search
REKLAMA
Artykuł

ONI RZĄDZĄ UMYSŁAMI WIDZÓW. Najważniejsi twórcy seriali.

Marcin Cedro

12 lutego 2014

REKLAMA

SIMON

13. David Simon

Jeśli ktoś uwielbia dobre dramaty to seriale Simona są mu dobrze znane. W jego CV nie ma się praktycznie do czego przyczepić. Jako młody twórca zaczynał przy takich produkcjach jak „Wydział zabójstwo Baltimore” czy „Corner”.  Zaczął przesiąkać światem gliniarzy, uczył się budowania historii i rozrysowania bohaterów. To wszystko zaprocentował przy jego pierwszym autorskim dramacie, „The Wire”, w Polsce znanym jako „Prawo ulicy”. To serial, który w każdym porządnym rankingu musi być obecny na czołowych miejscach i który wyznaczył standardy dla realistycznych dramatów sensacyjnych z gliniarzami na pierwszym planie. Można by na tym zakończyć, bo, podobnie jak w przypadku „Rodziny Soprano” Davida Chase’a, ten serial jest marką samą dla siebie. David Simon spokojnie mógłby spocząć na laurach i nikt nie miałby do niego o to pretensji. Dobrze jednak, ze tego nie zrobił. W 2008 roku był współtwórcą dramatu wojennego stacji HBO, „Generation Kill: Czas wojny”, w którym scenariusz został oparty na książce Evana Wrighta. Skupia się ona na oddziale marines, który w 2003 roku wyrusza do Iraku przed atakiem wojsk amerykańskich. Zainteresowanie bieżącymi wydarzeniami u Simona widać gołą ręką. Problemy z przestępczością, wojna, a w ostatnim jego serialu – dramat ludzki. „Treme” pokazuje jak Nowy Orlean powstaje z popiołów po huraganie Kathrina. To kolejny duży sukces Simona, szkoda tylko, że nie cieszący się taką popularnością,  na jaką zasługuje. [MC]

 

SORKIN

14. Aaron Sorkin

Pomimo, że teraz panuje szał na innego Aarona, to on nim również warto wspomnieć. Choć na początku i on marzył o występach przed kamerą: skończył szkołę teatralną i starał się o angaż w wielu produkcjach. Niestety, w tym biznesie o wiele częściej spotyka się ludzi, którym się nie udało niż tych, którzy odnieśli rzeczywisty sukces. Sorkin nie poddał się i za wszelką cenę chciał uczestniczyć w życiu filmowym. Zaczął więc pisać scenariusze. Jeśli spojrzymy, że jego pierwsze dzieło to „Ludzie honoru”, to możemy spokojnie uznać, że ma do tego wielki talent. Dla telewizji napisał cztery skrypty i żadnego z nich nie można uznać za porażkę, wszystkie stoją na bardzo wysokim poziomie i wszystkie zdobyły uznanie widzów i krytyków. Sorkin wyrobił sobie charakterystyczny styl: dynamiczne dialogi, aktorzy często rozmawiają w ruchu, rozwinięte postaci drugoplanowe i stawianie na wartości, które stoją u podstaw działania różnych środowisk zawodowych, którym się Sorkin przygląda. W „Redakcji sportowej” pokazał duży potencjał: zachował klimat dziennikarstwa i odpowiedniej tematyki przy równoczesnym rozwijaniu relacji między bohaterami.

Największe uznanie Sorki zdobył za swój kolejny serial. „Prezydencki poker” to świetny dramat osadzony w realiach politycznych. „House of cards”, obecnie wynoszone na piedestał, może czyścić buty produkcji Sorkina. W latach emisji tego serialu pozostawał nieco w cieniu „Rodziny Soprano, ale, podobnie jak mafijna saga, serial mógł liczyć na coroczne nagrody. W tym samym roku, gdy zakończył się „Prezydencki poker”, do telewizji trafił kolejny projekt Sorkina – „Studio 60”. Jego fabuła skupia się wokół komediowego show, którego producenci starają się przywrócić go na odpowiedni tor po wpadce na antenie jednego z prowadzących. Mistrzowski Matthew Perry, wiele ciekawych wątków i pokazanie sposobu pracy w typowym studio telewizyjnym – do dziś wielu krytyków uważa, że jest to najbardziej niedoceniony serial ostatniej dekady. Tylko jeden sezon i wielki zawód, ponieważ potencjał był ogromny. Sorkin zdystansował się nieco do telewizji i zajął pisanie scenariuszy filmowych. Zresztą, z dużym powodzeniem. „The Social Network”, „Wojna Charliego Wilsona” i „Moneyball” to filmy bardzo dobre, o czym świadczą nominacje do Oscarów za najlepsze scenariusze oryginalne. W 2012 roku powrócił jednak do TV. Postanowił tym razem pouczyć dziennikarzy, jak powinna wyglądać praca w redakcji informacyjnej w dużej stacji. „Newsroom” z HBO jest znany szerszej publiczności więc warto tylko dodać, że za rok kończy się jego produkcja i nie wiadomo, nad czym będzie później pracował Sorkin. Z pewnością najbardziej oczekiwanym projektem jest filmowa biografia Steve’a Jobsa, tym razem oparta na książce Waltera Isaacsona, ale o tym filmie na razie niewiele wiadomo, oprócz właśnie pracy, którą ma wykonać Aaron Sorkin. [MC]

