BIALI NIE POTRAFIĄ SKAKAĆ. Bo czasami zwycięstwo to porażka
Wiecie, jaka dyscyplina sportu obok piłki nożnej była najpopularniejsza w Polsce w latach 90. XX wieku? Koszykówka! Retransmisje meczów najlepszej koszykarskiej ligi świata w publicznej Jedynce ściągały przed telewizyjne odbiorniki całe rodziny. „Hej, hej tu NBA” zwykł mawiać Włodzimierz Szaranowicz i tym samym wprowadzał nas do rozświetlanych setkami reflektorów imponujących hal sportowych, gdzie największe gwiazdy koszykówki wyczyniały z piłką najprawdziwsze cuda. Nie tylko zresztą z piłką. Oni przecież na naszych oczach wzbijali się w powietrze, zawisali w nim i w niewyobrażalnie efektowny sposób wsadzali słynne balony Spaldinga do kosza.
Ja również należałem do pasjonatów amerykańskiej koszykówki. Grać w kosza zacząłem jednak kilka lat później, pod koniec ostatniej dekady XX wieku. Słynne Byki z Chicago z legendarnymi Michaelem Jordanem, Dennisem Rodmanem i Scottiem Pippenem zdobyły wówczas ostatni dotychczas tytuł mistrzów NBA (1998) i nastąpiła era Spursów oraz Lakersów. Mimo dobrych rad starszych kumpli, którzy wmawiali mi, żebym jadł drożdżówki i każdego dnia co najmniej pół godziny wisiał na trzepaku, pozostałem zawodnikiem raczej średniego wzrostu. Szukałem więc niskiego gracza NBA, na którego grze mógłbym się wzorować. W ten sposób zakochałem się w Allenie Iversonie. Pewnie zastanawia was, po cholerę on w ogóle o tym pisze. Jego matka jest pewnie astronautą! Otóż, drodzy czytelnicy, moja matka nie jest żadnym astronautą, a przez Iversona właśnie zacząłem oglądać filmy o koszykówce. Dzięki retransmisjom meczów NBA w publicznej telewizji, a następnie ich transmisjom na żywo na niemieckim kanale DSF (dziś SportKlub) i kontrowersyjnemu The Answerowi z ciasno zaplecionymi warkoczykami na głowie, natrafiłem na jedną z najlepszych nie tylko koszykarskich, ale w ogóle sportowych produkcji wszech czasów, czyli film Biali nie potrafią skakać Rona Sheltona.
Ron Shelton
Mam wrażenie, że przy okazji mówienia lub pisania o filmie Biali nie potrafią skakać zbyt rzadko wspomina się jego reżysera Rona Sheltona. Tymczasem Shelton jest przecież arcymistrzem kina sportowego z filozoficzno-dramatycznym tłem. Pozwólcie, że przypomnę wam tytuły, przy których pracował albo jako reżyser, albo jako scenarzysta: Byki z Durham (1988), Drużyna asów (1994), Cobb (1994), Tin Cup (1996), Wielka biała pięść (1996), Kumpel do bicia (1999). Wyjątkowość podejścia Sheltona do tzw. kina sportowego polega przede wszystkim na tym, że swoje opowieści snuje głównie wokół ludzi, którzy być może mieli wszelkie predyspozycje, by osiągnąć sukces, ale ich słabości im w tym przeszkodziły. Nie znajdziemy zatem u twórcy Byków z Durham wielkich finałowych meczów, podczas których główny bohater zdobywa największe laury w danej dyscyplinie sportowej. Przed rozpoczęciem reżyserskiej kariery Ron Shelton sam uprawiał sport, głównie baseball. Był półzawodowcem. Doskonale więc wie, co oznaczają wyczerpujące, często monotonne treningi, ile siły i pieniędzy wymaga dojazd na boisko wczesnym rankiem i powrót do domu późnym wieczorem, a także, z jakimi pokusami życia musi mierzyć się aspirujący do wielkości młody sportowiec. Oglądanie filmu sportowego opowiedzianego z perspektywy pragnącego osiągnąć sukces zawodnika zmagającego się z własnymi demonami pozwala dostrzec widzom więcej niuansów, bardziej cieszyć się z małych wygranych, jest zdecydowanie ciekawsze oraz bliższe bohaterom aniżeli obcowanie z historią napisaną z punktu widzenia fana i zwycięzcy.
Streetball
Chociaż film Biali nie potrafią skakać nierzadko wymieniany jest jako jeden z najlepszych tytułów o koszykówce w historii kina, to warto zaznaczyć, że dotyczy on odmiany tej dyscypliny, jaką jest streetball. Wspominam o tym, ponieważ mecz koszykówki ulicznej zdecydowanie różni się od tej halowej. Nie wdając się zanadto w szczegóły, można napisać, że streetball rządzi się własnymi prawami. Na betonie zasady znane chociażby z NBA nie mają aż takiego znaczenia. Nikt więc nie zauważy tzw. noszenia piłki podczas wykonywania efektownego dryblingu. Nikt nie odgwiżdże faulu z powodu tzw. ruchomej zasłony w trakcie pick and rolla. Dlaczego o tym wspominam? A dlatego, że streetball to nie tylko gra ostrzejsza i jednocześnie pozwalająca zawodnikom na większą swobodę, ale również z tego względu, że na uliczne boiska na całym świecie przychodzą ludzie z różnymi doświadczeniami, problemami (nawet tymi „świeżymi” np. z dnia wcześniejszego), więziami. Betonowa przestrzeń wyznaczona liniami łączy historie graczy, przeplata je. To ważny element filmu Biali nie potrafią skakać. Umiejscowienie akcji na sportowej hali podczas, nazwijmy to, tradycyjnych meczów koszykówki nie pozwoliłby widzom odpowiednio odczuć sytuacji i problemów Deane’a i Hoyle’a.
Sidney Deane i Billy Hoyle
Biali nie potrafią skakać poza świetnym scenariuszem i reżyserią Rona Sheltona, a także specyfiką streetballowych przestrzeni gwarantuje widzom również doskonałych głównych bohaterów. Sidney i Billy po raz pierwszy spotykają się na jednym z betonowych boisk Venice Beach w Los Angeles na samym początku filmu. Pierwsze 20 minut Biali nie potrafią skakać są zresztą prawdziwym majstersztykiem, który równie dobrze sprawdzałby się jako krótki metraż. Shelton zdaje się bowiem idealnie oddawać atmosferę panującą na streetballowej arenie, przedstawiając to miejsce jako istny raj dla mężczyzn. Faceci mogą tu przecież bawić się niczym dzieci, grać w kosza o kasę, kłócić, przekomarzać się, napawać się widokiem półnagich dziewczyn jeżdżących wokół na rolkach. W ciągu wspomnianych pierwszych 20 minut filmu jest jeden moment, w którym daje o sobie znać ich smutna rzeczywistość. To chwila, w której żona Sidneya z dzieckiem na rękach pojawia się na boisku, aby powiadomić męża, że odrzucono jej czek, a potrzebuje pieniędzy. W połączeniu ze sportową rywalizacją na kasę wspomniana wyżej scena w niezwykle subtelny sposób sugeruje, że Sidney niekoniecznie jest wyłącznie szczęśliwym, rozgadanym, beztroskim mężczyzną. Podobnie jest z Billym. Jednak w jego przypadku dowiadujemy się tego już po jego nieprzypadkowym zwycięstwie nad Sidneyem. Hoyle to hazardzista, ścigany przez niebezpiecznych ludzi za swoje długi. Jest ze zdecydowanie za ładną i za mądrą dla niego kobietą, która próbuje radzić sobie z samotnością i kłopotami finansowymi, zaglądając do butelki. Sidney i Billy są siebie warci. To sympatyczni faceci, chociaż jednocześnie żenujący. Wymyślają bowiem plan, dzięki któremu wciąż będą bawić się niczym dzieci, grając w kosza, zamykając jednocześnie usta swoich lepszych połówek pieniędzmi często nieczysto zarobionymi na boiskach. Strategia to może i dobra, ale raczej na krótką metę.
Wesley Snipes i Woody Harrelson
Sidney Deane i Billy Hoyle zostali brawurowo zagrani przez odpowiednio Wesleya Snipesa i Woody’ego Harrelsona. Co interesujące i z perspektywy czasu dość trudne do uwierzenia, role Sidneya oraz Billy’ego wcale nie zostały napisane z myślą o tych aktorach. Jednym z najważniejszych kryteriów, które należało spełnić, aby zagrać u Rona Sheltona, było jako takie pojęcie o grze w kosza. Tej części castingu nie przeszedł np. przymierzany wstępnie do roli Hoyle’a Keanu Reeves, którego po prostu nigdy wcześniej nie interesowała koszykówka. Wystarczyły więc zaledwie 3 dni na planie zdjęciowym, aby Shelton zrezygnował z Keanu i zaczął szukać innego aktora do tej roli. Wtedy właśnie pojawił się Woody Harrelson. Woody grał w koszykówkę w college’u i całkiem nieźle poruszał się po boisku. Był nawet trochę zbyt pewny swoich umiejętność, ponieważ w trakcie kręcenia zdjęć przechwalał się pewnemu facetowi w średnim wieku, jak to doskonale sobie w tej dyscyplinie radzi. Gość ten postanowił to sprawdzić i zaprosił Harrelsona do meczu jeden na jednego. Po sromotnej klęsce aktora okazało się, że ten szpanował przed emerytowanym graczem Detroit Pistons. Woody po latach określił ten mecz jako najbardziej żenujące 15 minut w jego życiu.
Wbrew temu, co pokazuje film Sheltona, Harrelson i Snipes nie byli sobie w kosza równi. Wesley był zdecydowanie słabszym graczem. Swój angaż do Biali nie potrafią skakać zawdzięczał więc po prostu umiejętności kozłowania piłki w biegu i przede wszystkim swojej przebojowości, niezwykłej charyzmie oraz niewyparzonej gębie. Zarówno dla Snipesa, jak i dla Harrelsona występ w produkcji Biali nie potrafią skakać okazał się przełomowy dla kariery.
Sceny gry w kosza i żarty z matek
Wszyscy aktorzy, którzy pojawili się w meczowych scenach filmu Biali nie potrafią skakać, brali udział w czterotygodniowym obozie koszykarskim prowadzonym przez prawdziwych trenerów. Poza wyuczeniem się do perfekcji podstawowych koszykarskich „figur”, zarówno aktorzy, jak i też gracze NBA, których w filmie pojawiło się całkiem sporo, ćwiczyli wciąż jeden i ten sam mecz według schematu wymyślonego przez Sheltona oraz trenerów. Tym samym to, co w czasie oglądania produkcji wydaje się spontaniczną grą, było tak naprawdę skrupulatnie zaplanowane. To choreografia, którą aktorzy powtarzali tysiące razy, żeby w końcu wyglądała jak spontaniczna gra.
Poza niezwykle dynamicznymi, pełnymi świetnych zagrań i efektownych wsadów meczami koszykówki Biali nie potrafią skakać zapisał się w pamięci odbiorców również z powodu dowcipów z kategorii „a twoja matka”. W jednym z wywiadów Ron Shelton wyjawił, że w scenariuszu filmu było kilka takich tekstów, ale kiedy zauważył, że aktorzy zaczęli puszczać wodze fantazji i improwizować w tej kwestii, poprosił ich, aby na kolejny dzień zdjęciowy przyszli ze swoimi listami żartów z matek. Pomysł spodobał się obsadzie. Ron miał do dyspozycji setki tekstów. Podobno nakręcił każdy, a następnie wybrał do filmu te najbardziej pasujące, nieprzesadzone i posiadające spójny z obrazem rytm. Oto moje ulubione:
Twoja mama jest taka gruba, że jak złamała nogę, to wyciekł smalec.
Twoja matka może zębami smarować kanapki.
Gloria
No dobrze, zrobiło się już trochę zbyt wesoło, więc zejdźmy na ziemię. Co interesujące, nikt lepiej nie sprowadzi nas na nią od Glorii, w którą wcieliła się Rosie Perez. Doskonale zdaję sobie sprawę, że Biali nie potrafią skakać to dla wielu z was przede wszystkim film Harrelsona i Snipesa, ale na mnie i tak największe wrażenie do dziś robi tu właśnie Rosie. Jej Gloria to zdecydowanie Oscarowa drugoplanowa rola kobieca. To, z jaką swobodą, gracją i frywolnością wcieliła się w tę postać, jest wręcz nieprawdopodobne. Gloria to partnerka Billy’ego. Ciągle się uczy, bo pragnie wystąpić w popularnym teleturnieju Jeopardy! (w Polsce znany jako Va Banque). Gloria z pewnością nie jest z Hoylem dla pieniędzy. Ona kocha go całym sercem. Czeka na niego, gdy ten przez większość dnia gra w kosza, przegrywa ich pieniądze i ładujesię w kolejne tarapaty. Daje Hoyle’owi kolejne szanse, kiedy ten wciąż zawodzi ich oboje. Imię Gloria kojarzy mi się oczywiście z otaczającą kogoś chwałą i sławą. Nie mam pojęcia, czy Ron Shelton miał to na myśli, nadając swojej bohaterce właśnie to imię, ale bezsprzecznie to postać grana przez Rosie Perez była chlubą Billy’ego. Problem polegał jednak na tym, że Hoyle nigdy tego nie zauważał i nie doceniał, a gdy wreszcie się w tym zorientował, Glorii już nie było.
Zwycięstwo, remis, porażka i stereotypy
Chociaż polskim kibicom (zwłaszcza naszej reprezentacji piłki nożnej) nieobce są takie pojęcia jak np. zwycięski remis, a w kultowej rodzimej komedii Miś słyszeliśmy już o porażce, która miała smak zwycięstwa (Słynne „z tobą przegrać, to jak wygrać”), to wykład Glorii dotyczący wygrywania i przegrywania w jednym z najistotniejszych dialogów w filmie Biali nie potrafią skakać wciąż może budzić wśród widzów niemałą konsternację. Przypomnę wam teraz, jak to leciało:
Czasami zwycięstwo to tak naprawdę porażka, a czasami remis. A remis może być zwycięstwem lub porażką. Zwycięstwa i porażki to organiczna kula, z której bierzemy, co nam potrzebne.
Każdy, kto nie oglądał filmu Sheltona, mógłby powyższe słowa uznać za jakiś pseudofilozoficzny bełkot, umyka nam jednak, że mądrości Glorii wcale nie odnoszą się do sportu. Biali nie potrafią skakać pod płaszczykiem efektownego kina sportowego opowiada bowiem niezwykle życiową historię. Ostateczne zwycięstwo nad legendarnymi ulicznymi koszykarzami z Los Angeles czy wsad Billy’ego udowadniający, że jednak całkiem nieźle potrafi skakać, wcale nie są sednem tego filmu. Shelton chce zwrócić naszą uwagę na to, że powinniśmy umieć dostrzegać i rozpoznawać dary od losu. Że każdy z nas ma w swoim życiu kogoś lub coś (talent), co powinien pielęgnować. Inaczej ten dar może odjechać od nas np. na rolkach w siną dal.
Bardzo ważnym elementem filmu Sheltona jest ponadto fakt, że Gloria nigdy w życiu nie kieruje się stereotypami i często je łamie, a wszyscy pozostali bohaterowie Biali nie potrafią skakać tkwią w nich po uszy. Billy wykorzystuje więc to, że jest biały, aby zarabiać pieniądze na grze w kosza. Sidney twierdzi z kolei, że jego kumpel nigdy nie wykona wsadu, bo ma kolor skóry, który go do tego nie predestynuje. Dopiero zerwanie z postrzeganiem świata przez pryzmat stereotypów może przynieść bohaterom ulgę i szczęście. Chociaż od premiery filmu Biali nie potrafią skakać minęło już ponad 30 lat, wciąż warto brać sobie rady Rona Sheltona do serca.