Książka a film #11 – ŚNIADANIE U TIFFANY’EGO
Czy Śniadanie u Tiffany’ego jest dobrym filmem? Niezłym, ale tylko w oderwaniu od powieściowego oryginału autorstwa Trumana Capote’a. Dobrą ekranizacją niestety nie jest. Dziś już klasyczny film Blake’a Edwardsa poważnie różni się od książkowego pierwowzoru. W tym przypadku na niekorzyść. Powieściowe i filmowe Śniadanie u Tiffany’ego to dwie różne historie. Wymowa książki została w filmie okaleczona. Nie dziwi, że autor bestsellerowej powieści był ekranizacją mocno rozczarowany.
Powieść Capote’a, choć zawiera pewną dawkę komizmu, komedią nie jest. Natomiast film zainspirowany opowieścią amerykańskiego pisarza owszem. Do tego komedią romantyczną. Z hollywoodzkiej wersji Śniadania u Tiffany’ego zniknęły wszelkie obecne w powieści dwuznaczności i dramaty. Widownia pokochała filmowe Śniadanie u Tiffany’ego – a szczególnie jego główną bohaterkę, Holly Golightly – jednak patrząc obiektywnie, jest to miałka opowieść. Ot, love story, jakich wiele, z obowiązkowym happy endem. Kochali się i żyli długo i szczęśliwie. Nie taką historię przedstawia czytelnikom Capote. Zupełnie inną.
Minipowieść
Powieść – a właściwie minipowieść, bo Śniadanie u Tiffany’ego nie jest obszernym utworem – ma charakterystyczną budowę. Narratorem jest bezimienny mężczyzna, który wspomina po latach swoją przyjaciółkę Holly Golightly. Tak się składa, że przed laty wynajął mieszkanie w Nowym Jorku i zostali sąsiadami. Śmiała dziewczyna już przy pierwszym spotkaniu nazwała mężczyznę Fredem, bo uznała, że to imię do niego pasuje. Tylko pod takim imieniem go znamy. Narrator powieści Capote’a jest jednocześnie jej najbardziej tajemniczym bohaterem.
Historia Holly Golightly jest sercem tej opowieści, ale jej ramą są refleksje i wspomnienia Freda. Pewnego dnia Holly znika. Fred wraz z właścicielem baru, Joe Bellem, zastanawiają się, gdzie też może się podziewać. Ponieważ swego czasu dziewczyna była dosyć znana, pojawiała się w prasie brukowej i kronikach towarzyskich, jej nagłe zniknięcie nawet po dłuższym czasie jest tematem plotek i domysłów.
Capote umieścił akcję powieści w 1943 roku. Trwanie wojny nie ma wielkiego znaczenia dla fabuły, może poza wątkiem brata Holly, który ginie na froncie. Filmowa akcja została przeniesiona do czasów współczesnych. Zrealizowana w 1961 filmowa opowieść zasadniczo dzieje się w tym samym czasie. Twórcy ekranizacji zrezygnowali zatem ze swoistego prologu i epilogu obecnego w utworze Capote’a.
Uwaga! Dalsza treść zawiera spoilery i zdradza elementy zakończenia książki i filmu.
Bohaterowie
Film w reżyserii Blake’a Edwardsa rozpoczyna scena, której nie znajdziemy w książce. Wystrojona jak na bal młoda kobieta wysiada wczesnym rankiem z taksówki i staje przed witryną salonu jubilerskiego Tiffany. Wyjmuje z papierowej torebki kubek z kawą i rogalika. Zamyślona niespiesznie zajada śniadanie, kontemplując piękno brylantów i złota. To Holly Golightly (Audrey Hepburn), dziewczyna, która kocha błyskotki, luksusowe życie i Nowy Jork.
