BIEG Z PRZESZKODAMI. Jak powstawał BATMAN Tima Burtona
„Tworzenie Batmana to nie był sprint, to był maraton. Bieg maratoński z przeszkodami” – powiedział kiedyś Peter Guber, producent filmu. I biorąc pod uwagę to, że film premierę miał 23 czerwca 1989 roku, a prawa do jego realizacji DC Comics sprzedało już w październiku 1979 roku, trudno się temu porównaniu dziwić.
Na początku lat 70. w Indianie na College of Art and Sciences Michael E. Uslan zorganizował pierwszy znany cykl wykładów dotyczących komiksów. Początkowa niechęć dziekana okazała się niezasadna, bo wykłady szybko przyniosły uczelni wielki rozgłos. Do Uslana najpierw odezwał się słynny Stan Lee, a następnie Sol Harrison, wiceprezes DC Comics. Jak mówił sam Uslan, był to moment, kiedy pomyślał, że jego następnym celem w życiu będzie produkcja ostatecznej, mrocznej i poważnej wersji filmowej Batmana, jego ukochanej postaci komiksowej. Ekranizacji, która przywróci mu korzenie mrocznego kryminału znanego z oryginalnych komiksów z końcówki lat 30. oraz pomoże mu pozbyć się łatki campowego pośmiewiska znanego z serialu z Adamem Westem, królującego w telewizji późnych lat 60.
Wtedy też Uslan dostał pracę jako prawnik w United Artists, jedynym studiu filmowym mieszczącym się w Nowym Jorku – mieście, gdzie siedzibę miało także DC Comics. Uslan poznał wówczas Bena Melnikera, producenta filmowego, którego syn pracował z Uslanem w United Artists i który przekazał ojcu, że młody prawnik z jego firmy chce porozmawiać z nim o Batmanie. Uslan przedstawił Melnikerowi swój pomysł na stworzenie mrocznego filmu, który miał na zawsze odmienić wizerunek superbohaterów znanych z komiksów. Producent był zachwycony i postanowił doprowadzić do podpisania kontraktu z DC Comics.
Dziesięcioletnia odyseja
Kontrakt został podpisany 3 października 1979 roku. Wtedy też narodziło się Batfilm Productions, Inc. Michael Uslan myślał, że właśnie rozpoczyna swoją przygodę z przeniesieniem ukochanej postaci na wielki ekran, kiedy okazało się, że… odmówiła mu każda licząca się wytwórnia w Hollywood. Nikomu nie podobał się jego pomysł. Wtedy Melniker przypomniał sobie o swoim znajomym Peterze Guberze i jego wspólniku Neilu Bogarcie oraz ich firmie znanej jako Casablanca. Mężczyzna zadzwonił do Gubera i po trzech minutach rozmowy usłyszał: „Weź Michaela i przyjeżdżajcie tutaj natychmiast”.
Kilka dni później Ben Melniker i Michael Uslan byli już w Los Angeles. Dokładnie przedstawili swój pomysł Peterowi Guberowi, który natychmiastowo zrozumiał ich założenia. „Takiego go zrobimy” – powiedział. „Idź do naszego doradcy finansowego i nie wychodź, póki nie podpisze kontraktu”. Ten został podpisany już trzy dni później. Rozpoczęła się – jak nazwał to Uslan – dziesięcioletnia odyseja związana z wprowadzaniem Batmana na ekran.
Peter Guber i Neil Bogart współpracowali wtedy z Universalem. Wytwórnia nie była jednak zainteresowana projektem. Z kolei Frank Wells, jedna z szych Warner Bros., którego częścią było i do dziś jest DC Comics, pragnął odzyskać sprzedane Melnikerowi prawa do postaci. Dzięki zapałowi Wellsa, widzącego w Batmanie prawdziwy diament, udało się podpisać umowę ze studiem, które przecież pierwotnie dzierżyło prawo do znanego z komiksów obrońcy Gotham.
