Trzynasta praca Heraklesa, czyli o filmach z CHUCKIEM NORRISEM

Breaker! Breaker! (Zabijaka! Zabijaka!), 1977
Reżyseria – Don Hulette
Chuck Norris w swojej pierwszej głównej roli występuje jako kierowca wielkiej ciężarówki (dorabiający na boku lekcjami medytacji), który udaje się do małego miasteczka rządzonego przez skorumpowanego sędziego, aby odszukać młodszego brata. Czy można wyobrazić sobie lepsze połączenie niż twardziel Norris za kółkiem potężnego osiemnastokołowca demolującego budynki i spuszczającego łomot okolicznym zbirom? Można, choć nie sposób odmówić pomysłowi wyjściowemu sporego waloru rozrywkowego. Niestety Zabijaka! Zabijaka! to film po prostu słaby. Nic nie trzyma się kupy – żałosne aktorstwo, beznadziejny scenariusz, kiepska choreografia walk, nieporadna reżyseria i przyprawiająca o mdłości muzyka. Do tego dochodzą jeszcze tandetne efekty operatorskie i montażowe w rodzaju nałożenia ognia na kadr jadącego pojazdu czy puszczenie całej ostatniej walki w zwolnionym tempie. Fatalnie wypadł również romans bohatera z kelnerką – kompletnie niepotrzebny i nic do fabuły niewnoszący. Gwóźdź do trumny stanowi wątek głównej postaci negatywnej – bezsensownie urwany i pozostawiający niedosyt. Nie takie finały chcemy oglądać w filmach z Człowiekiem o Brodzie Jak Papier Ścierny.
Tagline: A town without justice. A hero without fear. (Miasto bezprawia. Nieustraszony bohater.)
Kreowany badass: John David 'J.D.’ Dawes
Popisowa kwestia: Don’t ever get me in a situation like that again. (Nigdy więcej nie stawiaj mnie w takiej sytuacji.)
Ocena:
Good Guys Wear Black (Porządni faceci ubierają się na czarno), 1978
Reżyseria – Ted Post
John Booker stanowi drugą rolę główną Norrisa. Fabuła ociera się o wojnę wietnamską – podczas jednej z misji ktoś wrobił oddział Bookera w zasadzkę, z której żołnierze cudem uszli z życiem. Nie na długo, bo pięć lat później członkowie grupy zaczynają ginąć. John postanawia dowiedzieć się, kto stoi za zbrodniami. Mało w tym filmie pościgów, bijatyk, a także humoru, za to dużo bezsensownego gadania. Bliżej obrazowi do kina sensacyjnego niż akcji. Niestety, intryga nie trzyma w napięciu i średnio widza interesuje kto, kiedy, za ile i po co. Chuck wciąż nie nosił wtedy brody, ale zapuścił już wąsy, co zwiastowało jego przyszły, ikoniczny image. Do niewątpliwych plusów zaliczyć można występ uroczej Anne Archer, a także świetne ujęcie kopniaka przez przednią szybę samochodu (wykonane jednak przez Aarona Norrisa – brata głównej gwiazdy). Nieliczne zalety nie są w stanie zrekompensować nudnego i powolnego rozwoju akcji. Dlatego lepiej skupić się na późniejszych dokonaniach naszego herosa, gdzie na pierwszy plan wyszły jego umiejętności kreacji skomplikowanych i niejednoznacznych bohaterów, którzy najpierw walą, a potem ewentualnie walą jeszcze raz.
Tagline: Chuck Norris is John T. Booker and Booker is fighting back. (Chuck Norris jako John T. Booker odpowiada walką.)
Kreowany badass: John T. (zapewne od tough) Booker
Popisowa kwestia: It’s not that you deserve to die, but you don’t deserve to live. (To nie tak, że zasługujesz na śmierć. Po prostu nie zasługujesz na to, by żyć.)
Ocena:
A Force of One (Jednoosobowy oddział), 1979
Reżyseria – Paul Aaron
Tytuł zdaje się sugerować ociekający testosteronem film w stylu świetnego Commando z tą różnicą, iż o ile Arnold strzelał i rozdawał ciosy bez jakiejś specjalnej finezji (wiadomo – łapa jak dębowy pień), o tyle Norris powinien likwidować „przeszkody” za pomocą swoich umiejętności. Zamiast tego mamy nudną i niepotrzebnie rozciągniętą fabułę. W trakcie półtorej godziny znajdziemy DWIE sceny akcji, z których tylko jedna trzyma jaki taki poziom. Przez resztę czasu próbuje się widzowi wmówić, że ogląda poważny film sensacyjny o walce policji (w której oczywiście pracują sami pustogłowi idioci) z handlarzami narkotyków. A, zapomniałbym – Chuck Norris samotnie wychowuje tu afroamerykańskie dziecko. Szkoli go na, jakżeby inaczej, championa wschodnich sztuk walki. Trzeci obraz z naszym herosem jako protagonistą stanowi kolejne nieudane podejście do stworzenia czegoś przynajmniej ocierającego się o dobrą produkcję. Na szczęście później było już lepiej. Oczywiście z zupełnie niezamierzonych powodów.
Tagline: He hears the silence. He sees the darkness. He’s the only one who can stop the killing. (Słyszy ciszę. Widzi ciemności. Jest jedynym, który może powstrzymać morderstwa.)
Kreowany badass: Matt Logan
Popisowa kwestia: Whoever did this… is as good, as dead. (Ktokolwiek to zrobił, już jest martwy.)
Ocena:
Octagon (Ośmiokąt), 1980
Reżyseria – Eric Karson
Tym razem na drodze naszego herosa twórcy scenariusza postawili wojowników Ninja. A raczej przebranych w ciemne stroje kretynów, którzy padają jak muchy pod ciosami Chucka i nie mają nic wspólnego z rzeczywistymi wojownikami. Historia niezbyt trzyma się kupy i nie angażuje widza na żadnej płaszczyźnie (nawet humorystycznej). Dodatkowo ktoś wpadł na genialny pomysł, by dodać głos z offu, aby widz słyszał myśli głównego bohatera. I w porządku, podobny zabieg pojawiał się już nie raz, ale po jaką cholerę wzbogacać go o efekt echa? Nic nie można zrozumieć i doprowadza to oglądającego do szewskiej pasji. Osobna wzmianka należy się postaciom kobiecym – ani jedna z trzech zatrudnionych aktorek nie potrafi grać i fakt ten irytuje, nawet biorąc pod uwagę standardy kina z Chuckiem. Na szczęście znajdą się też plusy. Przyjaciela Norrisa zagrał Lee Van Cleef. Szkoda tylko, że dostał niewiele czasu ekranowego. Ciekawy pomysł natomiast stanowi tytułowy Octagon, czyli arena zmagań, na której odbywa się finałowa potyczka. Ogólnie jednak kilka poprawnych scen nie jest w stanie zamaskować znużenia i powstrzymać widza od spoglądania co chwila na zegarek.
Tagline: Only one man can stop them. (Tylko jeden człowiek może ich powstrzymać.)
Kreowany badass: Scott James
Popisowa kwestia: That’s an insult to both of us. It makes me stupid and you… a whore. (To zniewaga dla nas obojga. Czyni mnie idiotą, a ciebie… dziwką.)
Ocena: