search
REKLAMA
Archiwum

AVATAR. James Cameron i Al Jarid idą do kina

Tekst gościnny

10 sierpnia 2018

REKLAMA

Pewnie, ekologia i troska o dobro środowiska są ważne, ale prostacki sposób podania tego truizmu w Avatarze woła o pomstę do nieba. „Spójrzcie, jaki bajeczny jest świat Na’vi, a jaki szary i brzydki świat ludzi!”. I potem widzowie po wyjściu z kina, musząc wrócić do rzeczywistości, wpadają w depresję (podobno to dotknęło dość wielu). Świetnie was rozumiem, ludziska! Też nie podoba mi się współczesna cywilizacja i wolałbym mieszkać w szałasie w dżungli. Ale w prawdziwej, nie tej z Avatara. Avatar bowiem ukazuje nam świat pokojowej koegzystencji z naturą w sposób okropnie nachalny i toporny. Miałem chwilami wrażenie, że oglądam nie film, a widokówkę – ładną, kolorową, ale, mimo 3D, płaską…

James Cameron: Jeśli już niczego nie umiesz docenić w tej historii i płynących z niej morałach, to spójrz chociaż na świat Pandory i zobacz, jak go szczegółowo i ciekawie wymyśliłem! Ha! Zaniemówiłeś, co? Widzisz, ile tu zupełnie nowych gatunków istot? Możesz sobie gadać zdrów, że fabuła nie jest oryginalna, ale nie możesz tego powiedzieć o wykreowanym w Avatarze świecie.
Al Jarid (niechętnie): No więc, niestety, mogę.

To prawda, że podziwianie Pandory jest największą płynącą z tego filmu przyjemnością. Oglądamy piękne krajobrazy i coraz to nowe stworzenia zamieszkujące ten zróżnicowany świat. Tylko że… w tym świecie też nie ma za wiele oryginalności. To po prostu dżungla, dżungla, dżungla, trochę lewitujących skał (?!) i znowu dżungla. Spójrzmy prawdzie w oczy – nie trzeba być zbyt twórczym, żeby wymyślić dżunglę.

A zamieszkująca ją fauna? To ona przecież ma świadczyć o kreatywności Camerona i pozostałych twórców tego filmu, czyż nie? No więc… jest ciekawa, ale nie jest oryginalna.
Podstawowym problemem z występującymi w Avatarze zwierzakami jest ten, że w ogóle nie wyglądają na formy życia, które pojawiły się w świecie odległym wiele lat świetlnych od Ziemi. Czemu? Bo po prostu nie są to stworzenia wymyślone od podstaw, a jedynie mniej lub bardziej udziwnione wariacje na temat zwierząt ziemskich. Coś jak pokemony. Rozumiem, że dla wielbicieli Avatara takie porównanie może być oburzające, ale chodzi mi o samą zasadę twórczą – bierzemy jakieś zwierzę (albo kilka), trochę przekształcamy i już mamy „zupełnie nową” istotę. Pandorę zatem zamieszkują takie „zdumiewające” kreatury jak: wariacja na temat psa (czy też wilka), wariacja na temat lemura, wariacja na temat antylopy, wariacja na temat nosorożca, wariacja na temat konia i inne równie pomysłowe. Stworzenia z owego świata to nic więcej, jak tylko odpowiedniki tych naszych. Nie stwarza to wrażenia życia, które rozwinęło się w oderwaniu od ziemskiego.

No a Na’vi? Czy oni ratują sytuację? Nie. Oni są gwoździem do trumny i niweczą ostatecznie szansę na jakikolwiek realizm. Powód? Są prawie zupełnie ludzcy. Niemal w ogóle nie postarano się zrobić z nich mieszkańców innej planety (no dobra, księżyca). Tak, są trzymetrowi i niebiescy, mają po cztery palce u rąk, a ponadto ogony, ale te wszystkie cechy są powierzchowne – nie na tym powinno polegać tworzenie przedstawicieli obcych kosmicznych cywilizacji (o czym traktuje cytat z Lema, który wrzuciłem jako motto tej analizy – tak, zgadza się, pan Stanisław wspomniał o niebieskim kolorze skóry i liczbie palców u rąk – już czterdzieści lat temu napisał, jak widać, poradę dla Camerona, jak nie powinien przedstawić swoich Na’vi).

REKLAMA