search
REKLAMA
Artykuły o filmach, publicystyka filmowa

Coś na rzeczy, czyli rzecz o COŚ. Filmy, książki i gry należące do kultowego uniwersum

Tekst gościnny

26 kwietnia 2021

REKLAMA

Dopowiedzieć niedopowiedziane

Przez lata próbowano zrealizować dalszy ciąg historii opowiedzianej przez Carpentera. W 2003 roku jedna ze stacji telewizyjnych przymierzała się do nakręcenia miniserialu Return of the Thing, stanowiącego sequel, ale nic z tego nie wyszło. Z projektem łączony był Frank Darabont. Fabuła zaczynała się niedługo po zakończeniu filmu. Do zniszczonej amerykańskiej bazy trafiali Rosjanie, którzy zabezpieczając teren, próbowali odgadnąć co się w niej stało. Następnie historia przenosi się dwadzieścia lat do przodu. Na pokładzie przelatującego nad pustynią w Nowym Meksyku samolotu relacji Moskwa – Los Angeles, jeden z pasażerów dostaje ataku serca. W rzeczywistości człowiek ten jest zainfekowany przez obcy organizm. Maszyna awaryjnie ląduje i cała zabawa zaczyna się na nowo. Oprócz miniserialu, o kontynuacji kilka razy przebąkiwał również sam Carpenter, jednak nigdy nie doszło do realizacji.

W końcu postanowiono stworzyć prequel, przybliżający widzom, co stało się w bazie Norwegów, którą w Coś odwiedzają MacReady (Kurt Russell) i dr Copper (Richard Dysart). Na fotelu reżysera zasiadł Matthijs van Heijningen Jr, a w rolach głównych pojawili się Mary Elizabeth Winstead oraz Joel Edgerton. Odgrywali oni Amerykanów, goszczących w norweskiej bazie, co miało uzasadnić fakt używania przez postacie języka angielskiego (i uniknąć zmuszania amerykańskich widzów do czytania napisów).

Film, zatytułowany… Coś, wszedł na ekrany w 2011 roku i został przyjęty dość chłodno. Zarzucano mu, że stanowi tak naprawdę zakamuflowany remake, bo trzon historii jest identyczny z filmem Carpentera. Co więcej, wydawało się, że tytułowa istota zachowuje się całkowicie inaczej, niż w wersji z 1982, choć wydarzenia rozgrywają się przecież ledwie kilkanaście godzin wcześniej. Oczywiście można to lepiej lub gorzej wytłumaczyć, jednak generalnie cały film, który osobiście uważam za nie najgorszy, jawi się jako zbędny. Jedną z największych zalet oryginału było to, że nie wiedzieliśmy, co stało się w obozie Norwegów. Dopowiedzenie tej tajemnicy nie było potrzebne, nawet jeśli na ekranie zobaczyliśmy kilka interesujących pomysłów (jak test plomb w zębach, czy płynne przejście do filmu Carpentera w napisach końcowych), a sam wygląd norweskiej bazy został dopracowany w najmniejszych szczegółach (na przykład identycznie rozbita szyba w oknie).

Twórcom zarzucano również słabe efekty specjalne, całkowicie wygenerowane komputerowo. Pierwotnie planowano zastosować animatronikę i efekty praktyczne, prace znajdowały się na bardzo zaawansowanym etapie, ale producenci podjęli decyzję, by wyrzucić je do kosza i zastąpić obrazami CGI. Średniej jakości, dodajmy. Rozżaleni spece – Tom Wodroff Jr i Alec Gillis – postanowili, niejako by dać producentom prztyczka w nos, zrealizować film pod tytułem Harbinger Down, w którym wszystkie efekty miały być praktyczne. Wyszło nie najlepiej, o ile bowiem do samych scen z trikami nie można się przyczepić, to cała reszta kuleje.

Niedawno natomiast gruchnęła wieść o zamiarze realizacji kolejnej wersji „Who Goes There?”, tym razem bardzo wiernej oryginałowi i opartej na rozszerzonej wersji tekstu. Co (i czy w ogóle coś) z tego wyjdzie, zobaczymy.

Papierowe imitacje

Skoro nie na ekranie, to może spróbować kontynuować historię w inny sposób, na przykład na papierze?