 Recenzja NEWSROOM

 

WEINER

15.  Matthew Weiner

Swoją karierę zaczynał w dobrze znanym Polakom serialu „Jak pan może, panie doktorze?”, choć o wiele lepiej pasuje jego oryginalny tytuł czyli „Becker”. Weiner może nie był tam głównym scenarzystą, bo napisał skrypty do zaledwie dziewięciu odcinków, ale to właśnie tam stawiał swoje pierwsze kroki. Na pewno przełomowym momentem w jego życiu zawodowym było dołączenie do grona scenarzystów „Rodziny Soprano”. Współpracował przy dwunastu epizodach i doświadczenie, które zdobył, pozwoliło mu na stworzenie jego własnego serialu – „Mad men”. Trzeba przyznać, ze w ostatnich latach AMC wypuściło na rynek sporo świetnych produkcji. „Breaking Bad”, „The Walking Dead” i serial Weinera (najdłużej będący na antenie) są dziś ich wizytówką i dały coś czego nie da się łatwo kupić, a mianowicie zaufanie widzów. „Mad men” to genialnie rozpisany dramat rozgrywający się w latach 60., a jego głównym bohaterem jest pracownik firmy reklamowej, który osiągnął w swoim życiu niemalże wszystko: sukces zawodowy, pieniądze, piękną żonę, kochanki. Jednak produkcja Weinera opowiada nie tylko o perypetiach faceta z branży reklamowej. To również przedstawienie wielu problemów społecznych tamtych burzliwych lata: coraz śmielsza emancypacja kobiet, odważne ruchy hipisowskie, walczący o swe prawa czarnoskórzy obywatele i wartości rodzinne ulegające rozkładowi. Matthew Weiner za swoje dzieło dostał w 2010 r. nagrodę Emmy, a sam serial był wielokrotnie zwyciężał w różnych kategoriach. Natomiast we wrześniu 2013 r. do amerykańskich kin trafił pierwszy film, którego reżyserem i scenarzystą jest Weiner. „You are here”, to komedia, w której główne role zagrali Owen Wilson i Zack Galifianakis. W kwietniu rusza ostatni sezon „Mad mena”, który zostanie podzielony na dwie części i jeszcze nie wiadomo jaki będzie następny projekt Weinera. Wiemy z pewnością jedno: cokolwiek stworzy, trudno mu będzie przeskoczyć „Mad men”. [MC]

 

WHEDON

16. Joss Whedon

W świcie Marvela nie ma sobie równych. Odpowiada za większość projektów związanych z tym uniwersum: od serialu, „Marvel’s Agents of S.H.I.E.L.D.S” poprzez filmy dokumentalne o Comic-conie, kinowe filmy z uniwersum, a na „Avengers” (i przyszłorocznym sequelu wielkiego hitu) skończywszy, to wszystko jest pod okiem Whedona.

