Mockument prawdę Ci powie… Oto najlepsze dokumentalne zgrywy
Czym jest mockument czy też mockumentary? Należy zacząć od wyjaśnienia jego angielskiego źródłosłowu, który pomoże nam odróżnić go od podobnego found footage. Mock oznacza tyle co: wykpiwać, wyśmiewać, przedrzeźniać, oszukiwać, drwić, a połączone ze słowem documentary, czyli dokumentalny, daje nam dokument imitowany czy też inaczej mówiąc pozorny dokument. Warto w tym miejscu zwrócić uwagę na słowa Bartłomieja Paszylka (autora książki Słownik gatunków i zjawisk filmowych), który podkreśla, że filmy przypominające dokument, ale niemające charakteru humorystycznego, takie jak np. Blair Witch Project, Paranormal Activity nie powinny być zaliczane do tego gatunku (tutaj przeczytasz o gatunku found footage)
Oto kilka najważniejszych mockumentów (spośród wielu)
Za datę początkową mockumentu uznaje się rok 1964 (mimo, że sama nazwa pojawiła się dopiero w 1984, kiedy powstało Oto Spinal Tap), czyli premierę filmu Noc po ciężkim dniu (A Hard Day’s Night), w reżyserii Richarda Lestera, który może nie pierwszy zastosował stylizację na dokument, ale jako pierwszy nadał temu komediowy charakter. Historia jest prosta, bo przedstawia nam jeden dzień z życia, bardzo popularnej w tamtym czasie, grupy The Beatles, która to faktycznie gra samą siebie. Co więcej także i liczne rzesze fanów były prawdziwe, można by więc powiedzieć, że wszystko jak w dokumencie. Członkowie zespołu działali jednak ściśle według gotowego scenariusza, który stawiając ich w niekoniecznie codziennych sytuacjach, miał wykreować wizerunek zabawnych i wyluzowanych chłopaków. Całość oczywiście była wypełniona do tego po brzegi nieśmiertelnymi hitami takimi jak Can’t buy me love, She loves you czy I should have known better. Innowacyjna strategia zadziałała, bo nie dość, że film cieszył się, a właściwie cieszy do dziś, niezwykłą popularnością to jeszcze do tego został doceniony przez Amerykańską Akademię Filmową dwoma nominacjami do Oscara.
Po obejrzeniu Nocy po ciężkim dniu warto zerknąć również na film The Rutles: All You Need Is Cash (1978) w reżyserii Erica Idle’a i Gary’ego Weisa, historię zespołu The Rutles, będącego swoistą parodią Beatlesów. Podobne stroje, pozycje na zdjęciach, rytm piosenek, sposób zachowania na scenie czy także perkusja z nazwą zespołu wykorzystująca identyczną czcionkę, wywołują mimowolne skojarzenia bohaterów filmu z legendą lat sześćdziesiątych. Utwór bardzo świadomie pogrywa z konwencją dokumentu i jego środkami, wykorzystując charakterystyczne dla tego gatunku: obecność narratora, w którego rolę wciela się sam reżyser (Eric Idle), oprowadzającego nas po różnych historycznych miejscach związanych z The Rutles, jak na przykład Der Rat Keller – piwnica pełna szczurów, gdzie powstawał zespół, materiały archiwalne, wywiady z różnymi osobistościami czy autorytetami, tu na przykład wiarygodności dodaje wypowiadający się Mick Jagger, któremu jednocześnie towarzyszą także liczne postacie fikcyjne, takie jak Dick Jaws – bezrobotny wydawca muzyczny czy Stanley J. Krammerhead III junior – profesor Narkotyków Stosowanych na Uniwersytecie Samowolki w Kalifornii, a także historyk muzyki pop z zamiłowania. Mnożenie absurdów, niedorzeczności i nonsensów dodatkowo wzmacnia komediowy wydźwięk całości. Jak pisze Beata Kosińska-Krippner w swoim artykule “Mockdocumentary a dokumentalne fałszerstwa” (można go znaleźć w Kwartalniku Filmowym z 2006 roku) – Celem jest tu sparodiowanie eksploatowania mitu Beatlesów jako kulturowego fenomenu, a nie dekonstruowanie go czy analizowanie sposobu, w jaki legenda ta została rozmyślnie skonstruowana, m.in. przez samą grupę.
