Gładka i kulturalna. Rozpaczliwa i o ile prościej by było, gdyby okazała się szczera. Jednak cała ta rozmowa to kłamstwo. Larry mówi Danowi, gdzie może znaleźć Alice, podaje mu adres klubu, w którym dziewczyna pracuje. Ale w ostatniej chwili, kiedy Dan jest już przy drzwiach, rzuca ostro: „tak, spałem z nią”. Mówi to, ponieważ nie potrafi wybaczyć ani zapomnieć.
Wie, jak bardzo prawda jest względna, i że zdarzają się takie chwile, kiedy nie jest niezbędnie potrzebna. Daje Danowi szansę, by i on to uznał. Jednak on z tej szansy nie korzysta. Domaga się informacji, do której nie ma moralnego prawa – on, który zdradził, oszukał, opuścił. I dostaje w zamian najbardziej uczciwe i prawdziwe kłamstwo ze wszystkich, które dotąd padały. Kłamstwo ukute z kruszcu o wiele szlachetniejszego niż wszystkie „prawdy”, jakimi bohaterowie częstowali się dotąd.
„Już cię nie kocham.”
„Od kiedy?”
„Od teraz”
Łamie tę zasadę, ponieważ pytania Dana uświadomiły jej z przerażającą jasnością, że nic się nie zmieni. Że jego rzekome uczucie nigdy nie da jej gwarancji, a to dlatego właśnie, że ona je tak gorąco odwzajemniała. Dan nie potrafił sprawdzić się tam, gdzie prawdziwą miłość trzeba odczuwać, a nie jedynie o niej mówić, lub co gorsza – mówić o zasadach, które nią powinny kierować. Wszyscy oni – cała ta połamana czwórka – nie potrafi łączyć się w odczuwaniu. Jak marionetki dają się powodować każdą najdrobniejszą emocją, którą w danej chwili odczuli, a każda z nich ma to do siebie, że należy wyłącznie do nich. U podstaw każdej z nich leży egoizm i pragnienie sięgnięcia po to, co zaspokoi ich pragnienia – tak jak dziecko sięga po zabawkę.
Tu żaden czyn nie jest spowodowany prawdziwą miłością. A prawda bez miłości tak naprawdę nie wyzwala – a jedynie rani. Zranić jest prościej – ponieważ wtedy wina wiąże się z samym faktem zranienia, a nie z czynem, który do tego ostatecznie doprowadził.
Chociaż to przecież właśnie ona ukryła się za fałszywym nazwiskiem od samego początku, tak jakby z założenia nakładała maskę. W tym tkwi właśnie przewrotność wizji Nicholsa, istota jego gry szczerością i oszustwem. Ona jedna wierzy w swoją miłość, ją jedną widzimy w chwili, gdy jej twarz jest boleśnie odsłonięta, w tym momencie, który utrwalił aparat fotograficzny Anny. I ona odchodzi wtedy, kiedy podejmie tę decyzję sama, nie zostawiając miejsca na dogrywkę.
Obserwujemy ludzi w nieuczciwej grze, żonglujących wartościami ze swobodą, która zaburza poczucie bezpieczeństwa. Wszystko to rodzi po równi refleksje i obawy. Mam jednak wrażenie, że teza o subiektywnym ujmowaniu prawdy jest w swoim negatywnym ujęciu trochę zawężona. Prawdopodobnie dlatego, że nadal wierzę w indywidualność, dla której w delikatnej materii uczuć nie ma miejsca na bezwzględnie właściwe recepty. I skoro już o tym mowa, na te bezwzględnie niewłaściwe – również.
Tekst z archiwum film.org.pl (31.08.2005).