Serialowe uniwersum. Riverdale
Nie należę do osób, które oglądają wyłącznie dorosłe, inteligentne produkcje o trudnych sprawach, uznając te młodzieżowe za mało wartościowe i niegodne uwagi. Wręcz przeciwnie – w moich statystykach na każdy odcinek Poważnego Serialu przypada dwa razy tyle odcinków Serialu Rozrywkowego. Muszę to po prostu jakoś odreagować – wprawdzie zawsze mam świadomość, że oglądam fikcję, i nie przeżywam głęboko wydarzeń z ekranu, ale jednak z większym wysiłkiem przedzieram się przez te ambitniejsze dzieła. I właśnie dlatego zaczęłam oglądać jakiś czas temu Riverdale. Wcześniej wiedziałam jedynie, że istnieje taki serial, nawet dość chwalony, ale nigdy się nie wczytywałam, bo nie zauważyłam w obsadzie nazwiska, które by mnie zainteresowało. Pewnego dnia po prostu stwierdziłam: „To dobry wieczór na obejrzenie Riverdale”, odpaliłam Netflixa i pół godziny później nie było ze mną kontaktu.
Nie oszukujmy się – to serial dla nastolatków. Bohaterowie są ładni, noszą ładne ciuchy, mieszkają w ładnych domach, mają ładnych znajomych i problemy Pierwszego Świata. Choć zaczyna się od zabójstwa Jasona Blossoma, brata bliźniaka jednej z tych ładnych znajomych, postaci najczęściej przeżywają pierwsze miłości, angażują się w tańce, śpiewanie, romanse, bale albo wybory szkolne. Ot, typowe nastoletnie problemy i priorytety.
Główną historią przewijającą się przez wszystkie odcinki pierwszego sezonu jest zagadka: kto zamordował Jasona? Czy i jaki udział miała w tym jego siostra Cheryl? Co dokładnie stało się z chłopcem? Podejrzani oczywiście zmieniają się z odcinka na odcinek i coraz to inni mieszkańcy miasteczka Riverdale są potencjalnymi mordercami. Gwoli ścisłości, właśnie ten pierwszy sezon był najbardziej chwalony – za intrygę, za uczciwe dzielenie czasu ekranowego między postacie, wykorzystywanie ich w podobnym stopniu, za wyważenie zagadki zaginięcia Jasona i pomniejszych wątków. I trzeba przyznać, że w porównaniu z drugim sezonem rzeczywiście wypada lepiej.
Wcześniej zagadka zabójstwa Jasona była rozłożona równo na trzynaście odcinków. Zamknięta historia. W kolejnym sezonie – tym razem składającym się z dwudziestu dwóch odcinków – pojawia się nowa. I niestety różnicę dało się boleśnie odczuć. Drugą zagadkę rozwleczono na przestrzeni sezonu, uzasadniając niejasności i nieścisłości przekombinowanymi rozwiązaniami na ostatnią chwilę. Postacie zachowywały się wbrew swoim charakterom, a część ciekawych drugoplanowych bohaterów została zepchnięta na jeszcze dalszy plan.
Podobne wpisy
I naprawdę szkoda, bo potencjalnie ciekawych postaci było tam sporo. Akcja zwykle skupia się wokół Archiego Andrewsa (KJ Apa), Betty Cooper (Lili Reinhart), Veroniki Lodge (Camila Mendes) i Jugheada Jonesa (Cole Sprouse). Betty i Archie to wieloletni przyjaciele, ale ponieważ to serial dla młodzieży, podtekst i niewypowiedziane uczucia muszą być. Archie właśnie odkrył, że chce zajmować się muzyką i śpiewać, a Betty pisze artykuły do szkolnej gazetki. Veronica jest nowa w miasteczku, do którego przyjeżdża z matką, by zacząć życie na nowo po tym, jak jej ojciec trafił do więzienia, i zaprzyjaźnia się z Betty. Jughead to mól książkowy i przyszły pisarz, nienachalny (tak, tak) narrator serialu. Relacje między tą czwórką robią się coraz bardziej pokręcone z każdym odcinkiem – nie zawsze logiczne albo zrozumiałe, ale pokręcone na pewno. Na drugim planie pojawia się jeszcze mnóstwo innych postaci, ale z nich wszystkich najjaśniej błyszczy Madelaine Petsch jako Cheryl Blossom, siostra bliźniaczka zamordowanego Jasona, wyniosła i pyskata rudowłosa cheerleaderka. Serio, chociażby dla niej i docinków Veroniki warto obejrzeć Riverdale.
Niełatwo napisać coś konkretnego o serialu, bo akcja toczy się prędko, więc łatwo o spoilery, a bohaterów jest tylu, że przedstawianiem ich wszystkich zanudziłabym samą siebie. Niemniej to dobry serial na wakacje – niezobowiązująca rozrywka, wystarczająco wciągająca fabuła i postacie, by zarwać jeden czy drugi weekend, nawet mimo głupot drugiego sezonu (a przed nami trzeci!). Nie przepadam za komiksami, więc nie czytałam tego, na którego podstawie zrealizowano serial, ale sądząc po tym, co udało mi się wyczytać w sieci, twórcy mocno odeszli od pierwowzoru, zwłaszcza jeśli chodzi o relacje między bohaterami. Nie mnie to oceniać – ja mogę jedynie powiedzieć, że Riverdale sprawdza się jako wolnostojące dzieło, wobec którego nie trzeba (albo wręcz nie można) mieć większych oczekiwań, ale które wystarczająco oderwie was od problemów codziennego, nudnego życia, gdzie nikt nikogo nie morduje, nie ma złowieszczych bliźniąt, gangu motocyklistów, karanego przestępcy, spisków, tajemnic rodzinnych, niespodziewanych ciąży, sekt, terapii konwersyjnej czy seryjnych morderców…