AVICII: TRUE STORIES. Geniusz skazany na sławę i samobójstwo?
Niedługo po śmierci szwedzkiego artysty, z Netflixa zniknął poświęcony mu dokument Avicii: True Stories. Szkoda, bo pewnie zyskałby szeroką oglądalność nie tylko wśród zaskoczonych i zasmuconych fanów, ale także wśród wszystkich ciekawskich, którzy choć raz słyszeli którykolwiek z jego utworów. Nawet jeśli myślisz, Czytelniku, że to nie o Tobie, sprawdź jego Top 10, bo trudno wyobrazić sobie świat, do którego nie przedarła się ani jedna nuta Aviciiego.
Tim Bergling, znany jako Avicii, zrobił oszałamiającą karierę w zaledwie kilka lat. Zmarł 20 kwietnia 2018 r. w wieku 28 lat w czasie swoich wakacji w Omanie. Jego śmierć wstrząsnęła opinią publiczną i całą branżą. Czy można się było tego spodziewać? Cóż, stawiane po fakcie pytania zawsze są najtrudniejsze, także dla rodziny, która w oświadczeniu dla “Variety” podała, iż wiedziała o jego przeciągającym się złym stanie. Późniejsze plotki medialne donosiły, iż muzyk kontaktował się z bliskimi na kilka godzin przed (rzekomym?) samobójstwem.
Trudno jest porzucić ten przykry kontekst, przez który Avicii znów znalazł się w nagłówkach; tym bardziej, że fanowski głód poznania wzmaga się zawsze w tego typu drastycznych sytuacjach. Przez większość ludzi Tim postrzegany był jako złote dziecko branży muzycznej i po części od takiej perspektywy wychodzi reżyser filmu, Levan Tsikurishvili. Nie poświęca on wiele czasu na dzieciństwo czy kontakty z rodziną – to ledwie kilka zdań wypowiedzianych przez samego Berlinga i parę pojedynczych klatek filmowych – i świadomie nie interesuje go przeszłość DJ-a, w której mógłby poszukiwać korzeni jego talentu. Tsikurishvili wybiera drogę cierpliwej obserwacji i uważnego słuchania, ciągłego towarzyszenia, bycia w pobliżu, zwracania uwagi na potencjalnie nieistotne szczegóły.
Oglądając True Stories nie ma się wątpliwości, że ten film zrobił ktoś bardzo dobrze znany Aviciiemu, ktoś z najbliższego kręgu, kogo dopuszcza się do różnych prywatnych sytuacji, takich jak na przykład pobyt w szpitalu. Tim zachowuje się przed kamerą tak samo, jak w życiu: jest trochę nieśmiały i małomówny, ale nie skrępowany. Praktycznie nie zwraca uwagi na to, że ktoś rejestruje każdy jego ruch, bez względu na czas czy szerokość geograficzną. Reżyser natomiast w żadnym momencie nie zamierza go demaskować. Co więcej, jest wierny Timowi jako swojemu bohaterowi. Problemy ze zdrowiem, z jakimi borykał się Avicii, operacja usunięcia pęcherzyka żółciowego czy zapalenie trzustki, były wynikiem nadużywania alkoholu, jednak w dokumencie nie ma ani jednego ujęcia z dzikich imprez, potencjalnych orgii czy festiwalu używek. Ledwie co jakiś czas widać na ekranie szklankę z drinkiem czy puszkę piwa; Avicii sam mówi o swoim problemie z alkoholem i uzależnieniu od leków przeciwbólowych. Kamera natomiast towarzyszy mu w hotelach, samolotach, samochodach, w studiu czy na backstage’u, kiedy nic się nie dzieje.
Przede wszystkim Avicii daje się poznać jako zwykły chłopak pochłonięty swoją pasją. Bezsprzecznie muzyka była dla niego czymś najważniejszym, a on sam znajdował się niemal bezustannie w trakcie procesu twórczego, zawsze ze słuchawkami i laptopem pod ręką. Wśród gromadzonych na przestrzeni lat materiałów znajdują się zarejestrowane sesje nagraniowe, w czasie których powstawały największe, globalne hity. Jednak jak uchwycić geniusz kogoś tak bardzo skupionego na pracy i skierowanego ku własnemu wnętrzu? Tsikurishvili wybiera najprostsze rozwiązanie, pytając o twórczość Aviciiego ludzi, którzy z nim współpracowali. Sam natomiast te mistyczne momenty koncertów montuje w krótkie, intensywne sklejki pełne kolorów, laserów, pirotechnicznych efektów, a przede wszystkim migawek z wypełnionych po brzegi miejsc koncertowych.