Na lato 2021 rok zapowiedziano premierę dwóch książek, osadzonych w uniwersum Coś. Pierwsza, „Fragments of the Outpost”, składa się z dwunastu krótkich opowieści, które mają „dopisywać” co się działo podczas wydarzeń z filmu Carpentera, a czego nie pokazano na ekranie. Druga, „Snowblind” przedstawia losy R.J. MacReady’ego nim trafił na antarktyczną stację badawczą. Autorem obu jest Todd Cameron, założyciel doskonałej strony poświęconej filmowi – outpost31.com

Oprócz wspomnianej już adaptacji filmu, pojawiło się również opowiadanie „The Things”, autorstwa Petera Wattsa. Akcja rozgrywa się podczas wydarzeń przedstawionych na ekranie (w wersji Carpentera), ale całość jest opowiedziana z perspektywy Cosia. Watts dostał za nie nagrodę Hugo.

Ponadto amerykański pisarz John Gregory Betancourt rozpoczął pracę nad kontynuacją historii Campbella. Powstało kilka pierwszych rozdziałów, jednak nie wiadomo czy całość zostanie dokończona, ze względu na prawa autorskie. Z kolei „The Thing Artbook” to album zawierający prace grafików i ilustratorów nawiązujące do filmu Carpentera.

Również w świecie historii obrazkowych nie brakuje tytułów osadzonych w uniwersum Coś. Najpierw, w 1976 w magazynie „Starstream”, ukazała się komiksowa adaptacja tekstu Campbella. Następnie, już w latach dziewięćdziesiątych, Dark Horse Comics opublikowało dalszy ciąg filmu. Pojawiły się „The Thing from Another World” (nazwane tak, by uniknąć skojarzeń z marvelowskim The Thing z Fantastycznej Czwórki), „Climate of Fear”, „Eternal Vows” oraz „Questionable Research”. Historia zaczyna się w miarę klimatycznie, by później odpłynąć w kompletnie absurdalne rejony – w pewnym momencie akcja przenosi się do dżungli, a później do miasta, co wskazuje, że scenarzyści kompletnie nie zrozumieli charakterystyki Cosia. Natomiast opublikowany w 2011 „The Northman Nightmare” był fabularnie powiązany z prequelem filmu Carpentera.

Można również znaleźć planszówkę „The Thing. Infection at Outpost 31”, która została bardzo ciepło przyjęta zarówno przez fanów filmu, jak i graczy. Warto dać jej szansę, choć obecnie trudno ją zdobyć. Jakiś czas temu pojawiła się kampania crowfundingowa na kolejną planszówkę na motywach filmu (https://www.kickstarter.com/projects/pendragongamestudio/the-thing-the-boardgame). Również miłośnicy literackiego oryginału mogą znaleźć grę na nim opartą – „Who Goes There? – Board Game”.

Cyfrowa asymilacja

W 2002 roku, dwadzieścia lat po premierze wersji Carpentera, na pecety, Xbox i PlayStation 2 ukazała się gra komputerowa The Thing, wydana przez Black Label Games. Stanowi ona bezpośredni sequel filmu i zaczyna się niedługo po nim. Do amerykańskiej antarktycznej stacji badawczej zostaje wysłany oddział żołnierzy, by zbadać sprawę. Na miejscu oczywiście sprawy wymykają się spod kontroli.

Tytuł to gra TPP, w której gracz steruje poczynaniami kapitana Blake’a, dowódcy oddziału. Istnieje możliwość przełączania się w tryb pierwszej osoby, ale służy on tylko do celowania. Do dyspozycji mamy cały arsenał – pistolety, karabiny maszynowe, granaty oraz oczywiście miotacze ognia. Nie brakuje również ikonicznych dla filmu testów krwi, a zapis gry dokonuje się za pomocą magnetofonu, oczywiście takiego, którego na ekranie używał Kurt Russell.

Twórcy starali się również zawrzeć w grze najmocniejszą stronę filmu, czyli paranoję opanowującą bohaterów. Każdy z NPCów posiada wskaźnik strachu/zaufania do dowódcy. Jeśli żołnierze przestają ufać kapitanowi Blake’owi i wydaje im się, że został on zainfekowany, zaatakują go. To wprowadza do rozgrywki dodatkowy element suspensu.

