search
REKLAMA
Zestawienie

Chłód i groza. HORRORY SKANDYNAWSKIE, które POWINNIŚCIE obejrzeć

Tomasz Raczkowski

12 lutego 2021

REKLAMA

Pozwól mi wejść (2008)

Jeden z najbardziej znanych współczesnych filmów (nie tylko horrorów) szwedzkich, który doczekał się anglojęzycznego remake’u i pozwolił Tomasowi Alfredsonowi na międzynarodową karierę. Protagonistą filmu jest nękany przez rówieśników chłopiec Oscar, który odnajduje bratnią duszę w tajemniczej, ciemnowłosej i bladej Eli. Ich przyjaźń jest z jednej strony wyzwalająca, z drugiej destrukcyjna, co świetnie podkreśla ambiwalencję dorastania i metaforycznie ukazuje tkwiący w tym procesie aspekt rozpadu dotychczasowego świata i utraty niewinności, katalizowanej najczęściej przez pierwsze uczuciowe fascynacje. Pozwól mi wejść to w gruncie rzeczy rzetelna historia coming of age rozpisana na dwójkę outsiderów. Tak się jednak składa, że jedną z nich jest młoda wampirzyca, co pozwala na przełamanie obyczajowej konwencji grozą i makabrą. Efekt jest momentami świetny – zimny świat Oscara i Eli splamiony krwią ma w sobie unikalną atmosferę, a dynamika między dwójką głównych bohaterów napędza opowieść, przekraczającą raz po raz gatunkowe granice.

Film Alfredsona, nawet jeśli nierówny i momentami kiczowaty wizualnie, jest z pewnością pozycją obowiązkową dla fanów horroru i kina skandynawskiego. Ekranizując opowiadanie Johna Ajvidego Lindqvista (również autora scenariusza), Alfredson spiął skandynawską melancholię i spleen, tak świetnie rymujące się z figurą długowiecznego wampira (która jest przy tym specyficznie redefiniowana), młodzieńcze rozterki i grozę podszywającą pozornie perfekcyjne skandynawskie społeczeństwo. Jest więc to kolejny przykład na skandynawskie wplatanie kina grozy w zgoła odmienne konwencje filmowe, sprawdzające się zarówno pod kątem ekranowego straszenia, jak i satysfakcjonującej opowieści o ludziach (i wampirach). Warto zaznaczyć, że łącząca grozę, fantastyczne zjawiska i obyczajowy konkret proza Lindqvista doczekała się dekadę później równie ciekawej ekranizacji w postaci Granicy – kina na pograniczu horroru, groteski, baśni i dramatu społecznego (którą można w tym miejscu oznaczyć jako mały suplement do tego zestawienia).

Martwy śnieg/Zombie SS (2009)

Niezależnie od tego, który z dwóch powyższych tytułów, funkcjonujących alternatywnie w obiegu dystrybucyjnym (oryginalne Død Snø to dosłownie „martwy śnieg”, „zombie SS” to już dosłowna inwencja tłumaczy polskich), weźmiemy pod uwagę, od razu chyba wiadomo, z jakim kinem mamy do czynienia. Filmy Tommy’ego Wirkoli opowiada o niespodziewanej walce, jaką grupka norweskich studentów musi stoczyć na śnieżnym odludziu z ożywionymi jako zombie nazistami. Fabuła nie jest tu naprawdę istotna – owszem, zawiązanie akcji, uzasadniające obecność w Górach Skandynawskich nieumarłych Niemców, nawiązuje do tragicznej historii okupacji Norwegii w latach 40., ale naszkicowany kontekst historyczny nazistowskiego terroru i grabieży stanowi jedynie pretekst do opowieści o konfrontacji naiwnych i nie zawsze rozgarniętych dzieciaków z krwiożerczymi potworami. Nazistowskie mundury można postrzegać jako po prostu atrakcyjny element graficzny, dodający grozy rozkładającym się ciałom antagonistów.

Martwy śnieg (tak wolę nazywać ten film) to jednak kino z przymrużeniem oka, w konfrontacji z zombie-nazistami dostrzegające potencjał komiczny. W tym kontekście nieprzypadkowe wydaje się skojarzenie oryginalnego tytułu z kultowym Martwym złem Sama Raimiego. Wirkola proponuje więc opowieść bez zbędnego nadęcia, którą można po prostu cieszyć się jako wartką, trochę straszną, trochę obrzydliwą, a trochę śmieszną historyjką o absurdalnym wyzwaniu survivalowym. Zabawa okazała się na tyle udana, że pięć lat później reżyser nakręcił sequel – nieco mniej udany, pozbawiony świeżości pierwszej części, ale dalej rzetelny w swojej konwencji. W kategorii horroru komediowego o zombie Martw śnieg nie ma sobie równych na rodzimym gruncie, a i w kontekście światowym jest mocnym graczem. Na pewno jako parodię kina zombie postawiłbym go wyżej niż późniejsze sezony The Walking Dead.

Łowca trolli (2010)

Choć kino skandynawskie kojarzy się przede wszystkim z ponurą aurą i poważnymi rozważeniami psychospołecznymi, nie brakuje w nim także skrywanej pod lodowatym chłodem ironii i groteski. Jednym z najlepszych przykładów skandynawskiej zgrywy jest Łowca trolli André Øvredala z 2010 roku. Norweg sięga tu po doskonale znaną fanom kina grozy formułę found footage, prezentując swoją opowieść w formie zapisu kręconego przez trójkę studentów z Oslo, trafiających podczas śledztwa dotyczącego polowań na niedźwiedzie na tajemniczego Hansa – tytułowego Łowcę. Nie szczędząc widzom sardonicznych żartów i zgrywy z realizowanej konwencji „taśm grozy”, Øvredal tworzy bardzo zręczną reinterpretację skandynawskiego folkloru, odkrywając przed widzami realność legendarnych trolli, których istnienie jest tuszowane przez norweski rząd i elity.

Łowca trolli to gatunkowa żonglerka, łącząca we wspomnianej ramie found footage elementy rasowego monster movie, horrorowego pastiszu i dokumentu poświęconego teoriom spiskowym – z każdego z tych elementów wydobywając to, co najlepsze. To przede wszystkim potężna zgrywa i bezczelna zabawa doskonale znanymi motywami, jednak zaskakująco oryginalna i doskonale przyrządzona, do dziś pozostająca najciekawszym filmem pływającego obecnie na międzynarodowych gatunkowych wodach Øvredala. Niektórzy mogą zapewne kręcić nosem, że Łowca trolli nie jest filmem strasznym, zwłaszcza że inaczej niż wiele opowieści found footage odkrywa w miarę szybko karty w kwestii tego, z czym mamy do czynienia. Uważam jednak, że sceny, w których trolle rzeczywiście się pojawiają, są tak efektowne, że naprawdę wzbudzają strach – może nie grozą monstrów jako taką, ale sytuacją ich nagłego i gwałtownego wtargnięcia w realistyczny świat. Stwory są świetnie wymodelowane i wkomponowane w plan, dzięki czemu z miejsca „kupujemy” ich realność, a pierwsza scena walki Hansa z trollem to prawdziwy inscenizacyjny majstersztyk. Innymi słowy – Łowca trolli to perełka, którą można całym sercem rekomendować.

Avatar

Tomasz Raczkowski

Antropolog, krytyk, entuzjasta kina społecznego, brytyjskiego humoru i horrorów. W wolnych chwilach namawia znajomych do oglądania siedmiogodzinnych filmów o węgierskiej wsi.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA