AVENGERS: WOJNA BEZ GRANIC. Dyskusja o filmie i przyszłości serii
Od kilku dni na ekranach kin oglądać możemy Avengers: Wojnę bez granic, kulminację dotychczasowych filmów kinowego uniwersum Marvela. Film już na długo przed premierą wzbudzał ogromne emocje, które nie tylko nie opadły po premierze, ale zostały dodatkowo podsycone tym, w jakim kierunku popchnięto fabułę. Filip Pęziński i Łukasz Budnik, nasi redakcyjni miłośnicy Marvel Cinematic Universe, postanowili podyskutować o swoich oczekiwaniach, wrażeniach i przypuszczeniach.
Filip Pęziński: Powiedz, Łukaszu, jakie miałeś oczekiwania wobec Wojny bez granic i czego się po filmie braci Russo spodziewałeś?
Łukasz Budnik: Oczekiwania mieszały się u mnie z obawami, bo z jednej strony chciałem poczuć ciężar wydarzeń, które miały nadejść, a z drugiej zwyczajnie czułem niepokój – nie ukrywam, że przez 10 lat śledzenia filmów Kinowego Uniwersum Marvela bardzo mocno zżyłem się z tymi bohaterami, a świadomość, że prawdopodobnie będę oglądać ich przegraną, była wręcz przytłaczająca! Liczyłem w każdym razie na to, że Russo poradzą sobie z tak dużą liczbą postaci i dadzą każdemu przynajmniej jeden ważny moment – już w Wojnie bohaterów udowodnili, że doskonale panują nad materiałem, prawda?
Podobne wpisy
F.P.: Prawda. Ja przede wszystkim muszę przyznać się, że moje oczekiwania były bardzo wysokie – również ze względu na ogromne zaufanie do braci Russo. Dość powiedzieć, że napisałem artykuł, w którym miesiąc przed premierą udowadniałem, że będzie to najlepszy film Kinowego Uniwersum Marvela. Ten kochany przeze mnie świat budowany był przez 10 lat i wszystko prowadzić miało właśnie do Wojny bez granic. Czułem, że możemy spodziewać się świetnego widowiska, ale na tym poziomie oczekiwań istniała obawa, że każda ewentualna skaza będzie bardziej widoczna. Szczególnie, że Wojna bohaterów to mimo wszystko wciąż mocno stąpające po ziemi science-fiction. Nie było tam miejsca na bogów piorunów i gadające drzewa. Russo po raz kolejny musieli zdać swoisty egzamin.
Ł.B.: Powiedzieć, że go zdali – szczególnie w kwestii postaci właśnie – to za mało. Jedna sprawa, że uniwersum jest już na takim etapie, że nikogo nie dziwi zgromadzenie w jednym miejscu genialnego wynalazcy, maga, nastolatka z pajęczymi mocami i kosmity, lecz to, jak fantastycznie Russo panują nad materiałem i dbają o postaci jest czymś niesamowitym. Akcja akcją, ale interakcje bohaterów to coś wspaniałego, szczególnie, że na ekranie gołym okiem widać przyjaźń łączącą aktorów.
F.P.: Zdecydowanie. Pamiętajmy, że kiedy my bujaliśmy się od premiery do premiery, duża część obsady tę dekadę spędziło na planach wynajętych przez Marvel Studios. To zwyczajnie widać. Tak jak to, że reżyserzy i scenarzyści doskonale czują te postaci, rozumieją zarówno ich filmowe inkarnacje, jak i komiksową genezę. Tej równowagi brakuje chociażby w filmowym świecie DC – nie cieszymy się, że Vision i Wanda dostają w filmie przepiękny wątek miłosny, bo tak było w komiksie, ale dlatego, że to świetnie napisane i obsadzone postaci, które zdążyliśmy poznać i polubić. To jest prawdziwa formuła Marvela.
Ł.B.: Poruszyłeś wątek miłosny – chciałbym pociągnąć ten temat, bo miłość jest bardzo istotnym elementem tego filmu. Spektakularna akcja to jedno, ale Wojna bez granic bardzo mocno skupia się na tych głębszych relacjach między postaciami i obnaża je z emocji. Jedne z najlepszych fragmentów Wojny bohaterów czy chociażby drugich Strażników Galaktyki to te, w których twórcy pokazują nam ludzką stronę postaci. Tu jest tego mnóstwo, w dodatku pokazanego bez cienia fałszu i naprawdę trudno w pewnych momentach się nie wzruszyć i nie bać o bohaterów. Z jednej strony to nadludzie, z drugiej istoty z krwi i kości. Łącznie z Thanosem, który jest fenomenalny.