MATRIX. 20 LAT od premiery KULTOWEGO DZIEŁA science fiction
Przeczytaj poprzednie odsłony Fantastycznego Cyklu
Jeśli miałoby się oceniać film z punktu widzenia wydźwięku, jaki udało mu się uzyskać po premierze, trudno wskazać jakiegoś konkurenta dla Matriksa. Wprawdzie w stosunku do wielu pamiętnych dzieł science fiction jest on jeszcze młody, ale w trakcie swego dwudziestoletniego żywota zdołał zarezerwować sobie stałe miejsce w masowej świadomości. Wypada zgodzić się co do jednego – chyba nie ma drugiego tak silnie oddziałującego na popkulturę filmu SF, który swymi sequelami, modą, stylem bycia, a także komiksami i grami wykonał zaledwie pierwszy krok w procesie budowaniu swego pomnika. Najważniejsze piętno film z 1999 roku odcisnął bowiem na sposobie myślenia.
Istnieją dwa sposoby odbioru Matriksa. Tak jak główny bohater, stajemy zatem przed wyborem pomiędzy niebieską a czerwoną pigułką. Wybierając tę pierwszą, nie przestajemy zachwycać się warstwą wizualną filmu. Ta stanowi jednak niezwykle atrakcyjną fasadę, która postawiona przed naszymi oczyma ukrywa prawdę. Tę z kolei pozwala odkryć czerwona pigułka. Królicza nora wyprowadza nas w szerokie pole interpretacyjne, gdzie odnajdując prawdę o świecie, w którym żyjemy, odnajdujemy także prawdę o nas samych. Ci, co przez lata zachwycali się Matriksem tylko przez wzgląd na siłę oddziaływania niebieskiej pigułki, szybko się wykruszyli. Ci drudzy, w tym ja, pozostali wierni jego mitologii aż do dziś.
Trudno jest pisać o filmie, który wszyscy znają. Trudno jest oceniać film przez pryzmat czasu, gdy wszystkie werdykty zostały już wydane. Matrix dziełem kultowym jest i boksować się z tym nie da. Wypada zatem przyznać, że decyzja Joela Silvera, dająca ówczesnym braciom (a dzisiejszym siostrom) Wachowskim pozwolenie na nakręcenie filozoficznego kina akcji była w pełni trafna. Powstało bowiem dzieło wiekopomne, które inspirując się dokonaniami poprzedników, samo wyznaczyło standardy i dokonało jedynego w swoim rodzaju przełomu. Dziś mówi się o Matriksie głównie przez pryzmat powstania ewentualnego rebootu. Przestańmy się jednak oszukiwać. Na sukces Matriksa złożył się m.in. fakt, iż idealnie zdołał on nawiązać do kulturowego ducha tamtego czasu. Tego nie da się powtórzyć. Wachowscy trafili w sam środek potrzeb, nadziei i lęków społeczeństwa zagubionego w rozrastającym się, stechnicyzowanym, postindustrialnym świecie. Trafili też w sam środek mojego serca.
Widziałem w swoim życiu wiele filmów. Wiele mi się spodobało. Wiele też stało się moimi ulubionymi. Tylko jeden film wywarł na mnie wrażenie tak silne, że niemal zespolił się z moim wewnętrznym poczuciem estetyki, pomagając w budowaniu pomostu między duchowością a racjonalnością. Przez te dwadzieścia lat niejednokrotnie wracałem do Matriksa. Każdy seans był dla mnie jak spotkanie sam na sam z kobietą w czerwonej sukience. Odkrywczy, inicjacyjny, ekscytujący. Nie znam drugiego filmu, który przy każdym podejściu wywoływałby we mnie mieszaninę fascynacji i niepokoju, bez względu na to, jak dobrze zdołałem już poznać jego treść. Obcowanie z niemal każdym formalnym aspektem Matriksa to audiowizualne pieszczoty, począwszy od perfekcyjnie zaplanowanych zdjęć, przez absolutnie powalające efekty specjalne, choreografię walk, skończywszy na wysłuchiwaniu się w żywiołowe i pobudzające tło muzyczne.
Podobne wpisy
Ale ja, podobnie jak Neo, wolałem czerwoną pigułkę. Czym jest Matrix? – to pytanie zadawał sobie każdy przed seansem filmu, nie wiedząc za bardzo, z czym może mieć do czynienia. Stając w ten sposób przed nadrzędnym dylematem, jaki przeżywa główny bohater. Odpowiedź na to pytanie nie jest łatwa do zaakceptowania. W końcu nikt nie lubi, gdy usuwa mu się grunt spod nóg. W 1999 roku obawa przed utrzymaniem się filarów otaczającej nas rzeczywistości, w świetle wkroczenia w nowe milenium, była na tyle silna, że Matrix okazał się strzałem w dziesiątkę na tarczy potrzeb widowni. Szybko dostrzeżono, że poza techniczną wirtuozerią w dziele Wachowskich odnaleźć można wiele cennych przesłań, płynących z różnych koncepcji filozoficznych, w tym egzystencjalizmu, postmodernizmu, a także chrześcijaństwa i, przede wszystkim, buddyzmu.
Ale forma wypowiedzi Wachowskich jest jedyna w swoim rodzaju. Takie rzeczy to się nawet filozofom nie śniły. Gdyby Platon wiedział, w jaki sposób jego koncepcja jaskini cieni zostanie setki lat później wykorzystana przez przedstawicieli tzw. dziesiątej muzy, pewnie byłby dumny. Ba, pewnie uznałby, że sam lepiej by zaprezentowanych kwestii nie ujął. W znajdowaniu skutecznego, bo efektownego sposobu na opowiadanie o złożoności, a co za tym idzie, ulotności i fałszywości otaczającego nas świata, Matrix nie ma sobie równych. To jednocześnie mądra, pouczająca i budująca wycieczka w nieznane, która w trakcie trwania nieraz zaprasza nas do przejażdżki rollercoasterem – na wypadek gdybyśmy chcieli na nowo obudzić swoją uwagę. Ale to niejedyny aspekt doskonałości filmu z 1999 roku.
Już w momencie premiery filmu dało się wyczuć, że właśnie weszło na ekrany coś, co posiada potencjał do wstrząśnięcia naszą percepcją, napisania nowej definicji widowiskowości. Matrix co prawda jest filmowym frankensteinem, ponieważ został stworzony z wielu wcześniej sprawdzonych koncepcji kina science fiction. Dość powiedzieć, że w filmie da się usłyszeć echa takich obrazów jak Terminator 2: Dzień sądu, Pamięć absolutna, Johnny Mnemonic, Ghost in the Shell czy w końcu Mroczne miasto (ten ostatni łączył nawet z Matriksem plan zdjęciowy). Ale jego intertekstualność jest w pełni twórcza, ponieważ cytując poszczególne fragmenty tekstów kulturowych, nadaje im kompletnie nowe, mocniejsze, oryginalne znaczenie.