Był rok 1980. Warner Bros. miało już na koncie inną, udaną i niezwykle popularną ekranizację komiksu superbohaterskiego – Supermana z Christopherem Reeve’em, więc produkcja filmowego Batmana była kolejnym pożądanym i naturalnym krokiem. Oczekiwania wytwórni były jednak wygórowane. Zaczęto poszukiwania reżysera. Rozważano kandydaturę wielokrotnego współpracownika Warner Bros., Joego Dantego (Gremliny), czy Ivana Reitmana, twórcy Pogromców duchów. Jednocześnie powstawały kolejne pomysły i koncepty na scenariusz. Na pewnym etapie film planowany był jako komedia z Billem Murrayem w roli Batmana i Eddiem Murphym w roli Robina.
W końcu na scenie pojawił się Tim Burton. Młody twórca miał na koncie kilka krótkometrażowych filmów dla Disneya i zrealizowaną właśnie dla Warner Bros. Wielką przygodę Pee Wee Hermana. Burton wspomina, że kiedy jego dokonania zobaczyli ówcześni włodarze wytwórni, natychmiast dostał angaż. Jak żartował, trudniej było mu kiedyś dostać pracę w restauracji. Przypadkowe spotkanie Burtona ze scenarzystą Warnera Samem Hammem doprowadziło do kolejnego, już specjalnie zaaranżowanego, na którym Burton spytał Hamma, czy nie chciałby rzucić okiem na projekt filmu o Batmanie. Hamm był zachwycony. Burton pracował już nad skryptem, ale zielone światło do realizacji Batmana dostał dopiero po sukcesie swojego wcześniejszego filmu – Soku z żuka. Tim Burton i Sam Hamm, podobnie jak Michael E. Uslan, chcieli wrócić do korzeni postaci i klimatu pierwszych komiksów z lat 30. Hamm przygotował scenariusz, a Warren Skaaren (współscenarzysta Soku z żuka) naniósł na niego ostateczne poprawki.
Michael Keaton Batmanem? To żart?
Po znalezieniu reżysera i ukończeniu scenariusza kluczowe dla projektu było obsadzenie głównej roli. Tim Burton i wytwórnia zdecydowali się na angaż Michaela Keatona, ponownie podpierając się sukcesem Soku z żuka, w którym Keaton grał jedną z głównych ról. Było to jednak wybór bardzo kontrowersyjny, budzący nie mniejsze emocje niż współczesne castingi do ikonicznych ról. Wszyscy byli przekonani, że angaż Keatona oznacza, że przygotowywany film będzie komedią. Włącznie z Michaelem E. Uslanem, któremu współpracownicy musieli wytłumaczyć, że to nie żart. “The Wall Street Journal” opublikował na pierwszej stronie notkę z informacją o angażu Keatona i reakcji fanów, którzy uważali ten pomysł za idiotyczny. „Nie musiałem się tłumaczyć. To nie było takie straszne, ludzie tylko mówili… Poza tymi setkami tysięcy ludzi, którzy protestowali na ulicach. Kiedy powiesili kukłę z moją podobizną, to mnie trochę uraziło” – żartował Michael Keaton, wspominając z typowym dla siebie dystansem całą tę sytuację.
Drugim istotnym elementem obsady był oczywiście Jack Nicholson, który wcielał się w rolę Jokera; co prawda walczyło o nią wielu (m.in. Robin Williams), ale – jak wspomina Tim Burton – Nicholson był pierwszym wyborem, i to takim, z którego nie musieli się tłumaczyć, bo każdy wiedział, że Nicholson po prostu jest Jokerem. Nie oznacza to, że proces podpisania kontraktu z Nicholsonem należał do łatwych. Producent Peter Guber i Tim Burton wybrali się do Nicholsona, który zaproponował im wspólną przejażdżkę konną. „Ja nie jeżdżę konno” – powiedział Burton do Gubera, na co ten odpowiedział: „Dzisiaj pojedziesz”. Nicholson był świetnym jeźdźcem, a Burton był naprawdę przerażony. Nicholson przyjął jednak rolę. To było wtedy najważniejsze. Był to też moment, kiedy krytycy i media zaczęli patrzeć na powstający film zupełnie inaczej. Wszystkich interesowało, dlaczego aktor zgodził się wziąć w nim udział i co wyjątkowego jest w Batmanie Tima Burtona.
