Pro/Contra: GLADIATOR. Nowy cykl na film.org.pl!
Tekstem o Gladiatorze otwieramy nowy cykl na film.org.pl! Będziemy w nim zestawiać skrajne oceny (jednak nie na zasadzie kontrrecenzji, ale korespondencji), dawać głos redakcyjnym fanbojom i hejterom. Cykl Pro/Contra będzie idealnym miejscem dla nieco bardziej zażartej wymiany zdań. Za każdym razem punktem wyjścia będzie dla nas mniej popularna opinia. Rozpoczynamy oscarowym przebojem Ridleya Scotta. W kolejce czekają już jednak różne waleczne serca, ostatni Jedi czy wilki z Wall Street.
CONTRA [Katarzyna Kebernik]
Maćku,
nie wiem jak Ty, ale ja nie przepadam za Gladiatorem. Jestem przyzwyczajona do tego, że hollywoodzkie superprodukcje traktują fakty z dezynwolturą, ale tworząc dzieło, które określane jest jako „dramat historyczny”, naprawdę wypadałoby zachować względną wierność wydarzeniom. Że niby Marek Aureliusz został zabity przez syna? Że w superważną konspirację wtajemnicza się niewolnika? Ta cała konspiracja to w ogóle osobny temat: osią drugiej połowy Gladiatora jest bowiem spisek mający przywrócić w Rzymie ustrój republikański – który obalono niemal 250 lat przed akcją filmu. To tak, jakby dzisiaj jakiś polski polityk usiłował powrócić do demokracji szlacheckiej i liberum veto – absurd. Pewnie jestem uprzedzona, ponieważ kocham historię starożytną, ale tego typu kiksy skutecznie psują mi seans. Ja, Klaudiusz, Rzym – nie tak efektowne i powszechnie wielbione jak Gladiator, ale z całą pewnością oferują bardziej skomplikowane, przenikliwe i dojrzałe spojrzenie na politykę, władzę oraz los uwikłanej w tryby historii jednostki.
Gladiator to film wyjątkowo naiwny politycznie – jakąkolwiek interesującą refleksję zastępują frazesy o demokracji i wolności, przez co całość sprawia wrażenie intelektualnie płytkiej. Po co wprowadzać do filmu wydumaną intrygę polityczną, jeśli nie służy ona niczemu więcej niż pompatycznej, pseudodemokratycznej agitce? Od momentu, kiedy opuszczamy Germanię i brudne, podrzędne areny, a przenosimy się do stolicy, fabuła staje się coraz bardziej sztampowa i przewidywalna. Odpadam totalnie, kiedy zaczyna się roztaczanie przed Maximusem wspaniałej wizji przyszłości – wystarczy zabić złego władcę, żeby wszystko znów było piękne. Tak hurraoptymistyczny program wyborczy mogli stworzyć wyłącznie Amerykanie. Gladiator to bajeczka nie tylko w warstwie ideologicznej, ale i psychologicznej: razi czarno-biały podział bohaterów. Phoenix świetnym aktorstwem ratuje swoją postać, choć nie ma łatwo, bo scenarzyści każdą napisaną kwestią i sceną robią z Kommodusa karykaturę. Tu zabija ojca, tu molestuje siostrę – doprawdy, potrzebuję jeszcze sceny, w której kopie szczeniaczka, żeby NAPRAWDĘ uwierzyć, że to degenerat i zły gość.
Wiesz, która scena robi na mnie największe wrażenie? Ta z pierwszej połowy filmu, w której jeden z gladiatorów sika ze strachu przed wejściem na arenę – jest mocna i przejmująca zarazem. Żałuję, że reszta nie jest już taka brutalna, bezkompromisowa i naturalistyczna, a zamiast tego – ckliwa, patetyczna i hollywoodzka. Film bazuje na emocjach, leci na tanich, wręcz kiczowatych chwytach, takich jak powracające wspomnienia o zmarłej żonie. Dużo bardziej interesowałby mnie los zwykłych, tych sikających ze strachu gladiatorów, ginących bezimienne na arenie i traktowanych jak przedmioty. Maximus to superbohater, który umiera w chwale. Jest tak twardy, że mimo śmiertelnej rany zabija cesarza – na co nie reaguje żaden żołnierz z przybocznej gwardii Kommodusa (serio, nikt z nich się nie bał, że straci głowę za nieposłuszeństwo?). Tak męski, że sama siostra tegoż cesarza traci dla niego głowę. Ja wolę postacie mniej wyidealizowane i bliższe rzeczywistości. W sztuce najlepsze efekty osiąga się, podając tragedię w całej jej brzydocie i bez środków przeciwbólowych: buntownicy podążający za Spartakusem pochodzili znikąd, nie mieli niczego i ginęli bezimiennie – w masakrze zafundowanej im przez Marka Krassusa albo na jednym z sześciu tysięcy krzyży na drodze do Rzymu.
Odpowiedź w obronie Gladiatora na drugiej stronie.