search
REKLAMA
Archiwum

Trzynasta praca Heraklesa, czyli o filmach z CHUCKIEM NORRISEM

Piotr Żymełka

27 września 2018

REKLAMA

Któż nie zna Chucka Norrisa – jedynego człowieka, który policzył do nieskończoności (dwa razy, w tym raz od tyłu) i potrafi naładować telefon komórkowy, trąc nim o brodę. Parę lat temu podobne kawały opanowały Internet i przyniosły aktorowi większą sławę niż wszystkie jego filmy razem wzięte. Norris nie tylko się nie obraził, ale wręcz stwierdził, iż sam śmieje się z części tekstów. To dało mi do myślenia i postanowiłem przyjrzeć się bliżej sylwetce Strażnika Teksasu.

Chuck urodził się jako Carlos Ray Norris 10 marca 1940 roku. W jego żyłach płynie mieszanka krwi irlandzkiej i rodowitych mieszkańców Ameryki Północnej – Indian Cherokee. Nie miał łatwego dzieciństwa – ojciec nadużywał alkoholu i w końcu opuścił rodzinę. Norris w wieku osiemnastu lat wstąpił do wojska i stacjonował w Korei Południowej. Tam zetknął się ze sztukami walki i zaczął trenować. Przyjął także pseudonim Chuck. W latach sześćdziesiątych zdobył wiele trofeów w amatorskich zawodach karate – zarówno krajowych, jak i międzynarodowych. Następnie przez sześć kolejnych lat wygrywał międzynarodowe mistrzostwa w karate w wadze średniej. Niepokonany, w 1974 zakończył karierę sportową i został trenerem. Uczył między innymi Steve’a McQueena, który przekonał go do uczestnictwa w kursie aktorstwa. Wcześniej Norris miał kilka małych ról, między innymi kreację czarnego charakteru w filmie Bruce’a Lee Way of the Dragon z 1972. Jako protagonista debiutował w 1977.

Na poniższej liście znalazła się większość filmów z Chuckiem Norrisem jako głównym bohaterem i kilka, w których wystąpił na drugim planie. Odpuściłem sobie tylko pierwsze, niewielkie role oraz wszelkie późniejsze cameo (jak na przykład w Dodgeball). Przy każdym z tytułów przytaczam nazwisko kreowanej przez naszego herosa postaci, jego popisową kwestię, a także hasło reklamujące (tagline). Słowo komentarza należy się ocenom. Jakimkolwiek człowiekiem Norris nie byłby prywatnie, prawie wszystkie produkcje, w których wystąpił, można określić mianem co najwyżej średnich (stąd też tytuł tekstu – przedarcie się przez niektóre filmy to zadanie godne greckiego herosa). Oczywiście zdarzyło się kilka wyjątków (np. Kod milczenia), ale jednak filmy te należy rozpatrywać w kategoriach czysto rozrywkowych czy też komediowych, a wręcz parodystycznych. Dlatego ocena 5/5 nie oznacza najcudowniejszego arcydzieła pod słońcem, a jedynie określa, ile potencjalnej radości da seans. Chciałbym podkreślić, iż, abstrahując od jakości produkcji z jego udziałem, osobiście żywię do Chucka Norrisa duży szacunek należny mu chociażby za karierę sportową. Artykuł niniejszy to po prostu luźna, humorystyczna zabawa. Gotowi? No to zaczynamy!

 

Way of the Dragon (Droga smoka), 1972
Reżyseria – Bruce Lee

Swoją karierę Norris zaczął od mocnego uderzenia – nie dość, że zagrał postać negatywną, to jeszcze przegrywającą walkę! Oczywiście zwycięzcą nie mógł zostać byle kto – jedyną osobą godną pokonać Chucka był Bruce Lee. Droga smoka opowiada historię przybywającego do Rzymu Tang Lunga (Lee), który zostaje zmuszony do walki z mafią chcącą przejąć restaurację jego kuzyna. Gangsterzy dostają stosowny odpór w postaci kopnięć i szybkich ciosów rękami i postanawiają sięgnąć po broń ostateczną – zatrudniają Norrisa do załatwienia sprawy. Film stanowi dziś już klasykę i choć większość elementów okrutnie się postarzała, to sceny starć Bruce’a z bandziorami wciąż robią ogromne wrażenie, a finałowy pojedynek z naszym bohaterem w ruinach Koloseum to prawdziwa perełka i już dla samych tych prawie dziesięciu minut warto obejrzeć Way of the Dragon. Nawet jeśli Chuck nie nosił jeszcze swojej stalowej brody ani tytanowych wąsów. Kopniak za Bruce’a, kopniak za Norrisa i kopniak za końcową walkę.

Tagline: Once more the Colosseum echoes the sound of a fight to the death! (Raz jeszcze Koloseum jest areną zmagań na śmierć i życie!)

Kreowany badass: Colt

Popisowa kwestia: Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!

Ocena:

 

Slaughter in San Francisco (Masakra w San Francisco), 1974
Reżyseria – Wei Lo

Chuck, w swojej nieustającej chęci poznania zwyczajów i odczuć zwykłych śmiertelników, postanowił dać się pokonać po raz drugi – poprzednio na zwycięzcę wybrany został Bruce Lee, ale wszyscy wiemy, że Lee był klasą samą w sobie. A porażka w starciu z mistrzem nie nosi znamion prawdziwej i nie można jej uznać za miarodajną. Na kolejnego, ostatniego już, pogromcę wybrał mało znanego Dona Wonga. Sam wcielił się natomiast w bezwzględnego szefa gangu trzęsącego miastem. Trudno opisać w tych kilku słowach wszystkie, niezwykle liczne, wady tego filmu, a jeszcze trudniej wymienić zalety, których po prostu nie ma. Każdy element kuleje. Scenariusz stanowi najbardziej dziurawy stek bzdur, jakiego nie widziałem od dawna. Książka kucharska zekranizowana od tyłu miałaby więcej sensu. Nawet sceny walk pozostawiają sporo do życzenia. Całości “uroku” dodaje katastrofalny angielski dubbing, pozbawiony aksamitnego brzmienia głosu Chucka. Omijać!

Tagline: Norris has never been deadlier! (Norris nigdy nie był bardziej zabójczy!)

Kreowany badass: Chuck Slaughter

Popisowa kwestia: I only know two types of people. Those who obey me, and those who die. (Znam tylko dwa typy ludzi. Tych, którzy są mi posłuszni i tych, którzy umierają.)

Ocena:

 

REKLAMA