Wyjątkowy był na pewno kontrakt, który wynegocjował Jack Nicholson. Aktor w tamtych czasach zazwyczaj kasował za rolę 10 milionów dolarów. W Batmanie zgodził się zagrać za sześć, ale jednocześnie zażądał procentu od zysków z filmu, sprzedanych licencjonowanych produktów oraz… przyszłych sequeli, w których, jak wiemy, nawet nie zagrał. Zależnie od źródeł mówi się, że Nicholson zarobił od 50 do 100 milionów dolarów.
Ostatnią ważną decyzją obsadową była rola Vicki Vale, fotografki i ukochanej głównego bohatera. I tu nie obyło się bez problemów, a w historię ponownie zaangażowany był koń. Rolę powierzono bowiem pierwotnie Sean Young, która uległa kontuzji podczas zdjęć próbnych do sceny jazdy konnej (ta ostatecznie nie trafiła do filmu). Studio musiało w ostatniej chwili znaleźć dla Young zastępstwo, którym okazała się Kim Basinger. Jak wspomina jeden z producentów, wyboru dokonano, kierując się jedną tylko wytyczną: kto może jutro przylecieć do Londynu?
Nie było czasu na krok w tył
Chociaż dziś szacowany na 35 milionów dolarów budżet filmu nie robi specjalnego wrażenia, w okresie powstawania Batmana była to naprawdę ogromna kwota. Oszczędności szukano na każdym kroku. Dlatego też zdecydowano się na kręcenie całości w Anglii. Znalazło się tam odpowiednio duże i niezajęte studio oraz wielu utalentowanych ludzi, których bardziej interesowała praca niż finansowa strona przedsięwzięcia.
Była zima 1988 roku. Słońce wstawało późno i szybko zachodziło. Ekipa miesiącami nie widziała światła dziennego. Wszystkich goniły terminy. Ogromne sekwencje powstawały w ciągu kilku dni. Tim Burton porównał się do pięściarza, który nie miał czasu, żeby zrobić krok do tyłu. Jednoczenie na bieżąco na planie zmieniano scenariusz. Joker mordercą Wayne’ów, Vicki w jaskini czy inspirowany Upiorem w operze finał na wieży kościelnej – tych elementów nie było w scenariuszu Sama Hamma. Jack Nicholson wspomina, że Batman miał być wtedy największą produkcją filmową w historii Anglii, a ledwo trzydziestoletni i niedoświadczony Burton nie wyglądał na zestresowanego. Przeciwnie, był pewny siebie i swojej wizji. Konsekwentnie zmierzał do celu.
Szaleństwo, na które nikt nie był gotowy
Data premiery została ogłoszona i ruszyła machina promocji. Oprócz standardowych materiałów promocyjnych pojawiły się niespotykane wtedy na taką skalę produkty licencjonowane – kostiumy, T-shirty, czapki, kapelusze, krawaty. Produkty zostały wyprzedane jeszcze przed premierą filmu. Do nagrania piosenek promujących film zatrudniony został Prince. Tim Burton wspomina, że kiedy zobaczył płatki śniadaniowe z Batmanem, dopiero dotarło do niego, jakiego fenomenu stał się częścią.
Zmontowano pierwszy zwiastun i pokazano go próbnej publiczności. Ta nagrodziła go owacjami na stojąco. Kiedy zwiastun wszedł do ogólnej dystrybucji, fani dzwonili do kin, by dowiedzieć się, przed jakim seansem mogą go zobaczyć, i kupowali bilety na filmy, które nawet ich nie interesowały. Ludzie płacili po dwadzieścia pięć dolarów za pirackie kopie zapowiedzi, a z przystanków autobusowych znikały plakaty do filmu. Batman miał mieć premierę w piątek, a kolejki przed kinami ustawiały się już w środę. Rozpętało się szaleństwo, na które ówczesna branża nie była przygotowana.
Batman Tima Burtona trafił do kin 23 czerwca 1989 roku. Film okazał się, zgodnie z przewidywaniami, ogromnym sukcesem. Pokochały go wszystkie pokolenia widzów. Zebrał bardzo dobre opinie wśród recenzentów. Był najbardziej dochodowym filmem 1989 roku na rynku amerykańskim, a na światowym przegrał jedynie z trzecią częścią Indiany Jonesa Stevena Spielberga.
Rozpoczęty prawie dekadę wcześniej maraton dobiegł końca.