CZARNY PONIEDZIAŁEK. O krachu na WALL STREET w komediowym wydaniu
19 października 1987 roku doszło do jednego z najgorszych wydarzeń w historii amerykańskiej giełdy. Oto indeks Dow Jones Industrial Average zaliczył gwałtowny spadek o 22,6 procent, co doprowadziło do potężnego zamieszania, którego skutki trzeba było usuwać przez kolejne lata. Do dziś eksperci nie są zgodni co do przyczyn katastrofy, wskazując między innymi na skomplikowaną sytuację polityczną (konflikt w Zatoce Perskiej) lub wadliwe algorytmy komputerowe (nerwowo reagujące na działania innych podmiotów na Wall Street) jako na główne powody krachu. To wokół tego wydarzenia twórcy Jordan Cahan i Davis Caspe zbudowali opowieść dziesięcioodcinkowego serialu Czarny poniedziałek, zapraszając widzów do świata sfrustrowanych nuworyszy i wyuzdanych yuppies.
Podobne wpisy
Jądrem historii są losy Maurice’a Monroe (Don Cheadle), obrzydliwie bogatego właściciela spółki notowanej na giełdzie, który w pogoni za walizkami dolarów zabiera się do zrealizowania bodaj najbardziej misternego ze swoich dotychczasowych planów. Podstępem kupuje akcje firmy zajmującej się produkcją dżinsów, by w wyniku kolejnych nieczystych kombinacji przejąć pakiet kontrolny przedsiębiorstwa i osiągnąć do tej pory przez nikogo niezdobyty szczyt. W poważaniu ma “klątwę” ciążącą na posiadanych przez niego akcjach i jest w stanie wykorzystać każdego, a nawet zbratać się z samą mafią, byle tylko dopiąć swego. Mają mu w tym pomóc najbliższa współpracownica Dawn (Regina Hall), do której bezustannie czuje miętę, jak również tabun amoralnych podwładnych, wielbiących seks, narkotyki i szaloną pracę na granicy ryzyka. Oczkiem w głowie protagonisty zostaje zaś aspirujący do pozycji bogacza Blair (Andrew Rannells), którego znajomości okazują się kluczowe dla zrealizowania przez Maurice’a jego celów.
Osadzona w drugiej połowie lat osiemdziesiątych opowieść daleka jest od poprawności i dobrego smaku, a znacznie bliższa jest produkcjom typu Wilk z Wall Street. Stacja Showtime już wcześniejszymi propozycjami przyzwyczaiła widownię do mało subtelnego humoru i jazdy po bandzie, więc fani Californication czy Siostry Jackie powinni być zachwyceni. Na przestrzeni dziesięciu ledwie półgodzinnych odcinków notorycznie pojawiają się dowcipy seksistowskie, rasistowskie i naznaczone polityczno-społecznym łobuzerstwem, na czele z docinkami w stronę urzędującego prezydenta Ronalda Reagana (“Ostatni raz płakałem, gdy postrzelono prezydenta, a on jednak przeżył”) oraz przytykami w stronę wokalisty zespołu INXS, uprawiającego asfiksję autoerotyczną, jak również Michaela Jacksona, umawiającego się z małymi dziećmi na randki. Nie ma żadnego tematu tabu, więc po poważnych wyznaniach mogą pojawiać się sceny z porównywaniem wielkości jąder. W końcu to jest korpoświat, tak groteskowo zawsze przedstawiany w dziełach kultury, w którym na porządku dziennym są seksualne ekscesy i udrażnianie przegród nosowych przy pomocy białego proszku.
Z tego względu nie należy traktować Czarnego poniedziałku jako fotografii epoki czy próby dogłębnej analizy przyczyn potężnego krachu na giełdzie. Tu nie ma miejsca na chwilę wytchnienia i refleksję dotyczącą dychotomicznej natury pieniądza. Owszem, serial Showtime przedstawia zdegenerowanych materialistów żądnych kolejnych fruktów oraz przyjemności wszelkiego rodzaju, ale nie idzie za tym jakakolwiek ocena natury moralnej, nie ma miejsca na roztkliwianie się nad upadającymi wartościami. Pojawiają się konkretne tezy, lecz są one szybko odrzucane, bo nie ma czasu, gdy bohaterowie, zmuszeni przez mechanizmy rzeczywistości, pędzą przed siebie aż do utraty tchu.
Wydaje się, że najlepiej spojrzeć na Czarny poniedziałek jako na współczesną fantazję o początkach giełdowego szaleństwa, kiedy to człowiek zaczął być powoli spychany na margines przez raczkujące algorytmy. Twórcom udaje się uchwycić przełomowy moment historii ekonomii, kiedy to sztuczna inteligencja zdecydowała o tym, jak wiele osób w ciągu kilku minut znalazło się na bruku. To również opowieść dekonstruująca pokutujący mit o omnipotentnych maklerach, snujących misterne, dalekosiężne plany biznesowe. Wprawdzie nie można odmówić Maurice’owi przebiegłości, lecz morał z tej produkcji jest oczywisty – to był czas, kiedy logika bezdusznej maszyny jeszcze ustępowała ludzkiej emocjonalności, kiedy przypadek wciąż odgrywał decydującą rolę. W końcu momentami aż trudno nadążyć za zmieniającymi się sojuszami bohaterów, tak często przechodzą oni między dwoma stronami konfliktu, by odnaleźć dla siebie możliwie jak najbardziej komfortową pozycję. Czasami okazuje się nawet, że pieniądz nie ma znaczenia, gdy w grę wchodzą destrukcyjne ambicje i niewyjaśnione sprawy z przeszłości.
Naturalnie omawiany serial daje możliwość powrotu do estetyki lat osiemdziesiątych, tak często spotykanej we współczesnych produkcjach. Wizualna strona przedsięwzięcia prezentuje się naprawdę znakomicie: szczegółowa charakteryzacja z obowiązkowymi “śmiesznymi” fryzurami, przydużymi męskimi koszulami i wąsikami na czele, skrupulatnie zaplanowana scenografia oddająca klimat tamtej epoki oraz ciekawie dobrany soundtrack stanowią o sile tego tytułu. Niech nikogo jednak nie zwiodą ładne kolorki i żonglerka dobrze znanymi ejtisowymi motywami – w Czarnym poniedziałku nostalgia jest jedynie narzędziem do zdekonspirowania fałszywych przekonań widzów na temat “niewinności” tej epoki, tak naprawdę nadal uwikłanej w rasowe, klasowe i tożsamościowe konflikty. Natomiast wykorzystywany tu komizm jest niczym listek figowy osłaniający problemy, z którymi bohaterom i pośrednio widzom przyszło się zmierzyć.
Trudno byłoby mówić o sukcesie w kontekście tego serialu, gdyby nie brawurowo odegrane wszystkie najważniejsze role. Na pierwszy plan wysuwa się rzecz jasna główna postać grana przez Dona Cheadle’a, którego wcześniej raczej nie podejrzewano o takie pokłady dystansu, kąśliwej ironii i wewnętrznej energii. Mężczyzna zachowuje się niczym mająca zaraz wybuchnąć tykająca bomba, roznosi go wręcz pragnienie posiadania pieniędzy, które napędza go do dalszego działania. Natomiast znacznie subtelniejszą bohaterkę zaprezentowała Regina Hall, rozdarta między starą a nową miłością, pragnąca osiągnąć również zawodowy sukces, dzięki któremu mogłaby ochronić się przed seksistowską retoryką.
Emitowany w Polsce na HBO serial jest znakomitym przykładem na to, że wyrażenie “inteligentna satyra” nie jest oksymoronem. Nareszcie przekraczanie językowych poprawności i szokowanie zachowaniami bohaterów nie zaspokaja koniunkturalnych potrzeb, nie jest sztuką dla sztuki, lecz służy innym, świadomie zaplanowanym celom. Twórcy na tyle zręcznie balansują między kloacznym humorem a socjologicznymi tezami, że ich propozycja musi spotkać się z zasłużonymi pochwałami. Czarny poniedziałek to chlubny powrót stacji Showtime do czasów, w których jej niegrzeczne komedie wyznaczały nowe trendy. Oby dobra passa trwała jak najdłużej.