Kontynuując temat muzycznych mockumentów należałoby wrócić jeszcze do wspomnianego wcześniej Oto Spinal Tap, w reżyserii Roba Reinera. Ten z kolei przedstawia nam metalowy zespół przygłupów i nieudaczników, o którym jednak narrator, w tej roli znów reżyser, opowiada zupełnie poważnie, kreując swój tok wypowiedzi na dokumentalny, co potęguje komiczny efekt. Twórcy solidnie nas nabierają, kreując nie tylko fikcyjną grupę muzyczną, ale także rzesze ich fanów udzielających licznych wywiadów, postać managera, a nawet dorabiając im wspólne wspomnienia czy przeszłość, co dodatkowo uwiarygodniają czarno-białe zdjęcia z dzieciństwa. Pozornie nie moglibyśmy się do niczego przyczepić, jednak podejrzenia wzbudzają teksty piosenek nafaszerowane idiotycznymi wersami, takimi jak wielki tyłek, szaleję za nim; Kobieto z seks-farmy zaraz cię skoszę; ryję w twoim fasolowym polu czy nie mniej wysmakowane same tytuły np. Liż moją pompę miłości. Rob Reiner w jednym z wywiadów wspomina, że ludzie myśleli, że Spinal Tap to prawdziwy zespół i nie rozumieli dlaczego robię film o zespole, o którym nikt nigdy nie słyszał, a który do tego był tak kiepski, dlaczego nie robiłem filmu o dobrym zespole jak The Rolling Stones czy Led Zeppelin. Zamysłem reżysera było pewne skomentowanie w ten sposób muzyki heavy metalowej. Warto dodać, że zespół Spinal Tap do pewnego stopnia zaczął egzystować poza filmem. Wystąpił z koncertem w USA, a także w programie Saturday Night Live, nagrał album i wideoklipy, ma oficjalną stroną internetową i rzeczywistą publiczność.
Gatunek mockumentary nie ogranicza się jednak to tzw. rock-mockumentary. Świat muzyki jest tutaj faktycznie dosyć mocno eksploatowany, ale nie jest to jedyny temat będący obiektem kpin. Istną perełką wśród mockumentów jest moim zdaniem Zelig (1983) Woody’ego Allena, opowieść o człowieku-kameleonie – Leonardzie Zeligu (w tej roli sam reżyser) – dostosowującym cechy wyglądu i osobowości do środowiska, w którym przebywa. Film cały czas trwa w swojej roli, zaczyna się bowiem słowami powyższy dokument jest wyrazem wdzięczności dla (…) a kończy wzmianką o tym jak dalej potoczyły się losy głównych bohaterów, czyli klasyczna klamra dokumentalna. Ponadto ogromna ilość sfingowanych, acz realistycznie wyglądających materiałów archiwalnych i wywiadów z takimi autorytetami, jak na przykład Susan Sontag sprawiają, że mimo abstrakcyjnego tematu i dwójki niezwykle rozpoznawalnych aktorów w głównych rolach – Woody Allen oraz Mia Farrow – momentami zastanawiamy się czy na pewno mamy do czynienia z fikcją, oto jak wielka jest siła tego mockumentu i z jaką precyzją został wykonany. Jednak pod komediowym płaszczem kryje się także coś więcej, po pierwsze nauka o tym jak wielkiej odwagi wymaga bycie sobą i zdjęcie przysłowiowej maski, a po drugie komentarz na temat Ameryki lat dwudziestych.
Jeżeli chodzi o bardziej współczesne mockumenty to w 2000 roku Christopher Guest, również jeden z czołowych twórców tego gatunku (Niezła Sztuka, Koncert dla Irwinga), wyreżyserował film Best In Show (Medal dla miss). Przedstawia nam on grupę miłośników psów, którzy wystawiają swoje pupile w prestiżowym konkursie, gdzie te, czy może raczej ich właściciele, walczą o niebieskie wstążki. Wizerunek i osobowość psów, a mamy tu całą plejadę gatunków, od psów myśliwskich przez wyżły weimarskie, teriery, shih tzu aż po pudle, odzwierciedlają ich posiadaczy. Całość ma formę jednej wielkiej dokumentalnej relacji, filmowanej za pomocą kamery z ręki, przeplatanej licznymi wywiadami pozwalającymi widzowi na poznanie głównych bohaterów, w których to wcielają się znane głównie z telewizji gwiazdy komedii i kiczu takie jak Catherine O’Hara, Eugene Levy czy znana dobrze z American Pie Jennifer Coolidge. Jeżeli chodzi o Medal dla miss to potężna dawka śmiechu jest chyba głównym zamierzeniem autora, chociaż dzieło to jest także z pewnością satyrą na ludzką głupotę i pustotę.
Człowiek pogryzł psa (C’est arrivé près de chez vous / It Happened in Your Neighborhood) to z kolei jeden z najodważniejszych mockumentów. Czarno-biały obraz stworzony w 1992 roku przez belgijskiego twórcę, Remy’ego Belvaux, przedstawia dzień z życia… mordercy. Widzimy codzienne rytuały seryjnego zabójcy, podglądamy momenty zabijania, ukrywania zwłok. Słyszymy z ust Benoita Poelvoorde uzasadnienia dla zabijania, gwałtów, przemocy. Morderca opowiada o swoim dzieciństwie, dorastaniu, najważniejszych doświadczeniach, fobiach. Wszystko to nakręcono zwykłą kamerą przez grupkę filmowców. Całość sprawia wrażenia dużej autentyczności zarówno postaci, jak i miejsc. Po co to wszystko? Chodzi przede wszystkim o parodię przemocy i skontrastowanie brutalnej prawdy (choćby udawanej) z jej wizją w przeróżnych filmach, gdzie morderstwo jest czymś naturalnym, a zbrodniarze fajnymi gośćmi. Film w jakimś sensie nadaje nowe znaczenie filmowej przemocy, która – dzięki dokumentalnej formie – wkracza tak wyraźnie do prawdziwego życia.
Z kolei jednym z bardziej kontrowersyjnych mockumentów ostatnich czasów okazał się Borat: Podpatrzone w Ameryce, aby Kazachstan rósł w siłę, a ludzie żyli dostatniej (2006) w reżyserii Larry’ego Charlesa. Historia kazachskiego dziennikarza telewizyjnego, który, co również charakterystyczne dla dokumentów, przedstawia nam i komentuje rzeczywistość, jaką widzimy na ekranie, czyli w tym wypadku swoją ojczyznę. Robi to jednak w sposób kompletnie ośmieszający jego naród. Tadeusz Sobolewski pisał o tym w swoim artykule Dokument naprawia świat w następujący sposób – Mieszkańcy wsi nie zdając sobie sprawy, w czym biorą udział, zagrali skretyniałych “Kazachów”. Nie znając angielskiego, robili po prostu wszystko, co reżyser kazał, myśląc, że im suto zapłaci. Druga część natomiast, to pobyt Borata w Ameryce uwypuklający różnice kulturowe między dwoma krajami przedstawionymi w filmie, z których to rodzi się humor sytuacyjny. Całość dodatkowo nieco przesycona wulgarnością i licznymi odniesieniami do seksu, a to jednak momentami nudzi. W podobnym tonie Sacha Baron Cohen zrobił Bruna, gdzie sparodiował wszystko to, co związane z ostentacyjnym homoseksualizmem – forma mockumentu została wykorzystana do pokazania reakcji na szokujące zachowanie głównego bohatera, którego zachowanie nie zna żadnych granic.
*
Powodami realizowania mockumentów są na pewno gra z tradycyjną formą filmową dokumentu, niedrogi koszt produkcji i duża dowolność, gdyż ramy tego gatunku są dosyć luźne, która czyni go bardzo przystępnym, szczególnie jeżeli chodzi o młodych filmowców. Należy również pamiętać, że głównym jego celem nie jest mimo wszystko chęć oszukania widza czy rozśmieszenia go, posługując się znów cytatem Kosińskiej-Krippner – Fałszerstwo nie jest tu celem a jedynie środkiem. Nadrzędnym zamierzeniem autorów jest, czy może raczej być powinno, wywołanie u odbiorcy refleksji oraz pobudzenie do myślenia osiągane za pomocą wykorzystania satyry, pastiszu, parodii czy nawet pewnej manipulacji.