Od zawsze sprawdzał się jako twórca produkcji dla młodzieży. Widać to chociażby w zabawnych dialogach, ograniczonej przemocy czy efektownej akcji, którą zawsze stara się aplikować w swoich dziełach. Idealnym tego przykładem jest „Buffy: Postrach wampirów” – jego pierwszy samodzielny serial. Nie jest to klasyk telewizyjny, nikt tak naprawdę nie wspomina go z wypiekami na twarzy ani nie wypowiada jednym tchem obok innych hitów lat 90. Był to serial, który idealnie wpasował się w swoją epokę: lekki horror ze sporą dawką humoru, postaci nieco przerysowane i sporo akcji. Przetrwał aż siedem lat i wzmocnił nazwisko jego twórcy (oraz Sarah Michelle Gellar), który jeszcze w czasie emisji przygód o pogromczyni wampirów wydał na świat swój drugi serial, tym razem w klimacie SF, „Firefly”. Co ciekawe, była to produkcja o wiele bardziej realistyczna, z inteligentną fabuła i interesującymi postaciami ale pomimo uznania krytyków i zachwytu widzów serial został zdjęty już po pierwszym sezonie. To jeden z tych seriali, który wyprzedził swoją epokę. Również w trakcie kręcenia jeszcze „Buffy; Postrach wampirów” w telewizji pojawi się kolejny projekt Whedona, który został utrzymany w podobnej tematyce. „Anioł ciemności” to produkcja mroczniejsza, z większą dawką emocji i nieprzewidywalności. Razem z Davidem Greenwaltem stworzyli serial, który utrzymał się przez pięć sezonów i zgarnął kilka wartościowych nagród. Po zakończeniu emisji „Aniołów ciemności” Whedon zrobił sobie odpoczynek od autorskich produkcji w telewizji. W 2005 roku do kin weszło „Serenity”, filmowa kontynuacja „Firefly” na podstawie jego scenariusza, i które sam wyreżyserował. Do telewizji powrócił w 2009 roku z „Dollhouse”. W odróżnieniu od poprzednich produkcji, ta miała dużo głębsze przesłanie, skupiała się na zepsutej stronie świata i na pewno trochę starsi widzowie mogli znaleźć w nim coś dla siebie – serial jednak zbyt pośpiesznie anulowano po dwóch sezonach. No i na koniec najgorsze, czyli „Agenci T.A.R.C.Z.Y.”. Na jego obronę można powiedzieć, że nie jest jedynym twórcą tej telewizyjnej szmiry, której nie doceniają zarówno widzowie (pikujące w dół statystyki nie wróżą dobrze na przyszłość), jak i krytycy, którzy zgodnym chórem przyznają, że głośna produkcja jest niewypałem. [MC]

Recenzja MARVEL’S AGENTS OF S.H.I.E.L.D.

 

WINTER

17.  Terence Winter

Sukces bijącego ostatnio rekordy popularności „Wilka z Wall Street” to nie tylko zasługa Martina Scorses i Leonardo DiCaprio. Nieco w ich cieniu znajduje się człowiek odpowiedzialny za napisanie scenariusza, który potem świetnie zekranizował amerykański reżyser. Mowa oczywiście o Winterze. Przy pisaniu o nim nawet kilku słów trudno jest mi pozostać obiektywnym. Jestem po uszy zakochany w jego produkcji – „Zakazane Imperium”. Podziwiam go za inteligentne dialogi, odpowiednie kierowanie poszczególnymi wątkami, czy umiejętnością wykreowania bohaterów drugoplanowych (co zresztą widać również w „Wilku…”). Swoją karierę zaczynał przy znanym dobrze polskiej publiczności serialu, „Xena: Wojownicza księżniczka”. W mojej pamięci zachował się pozytywny obraz tej produkcji ale o wiele bardziej zachwycałem się „Herkulesem”. W tym samy czasie Winter pracował na planie familijnej produkcji „Nowe przygody Flipper”, w której to swoją karierę zaczynał Jessica Alba. Z klimatu młodzieżowego Winter przeniósł się na plan „Rodziny Soprano”. Ważne o tyle, że to w tym samym czasie pisał scenariusz do swojego pierwszego filmu, „Get Rich or Die Tryin’”. Spisana historia życia jednego z najpopularniejszego amerykańskich raperów, 50 Centa, była nie lada wyzwaniem. Ale, jak pokazują opinie widzów, wraz z reżyserem Jimem Sheridanem udało im się wiernie przedstawić całą opowieść. Pozostając nieco w gangsterskim świecie, Winter napisał scenariusz do „Praw Brooklynu” – w wielkim skrócie raczej nie polecam fanom tego gatunku. Potem już nastały jednak lepsze czasy – „Zakazane Imperium”, a ostatnio „Wilki z Wall street”. Aż strach pomyśleć co następnego szykuje Winter. [MC]

Recenzja ZAKAZANEGO IMPERIUM

 

REKLAMA