Teraz poznajemy Paula (George Peppard), który niebawem zostanie przemianowany przez Holly na Freda. Bardzo różni się od powieściowego pierwowzoru. Fred książkowy to skromny początkujący pisarz, który cieszy się jak dziecko, kiedy jego opowiadanie zostaje opublikowane w akademickim magazynie. Holly skrada jego serce, ale nie w taki sposób, jak to ma zazwyczaj miejsce między kobietą a mężczyzną. Dziewczyna fascynuje Freda – każdy pisarz, który z zasady powinien być obserwatorem ludzi, marzy, by poznać tak barwną i nietuzinkową postać – budzi w nim instynkt opiekuńczy, a z czasem i zazdrość, jednak do niczego między nimi nie dochodzi. Jest to relacja przyjacielska, oparta na platonicznej miłości. Fred nie jest zainteresowany kobietami w sensie zmysłowym, prawdopodobnie jest homoseksualistą, ale to wyznanie nie pada nigdzie wprost.
Szok. Capote nigdy nie połączył Freda i Holly w parę. Jego bohaterowie nigdy się nie pocałowali, nie wyznali sobie miłości, nie stali w strugach deszczu, sprzeczając się o to, co jest w życiu ważniejsze, wolność czy bliskość i poczucie przywiązania do drugiego człowieka. No dobrze, stali, ale ta ulewa oznaczała w książce rozstanie i pożegnanie, nie początek wspólnego życia dwojga kochających się ludzi, którzy może trochę boją się okazać uczucie.
Jak widać, utwór Trumana Capote’a i jego ekranizacja różnią się zasadniczo. Fabułą, portretami bohaterów, dawką dramatyzmu, wreszcie przesłaniem.
Filmowy Fred jest utrzymankiem zamożnej, dojrzałej kobiety. Męskim odpowiednikiem samej Holly, która w zamian za dotrzymywanie mężczyznom towarzystwa, żyje w luksusie i nie musi martwić się o finanse. Ci dwoje są swoimi lustrzanymi odbiciami. Młodzi, piękni, zadbani i wytworni, wiodący lekkie życie bez zobowiązań. Romans wisi w powietrzu.
Lulamae
Holly tak naprawdę ma na imię Lulamae i wiele w życiu przeszła. Holly książkowa. Ta z ekranizacji nie może się pochwalić nawet połową bagażu niełatwych doświadczeń, które dźwigał literacki pierwowzór. Dziewczyna odrzuciła swoją tożsamość i ukryła się za maską ogromnych okularów, eleganckich ubrań i drogich perfum. Jednak to wszystko nie ona. Holly porzuciła siebie i jednocześnie siebie szuka. Książkowa bohaterka, która zaprzyjaźniła się z narratorem, ma dziewiętnaście, a później dwadzieścia lat, i tylko z pozoru jest materialistką, która marzy, by wyjść za mąż za bogacza i opływać w luksusy. Gdyby tak było, dawno osiągnęłaby swój cel. Adoratorów wszak nie brakowało. Ale Holly poszukiwała. Była w drodze.
Pewnie, że nie miałabym nic przeciwko temu, by stać się bogata i sławna. Bardzo chcę być bogata i sławna, i kiedyś się tym zajmę, ale zamierzam też zachować osobowość. Chcę być sobą, kiedy któregoś pięknego dnia wstanę i zjem śniadanie u Tiffany’ego.
Z filmu znika bardzo ciekawy motyw – dziewczyna ma na drzwiach wynajmowanego mieszkania pozłacaną wizytówkę (jedyny zakup od Tiffany’ego, na jaki było ją stać), na której wygrawerowano: „Panna Holly Golightly. W podróży”. Ta podróż jest tylko symboliczna, chociaż w finale utworu Capote’a przeradza się w dosłowną. Z jednej strony jest tchórzliwą ucieczką, z drugiej aktem odwagi, przypieczętowaniem decyzji o tym, by znaleźć swoje miejsce na ziemi, miejsce, w którym poczułaby się jak w domu i zapragnęła osiąść na stałe, zapuścić korzenie. Holly kochała Nowy Jork, owszem, ale na pewno istniało wiele innych miejsc, które mogłaby pokochać równie mocno, a nawet mocniej.
“Ja się nie przyzwyczajam. Nigdy i do niczego. Kiedy się przyzwyczajasz, to jakbyś umierał” – powiedziała książkowa Holly. Ten manifest wolności i niezależności obnaża jednocześnie jej niepewność i strach przed tym, że nigdy nie odnajdzie prawdziwej siebie i prawdziwej miłości. Przedfinałowa scena filmowego Śniadania u Tiffany’ego, w której Paul/Fred zarzuca Holly, że sama wybudowała sobie klatkę, jest zaprzeczeniem tego, co napisał Capote. W książce klatka pojawia się w zupełnie innym kontekście. Stoi na wystawie jednego z drogich sklepów, Fred podziwia ją nieraz, ale nie stać go na kupno. Holly robi mu niespodziankę i daje wymarzoną klatkę w prezencie. Chce się w ten sposób zrewanżować za skromny – ale nabyty u Tiffany’ego – medalik z wizerunkiem świętego Krzysztofa, który otrzymuje wcześniej od przyjaciela. Tak, w książkowym oryginale zamiast grawerowanej obrączki Holly otrzymuje medalion z wizerunkiem patrona podróżników. A wracając do klatki, w której Fred mógłby trzymać jednego, a może nawet kilka ptaków, to Holly prosi go, by nie zamykał w niej żadnego żywego stworzenia. Fred spełnia jej prośbę. Z czasem okaże się, że – mimo iż pęka mu serce – uwolni też Holly.
Ikona
Audrey Hepburn, nosząca w Śniadaniu u Tiffany’ego stroje sławnej dziś na całym świecie marki Givenchy, stała się ikoną kina, ale i stylu. Jej stroje, fryzura i nonszalancki sposób bycia naśladowało wiele młodych kobiet. Za sprawą ekranizacji książki Capote’a tysiące dziewczyn chciały być jak Holly/Audrey. Duże okulary, eleganckie rękawiczki, papieros wetknięty w długą lufkę – tak uzbrojona możesz zadawać szyku. Stylizacje Holly Golightly do dziś inspirują. A tak niewiele brakowało, by w rolę niepokornej i lubiącej się wyróżniać nowojorskiej młodej damy wcieliła się inna ikona kina.
Truman Capote był zdania, że do tej roli lepiej pasowałaby Marilyn Monroe, z którą się wówczas przyjaźnił. Z książkowego opisu bohaterki wynika, że eteryczna blondynka rzeczywiście bardziej odpowiadała wyobrażeniu Capote’a o odtwórczyni roli Holly.
Światło z korytarza padło na pstrokate włosy chłopięcej fryzury, rozwichrzone kosmyki, płowe i białe pasemka, jak u albinosa (…) Miała na sobie szykowną czarną suknię, czarne sandały i krótki naszyjnik z pereł. Przy całej swej modnej szczupłości promieniowała zdrowiem (…) czystość, świeżość, rumieńce. Miała duże usta i zadarty nos (…) była to twarz zawieszona między dzieciństwem a kobiecością. Dawałem jej od szesnastu do trzydziestu lat.
Capote mówił o Monroe:
Marilyn była absolutnie zachwycająca. W dodatku do tego stopnia chciała to zagrać, że przygotowała dwie sceny i odegrała je przede mną. Była fantastycznie dobra, ale wytwórnia Paramount sprzeciwiała mi się na wszystkie możliwe sposoby i obsadziła Audrey. Audrey to moja stara przyjaciółka, ktoś, kogo bardzo lubię, ale po prostu była niewłaściwą osobą do tej roli.
Innego zdania są miłośnicy filmowego Śniadania u Tiffany’ego, których nie brakuje. W ich wyobraźni Audrey Hepburn nierozerwalnie zrosła się z wizerunkiem Holly Golightly i chyba nie chcieliby widzieć w tej roli nikogo innego.
Momentami wulgarna i drapieżna, kiedy indziej naturalna i szczera. Dla jednych oszustka i blagierka, dla innych bezpretensjonalna, lekko postrzelona dziewczyna, która niczego się nie boi i chce wszystkiego w życia spróbować. Oszustka, złodziejka, niepokorny duch z talentem do pakowania się w kłopoty. Niedojrzała i naiwna, a z drugiej strony doświadczona i w jakiś sposób mądra – cała Holly Golightly.
*
Przytoczone fragmenty pochodzą z książek: Truman Capote, Śniadanie u Tiffany’ego, tłum. Rafał Śmietana, Kraków 2004; Gerald Clarke, Truman Capote. Biografia, tłum. Jarosław Mikos, Warszawa 2016.
korekta: Kornelia Farynowska