałem, że większość z nich w jakiś sposób mnie porusza. I w końcu sam zacząłem dochodzić – empirycznie, okrężną drogą stopniowego oswajania – do wniosku, że nawet jeśli Wajda wielkim reżyserem nie jest, to przynajmniej często nim bywał. Oglądając jego filmy, można bowiem doświadczyć autentycznej myśli, skomunikować się z kontekstami, z których wyrastają, i poczuć, że polskie kino to nie tylko szarość i smutek, ale też kreatywność i ostra myśl połączona z estetyczną wrażliwością.

Czy chcę przez to powiedzieć, że nam, młodym, wypada wobec tego pokłonić się w zachwycie przed zasłużonym mistrzem z czasów, których nie znamy i bezkrytycznie przyjąć jego wielkość? Na pewno nie. Ale sądzę, że dla współczesnego, coraz młodszego odbiorcy, który zaczyna pomału tracić bezpośredni kontakt z rzeczywistością społeczną, w której operował Wajda, to wciąż jeden z najważniejszych autorskich głosów w rodzimej kinematografii. Niezależnie od tego, czy miał w filmografii słabsze momenty, czy jego zacięcie polityczne szło momentami zbyt daleko, a w późniejszych latach mistrzowski manieryzm zaczął przeważać nad kreatywnością, trudno o lepszą wizytówkę tego, co najważniejsze w polskim kinie XX wieku, niż dorobek Andrzeja Wajdy. Decyduje o tym uniwersalizm jego języka – wyrafinowanego i zakorzenionego w rodzimej oraz europejskiej tradycji kulturowej, a równocześnie przejrzystego i czytelnego. Jego kino jest wciąż świeże i komunikatywne. Dzięki niepozornej formie, łudzącej dosłownością z oszczędnością, pod tymi pozorami uruchamiającej najistotniejsze konteksty kulturowe i subtelną symbolikę, Wajdę należy uznać za jednego z najwybitniejszych rodzimych twórców. I spojrzeć na niego trochę tak, jak patrzą za granicą – bo jeśli odrzucimy na chwilę naszą wrodzoną nieufność do ikon, to faktycznie Wajda to marka równa takiemu Bergmanowi, Antonioniemu czy Godardowi. Inna, lokalna i wyjątkowa, ale równorzędna. A jej wyznacznikiem jest paradoksalnie to, że twórczość tego autora nie da się zamknąć w ramach pomnika. Raczej wciąż przemawia, pozostaje żywa, nieuchwytna i kontrowersyjna. Widać to nawet w muzeum.


Avatar

Tomasz Raczkowski

Antropolog, krytyk, praktyk kultury filmowej. Entuzjasta kina społecznego, czarnego humoru i horrorów. W wolnych chwilach namawia znajomych do oglądania siedmiogodzinnych filmów o węgierskiej wsi.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA