“Broadchurch” vs. “Mare z Easttown”. 5 WYŚWIECHTANYCH elementów współczesnych SERIALI KRYMINALNYCH
Oglądając serial HBO Mare z Easttown, doszedłem do wniosku, że bez względu na to, jak bardzo twórcy by się starali, pewnych żelaznych chwytów współczesnego serialu kryminalnego uniknąć się nie da. To jest oczywiście solidny serial, nie polemizuję z tym faktem, bardzo dobrze zresztą zagrany i opowiedziany, ale podczas seansu nie mogłem odeprzeć wrażenia, że już to gdzieś widziałem. Chociażby w takim Dochodzeniu, amerykańskim remake’u skandynawskiego serialu, czy też w przytaczanym w ramach porównania Broadchurch z Olivią Colman w roli głównej. Oto kilka punktów zbieżnych dla tych tytułów.
Małe miasteczko skrywa wielkie zło
Zwróćcie uwagę, że zarówno w przypadku Broadchurch, jak i Mare z Easttown mamy do czynienia z serialami, które już w swoim tytule nawiązują do konkretnej lokacji. Jakby twórcy chcieli na wstępie dać do zrozumienia, że dodatkowym bohaterem – bohaterem zbiorowym – tej opowieści jest samo miasteczko, które za sprawą swej zaściankowości, izolacji od wielkiego świata, stało się przyczynkiem do zaistnienia zła. Można wręcz wysnuć wniosek, że im mniejsze miasteczko, im bardziej się wszyscy w nim znają, im ciaśniej i duszniej żyje się w nim postaciom, tym, paradoksalnie, jest ono mniej bezpieczne. Nie mam jednak wątpliwości, że w ten sposób twórcy kryminałów dają do zrozumienia, że w historii przemocy istotne są mylące nas pozory, które wpływają na naszą dezorientację. Dla prowadzącej śledztwo policjantki nie ma znaczenia, że lokalny ksiądz jest jej kuzynem, a matka, której dziecko zaginęło, jest jej przyjaciółką od najmłodszych lat. Wszyscy się w Broadchurch i w Easttown doskonale znają, co nie znaczy, że w tej społeczności nie może się coś popsuć. Innym serialem, który w ostatnich latach (choć bardziej przy użyciu estetyki grozy) wykorzystał klimat małego miasteczka, by opowiedzieć o zaistniałym w jego granicach zagrożeniu, była Nocna msza – przy tej okazji gorąco ten serial polecam.
Podobne:
Mylne tropy
Zapewne doskonale znacie to uczucie. Mamy w serialu sprawę dotyczącą zaginięcia lub morderstwa czy to małego chłopca, czy to nastolatki. W gronie podejrzanych znajduje się kilka osób dobrze znanych lokalnej społeczności. I gdzieś w okolicach czwartego, piątego odcinka jesteśmy wprowadzani w pewną linię dedukcyjną, mającą na celu zasugerowanie potencjalnego mordercy. Celem scenarzystów jest wprowadzenie nas w błąd. Chcą, byśmy uwierzyli w to, że to właśnie podsunięta nam pod nos osoba jest odpowiedzialna za całe to zamieszanie. Oczywiście, mamy wówczas do czynienia z klasycznym przykładem mylenia tropu czy też swego rodzaju zasłoną dymną roznieconą przez twórców, która ma na celu pomieszanie nam w głowach i odwrócenie uwagi od prawdziwego źródła zła. Możecie być pewni, że w pierwszych odcinkach serialu prawdziwy sprawca odgrywa marginalną rolę, jeśli w ogóle pojawia się na ekranie. Podejrzenie pada wówczas na kogoś innego. Ale ten, którego poszukujemy wraz z policją, w ostatnich odcinkach danego sezonu będzie bardziej aktywny, po to, byśmy sprawnie przeskoczyli na niego w swych podejrzeniach. Tak to działa niemal za każdym razem. Czasem mam wrażenie, że seriale kryminalne powinno się oglądać tylko z uwzględnieniem pierwszych i ostatnich odcinków, a z pominięciem tych środkowych, które zwykle nie wnoszą niczego więcej do fabuły. Jedynie mieszają nam w głowach.
Ksiądz nie zabija
To mój ulubiony motyw. Ulubiony, ponieważ wyjątkowo bawi mnie żelazna konsekwencja w jego wykorzystywaniu. Małe miasteczka, w których toczy się akcja serialu kryminalnego, to zwykle społeczności oparte na bardzo tradycyjnej kulturze, budowane przy sile i autorytecie Kościoła katolickiego. A jak to z Kościołem katolickim dziś bywa, każdy wie i widzi – stał się on bardzo wygodną tarczą, w którą twórcy mogą każdorazowo rzucać swoimi lotkami. Nie znam, powtarzam, nie znam współczesnego serialu kryminalnego, w którym nie pojawiłby się motyw księdza podejrzewanego o pedofilię. No może przesadzam, bo seriali bez tego motywu się pewnie kilka znajdzie, ale szukać ich trzeba przy pomocy lupy. Nie przeczę – ten smród nie wziął się znikąd. Faktem oczywistym jest, że pewne nadużycia i akty agresji seksualnej po dziś dzień nie zostały rozliczone, a ich skala może wywoływać obrzydzenie. Niemniej wciąż jestem zdania, że to bardzo wygodne uderzać w księży na ekranie, bo to są ci, którzy nigdy tego ataku nie odeprą. Bardzo jestem ciekaw, co byłoby, gdyby dzieci w serialach kryminalnych padały ofiarą aktorów, celebrytów, polityków lub… po prostu wyznawców innych religii monoteistycznych. Jeśli wiemy, że pedofilia miała i ma miejsce w KK, znaczy to, że już zawsze kultura będzie utrwalać wizerunek księży o złych skłonnościach, kompletnie pomijając fakt, że jest to zjawisko w swej skali znacznie szersze? Ciekawe, ilu spośród klientów Epsteina było wysoko sytuowanymi księżmi, bo z tego, co oficjalnie wiadomo, na jego wyspę uciech trafiali przedstawiciele różnych profesji, w tym głównie politycy.
Kobieta to lepszy policjant
To także bardzo ciekawy motyw, kolejny znajdujący odzwierciedlenie w kształcie dzisiejszej kultury. Faktem jest, że dzisiaj silna kobieca bohaterka jest wyraźnie lansowana. Bierze się to głównie z tego, iż chcąc usilnie naprawiać błędy przeszłości, dzisiejsza (poprawna politycznie) kultura chce zwrócić różnym grupom społecznym, w tym także kobietom, sprawiedliwość. Czasem wygląda to wiarygodnie, czasem wręcz żałośnie. W ostatnich latach widać wyraźnie, że w serialach kryminalnych to kobiety częściej wiodą prym. Jeśli tylko wiąże się to z zaprezentowaniem tak ciekawej, zniuansowanej bohaterki, jaką odegrała Kate Winslet w Mare z Easttown – nie mam nic przeciwko. Gorzej, jeśli kobieta jest w serialu na siłę ubierana w spodnie w celu odegrania dość nienaturalnej rywalizacji z mężczyzną. Nagle wychodzi na jaw, że jest od swych kolegów po fachu mądrzejsza, a także jest od nich szybsza, silniejsza i znaczenie lepiej od nich strzela. Nie przeczę, że takich kobiet w policji nie ma, ale litości, są pewne granice absurdu, wynikającego z usilnej feminizacji przekazu. Natomiast jeśli chodzi o dwa wymienione seriale, to nie mam nic przeciwko ich kobiecym bohaterkom, ponieważ są po prostu bardzo ciekawie rozpisane. Bohaterka Broadchurch ma dodatkowe obciążenie dramatyczne, ponieważ na pewnym etapie historii jest zmuszona prowadzić sprawę przeciwko… swojemu mężowi. Rzucam jednak wyzwanie scenarzystom – jeśli chcemy, by kobiety wciąż uatrakcyjniały fabułę seriali kryminalnych, to ja poproszę o bohaterki, które są mniej rozgarnięte życiowo, co ich męscy partnerzy, ba, czekam też na serial, w którym główny zabójca okazuje się być płci żeńskiej, bo to dopiero byłoby zaskoczenie.
Zawsze winny jest seks
Nie wiem, jak to wygląda z perspektywy kartoteki kryminalnej, ale dość uderzające w serialach kryminalnych jest to, że wszystkie zbrodnie kręcą się wokół seksu. To znaczy, z reguły sprawa dotyczy zabójstwa nieletniego w wyniku aktu silnie umotywowanego seksualnie. Jakby świat kręcił się tylko wokół cielesnego pożądania. Czy naprawdę nie istnieją inne motywy zabójstw? Wydaje mi się jednak, że za tym, dlaczego scenarzyści decydują się na wykorzystanie akurat motywu seksualnego w historii zabójstwa, kryje się fakt dość prozaiczny. Właśnie takie historie, których ofiarą padają niewinne dzieci, po prostu poruszają nas najbardziej. I są one jednocześnie najwyższym wymiarem zła. Trochę dziwnie oglądałoby się dziesięcioodcinkowy serial, w którym policjant lub policjantka, rozwiązując sprawę morderstwa, dochodzą do wniosku, że stało się ono wynikiem długów jednego z bohaterów. Sprawa zamknięta, można się rozejść, a widz pozostaje wówczas wobec takiego rozwiązana obojętny. Jestem jednak przekonany, że koncentrując się na seksie, twórcy idą w tym wypadku także po linii najmniejszego oporu, każdorazowo chwytając się pedofilii jako tematu, wobec którego wspólnie, jednakowo się przeciwstawiamy. Oczekiwałbym jednak większej kreatywności. Zło ma bowiem znacznie bardziej różnorodne oblicze.