Najpoważniejszą wadą gry jest jednak przesunięcie ciężaru gatunkowego w stronę strzelanki. Zamiast klimatycznego horroru, dostaliśmy zręcznościówkę. Cosiów w różnych postaciach mamy tu zatrzęsienie i trochę nie współgra to z klimatem filmu. Wszelako tytuł zebrał pozytywne recenzje (w zagranicznych pismach i portalach, w polskiej prasie dostawał noty negatywne) i sprzedał się w nakładzie ponad miliona kopii.

Jako ciekawostkę warto dodać, że John Carpenter uznał kiedyś grę za kanoniczną, choć reżyser lubi bawić się z fanami, więc nie należy traktować jego słów jako prawdy objawionej. Cyfrowy The Thing odpowiada jednak na pytanie z finału filmu, a sam Carpenter podkłada głos pod jedną z pobocznych postaci.

Planowano wydać sequel, ale nic z tego nie wyszło, mimo że prace znajdowały się już w całkiem zaawansowanym stadium. Fabuła rozpoczynała się dokładnie w momencie zakończenia pierwszej części. Bohaterowie, uciekając helikopterem z lodowego piekła, trafiają do położonej u wybrzeży antarktycznego kontynentu rafinerii oraz pobliskiej, niewielkiej osady. Tutaj Coś ponownie ujawnia swoją obecność, a kapitan Blake jest zmuszony stanąć z nim do walki. Można dogrzebać się do kilkunastu szkiców oraz garści ciekawostek na temat tego niezrealizowanego projektu.

Premiera filmowego prequela przyniosła dwie gry z nią związane. Pierwszą jest The Thing: Flame Thrower. Stworzona przez Metaio i przeznaczona na urządzenia mobilne, pozwala graczowi wcielić się w jednego z członków załogi norweskiej bazy, który uzbrojony w tytułowy miotacz ognia musi odganiać się od Cosiów. Druga, zatytułowana The Thing: Station Survival to zaprojektowana z myślą o Windows i Macu prosta strzelanka TPP. Gracz zostaje wysłany do bazy Norwegów z zamiarem odkrycia, co tam się wydarzyło. Uzbrojony w pistolet, karabin maszynowy oraz miotacz ognia zwiedza ruiny bazy, zwalczając kolejne emanacje Cosia.

Innym przykładem przeniesienia Coś na ekrany komputerów jest The Thing Simulator. Wykonany przez jednego z polskich fanów i udostępniony całkowicie za darmo, pozwala odtworzyć scenę, w której Blair (Wilford Brimley) robi komputerową symulację zachowania obcej formy życia. Można go pobrać ze strony: https://elendir.itch.io/the-thing-simulator

Nawiązania

Popkultura nie pozostała obojętna na wpływy filmu Carpentera. Właściwie każdy utwór, którego akcja toczy się na śnieżnym bezludziu, świadomie czy nie, nawiązuje do Coś. Czy będzie to jeden z odcinków Z archiwum X, przywoływana już Nienawistna ósemka Tarantino (która nie tylko soundtrackiem przywodzi na myśl Coś), film D-Tox z Sylvestrem Stallone, powieść i serial Terror Dana Simmonsa, czy gry Penumbra lub Distrust, w każdym dostrzeżemy echo horroru z 1982 roku. A w stacji polarnej Amundsena-Scotta na Biegunie Południowym mają taką tradycję, że po odlocie ostatniego transportu z zapasami, załoga organizuje seans wszystkich trzech wersji The Thing.

Przyszłość

Nie mam najmniejszych wątpliwości, że ujrzymy jeszcze niejedną opowieść umieszczoną w uniwersum wymyślonym niegdyś przez Johna Campbella Jr. Nie sposób dziś przewidzieć, co to będzie – kolejna książka, komiks, film, czy też zapowiedziana nowa wersja „Who Goes There?”, czas pokaże. A może ktoś sięgnie po markę, by zaproponować nową grę komputerową i tym razem postawi bardziej na klimat strachu i paranoi, niż na tony ołowiu wyrzucane z karabinów maszynowych w stronę obcego?

Pewne jest tylko jedno – „Man is the warmest place to hide”.

REKLAMA