search
REKLAMA
Odmienne stany świadomości

CONSTANTINE. Człowiek, który widział za dużo

Jan Dąbrowski

15 listopada 2017

REKLAMA

Odmienne stany świadomości #11: Constantine

Constantine, John Constantine. Łowca demonów, Brudny Harry okultyzmu. Człowiek, który widział Piekło i oszukał samego Diabła. Przebiegły kombinator z zestawem asów w rękawie i niewyparzonym językiem. Ale ani jego wiedza o szatańskich pomiotach, ani cynizm to nie kaprysy Johna. To, co dla parafialnego egzorcysty jest największą trudnością, Constantine robi codziennie.

Ale wyrzucanie demonów z małych dziewczynek czy wkupywanie się w łaski archaniołów nie wynikają z powołania. John od dziecka widział demoniczne i anielskie istoty wśród ludzi. Kiedy jako nastolatek próbował popełnić samobójstwo, spędził dwie minuty w Piekle. Udało się go odratować, a na dodatek upewnił się, że wszystko, co widzi, jest prawdziwe. Od tego momentu czekało go życie z wyrokiem wiecznego potępienia – za próbę samobójczą – oraz codzienność zamieszkała przez anioły i demony. Nie mając nic do stracenia, Constantine postanawia wysyłać szatańskie pomioty z powrotem do diabła, w zamian licząc na przychylność Niebios i uniknięcie Piekła po śmierci.

I choć wypędza demony tak, jak Franz Maurer wyrywał chwasty, nie ma dla niego miejsca w normalnym społeczeństwie. Pomijając jego trudny charakter, Constantine po prostu nie pasuje do innych ludzi. Oni cieszą się zakupami, dyskutują o pracy i polityce, oglądają mecze i bawią się z dziećmi – on wszędzie widzi potencjalne zagrożenie, któremu nie da rady ani policja, ani straż pożarna. Zawsze jest jedną nogą poza namacalnym światem. To detektyw i egzorcysta w jednej osobie, postać z komiksowym, ale nie superbohaterskim rodowodem.

John dwa razy trafił z komiksów Hellblazer na ekran – raz duży, raz mały, oba pod tytułem Constantine.

W 2005 roku Francis Lawrence wyreżyserował film z Keanu Reevesem w roli głównej. I choć zmieniono blond Brytyjczyka w bruneta z USA, a sam świat przedstawiony był znacznie ugrzeczniony względem pierwowzoru, powstała ciekawa wariacja na temat tej postaci. Poza próbą samobójczą właściwie pominięto przeszłość Johna, ale dało się odczuć, jak bardzo jest zgorzkniały i cyniczny. I sporo czasu poświęcono jego darowi/przekleństwu widzenia ukrytych istot. U Lawrence’a Constantine jest bojownikiem o straconą sprawę, ponieważ wie, co go czeka, i że czego by nie zrobił, będzie potępiony. Wizja wieczności w Piekle, w którym już kiedyś był, dręczy go i przeraża, a spotykane istoty przypominają mu o tym codziennie. I raczej nie doczeka starości, bo nałogowym paleniem spowodował rozwój złośliwego nowotworu w płucach. Z każdym wyrzuconym z człowieka demonem stara się wynegocjować przepustkę do Nieba, ale jego jedyny przedstawiciel – archanioł Gabriel (Tilda Swinton) – podsumowuje starania Johna dość okrutnie:

“Umrzesz młodo, ponieważ palisz trzydzieści papierosów dziennie od piętnastego roku życia. I pójdziesz do Piekła przez życie, jakie prowadzisz. Masz przesrane”.

Choć filmowi Lawrence’a daleko do wybitności, jest na pewno udanym debiutem, a przy tym świetnie wygląda. Wszystko, co widzi John, zaprojektowano starannie i z dbałością o każdy szczegół. Odwiedzane przez Johna Piekło – przedstawiane już w kinie wiele razy – tutaj przypomina metropolię podczas niekończącego się wybuchu nuklearnego. Mocno postapokaliptyczne wraki samochodów i zrujnowane wieżowce wiecznie niszczejące od gorącego podmuchu wiatru i pyłu. Po ulicach grasują bezmózgie i ślepe potwory, a pod powierzchnią kłębią się potępieńcy w agonii. Z kolei na Ziemi ścigające Johna demony wyglądają przeróżnie: mogą być rojem insektów zlepionym na kształt człowieka lub dystyngowanym mężczyzną w skrojonym na miarę garniturze. Jedni rzucają się na Johna i próbują go zranić, a drudzy pozostają na uboczu, knując, jak się pozbyć bezczelnego egzorcysty. Niezależnie od stosowanych metod, wszystkie piekielne pomioty zacierają ręce na myśl o śmierci Constantine’a, bo wtedy na zawsze trafi do Piekła.

Chociaż debiut Francisa Lawrence’a otworzył mu drogę do kolejnych kontraktów (Jestem legendą, kontynuacje Igrzysk śmierci etc.), jego sukces nie przełożył się na sukces samego Constantine’a. Nie powstała kontynuacja, ale o samej postaci zrobiło się jakby głośniej. By wypełnić medialną lukę i rozwinąć historię Johna, stacja NBC rozpoczęła pracę nad serialem, którego pierwszy i jedyny sezon wyemitowano w latach 2014–2015. Tym razem bohater ma nie tylko wiedzę, ale i rozwinięte magiczne zdolności, wygląda jak wyjęty żywcem z kart komiksu, a obsadzony w głównej roli Matt Ryan (mimo ograniczonego warsztatu aktorskiego) w okamgnieniu zdobył wiarygodność jako kanciarz i szelma, który bez mrugnięcia okiem potrafi oszukać i unieszkodliwić każdego demona, nie zawsze grając czysto. Rozpisując postać Constantine’a, skupiono się przede wszystkim na poczuciu winy gnębiącym bohatera. W przeszłości zbytnią wiarą w swoje magiczne zdolności skazał małą dziewczynkę na wieczne tortury i potępienie, co nie daje mu spokoju.

Koncentrując się na sumieniu bohatera, twórcy serialu mieli szansę powiedzieć więcej o jego charakterze – o tym, dlaczego stał się arogancki, aspołeczny i zdarza mu się mijać z prawdą. Telewizyjny Constantine nieustannie nadrabia miną, jakby ukrywał swój strach przed tym, co widzi. A to jeden świat – dusz, demonów, aniołów etc – nałożony na drugi. Serialowy John nie ma tak spektakularnych wizji, jak ten filmowy, wiele rzeczy jest poza ekranem lub widz musi uwierzyć bohaterowi na słowo.

Niezależnie od tego, kto i w jaki sposób przedstawia historię Constantine’a, zawsze będzie odszczepieńcem bez swojego miejsca w społeczeństwie. To, co widzi, sprawia, że jest za bardzo oderwany od problemów zwyczajnych ludzi, by móc budować z nimi normalne relacje. Nie pasuje do świata, w którym żyje, a jednocześnie walczy o niego. To w zasadzie antybohater ścigany przez wyrzuty sumienia i potępiony. Jedyne, co potrafi jak nikt inny, to tropić piekielne pomioty i spuszczać im łomot, lub – jeśli są silniejsze – sprytnie oszukiwać i usuwać ze świata ludzi. Zarówno film, jak i serial nie wyczerpują tematu, a jedynie się po nim prześlizgują. Brakuje im pogłębionej psychologii postaci (jego przeżycia to materiał na dobrą powieść), oraz rozmachu w przedstawianiu (za)światów odwiedzanych przez Constantine’a. Pod tym względem mógłby konkurować z Doktorem Strange’em z marvelowskiego uniwersum. Sfery astralne, niebieskie i piekielne, równoległe rzeczywistości – John potrafił dotrzeć wszędzie, namieszać i uciec w ostatniej chwili, choć nie zawsze bez szwanku. To człowiek, któremu nie spojrzałbyś w oczy na ulicy, ale chciałbyś mieć go po swojej stronie w Dniu Ostatecznym.

korekta: Kornelia Farynowska

Avatar

Jan Dąbrowski

Samozwańczy cronenbergolog, bloger, redaktor, miłośnik dobrej kawy i owadów.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA