Apetyty filmowe, czyli jedzenie w kinie
Jiro śni o sushi
“Mistrz kuchni” – określenie stosowane o wiele częściej, niż powinno. Pomijając stosowanie tego określenia w obiegowych opiniach istnieją jeszcze oficjalne kryteria, według których status mistrzowski w danym zawodzie przyznaje się tylko odpowiednio wyszkolonym i doświadczonym osobom. Jiro Ono (88 l.) jest mistrzem w tradycyjnym ujęciu – poświęcił całe swoje życie jednemu celowi – robieniu sushi.
Dokument Davida Gelba to prosty w konstrukcji obraz – przedstawia właściciela malutkiej tokijskiej restauracji sushi, nagrodzonej w przewodniku kulinarnym Michelina maksymalną notą – trzema gwiazdkami. O Jiro i jego lokalu opowiada on sam, jego synowie, a także krytycy kulinarni. Sam film jest bardzo prosty w budowie, przy tym skupia się na mikroświecie sushi. Jak ugotować ryż, by był odpowiedni? Gdzie i jakie ryby należy kupować? Na te i wiele innych pytań dostajemy odpowiedzi, a rozmowy przeplatane są ujęciami pracy w kuchni i w lokalu. Śledzimy zwinne ruchy dłoni Jiro, który od kilkudziesięciu lat zajmuje się sushi. Istotą jakości jest prostota i dążenie do doskonałości – dlatego jakość i selekcja składników oraz wprawa kucharza są najważniejsze. Skrupulatnie poprzekrawane plastry łososia, lśniący sos, codzienne suszenie alg. Surowy, niepozorny starzec osiągnął status restauratora, do którego na rezerwacje czeka się miesiącami, choć ceny są wysokie. Na dodatek nie zmienił on swojego menu i nie poszedł za żadnym nowym nurtem, czy modą – prowadzi restauracje sushi, wobec tego wyłącznie na tej kulinarnej formie oparł swoje menu.
Malutkie, zbite porcje sushi, które wielokrotnie widzimy na ekranie zachęcają, a dzięki budowaniu odpowiedniej atmosfery w filmie stają się czymś więcej, niż pożywieniem (ścieżka dźwiękowa Philipa Glassa ma w tym duży udział). Dokument Gelba to też ilustracja przywiązania do tradycji oraz wagi rytuału w życiu Jiro.
Skrzydełko, czy nóżka?
Występujący pierwszy raz po zawale serca Louis de Funès wciela się w Charlesa Duchemin – kucharza oraz krytyka kulinarnego, od którego nazwiska wywodzi nazwa najbardziej opiniotwórczego przewodnika gastronomicznego – “Duchemin”. Przygotowując kolejne wydanie publikacji znany mistrz francuskiej kuchni prowadzi wyczerpujące “badania terenowe” jeżdżąc z jednego lokalu do drugiego – wszystko po to, by poznać jakość potraw, obsługi i samego miejsca i przyznać (lub nie) stosowną ilość gwiazdek. Jako, że od recenzji opublikowanych na kartach “Duchemina” zależy bytność i status wielu restauracjach, zazwyczaj incognito. Ten żmudny proces komplikuje bohaterowi intryga jego największego przeciwnika: pan Tricatel (Julien Guiomar), szef fabryki chemicznej żywności i właściciel sieci fast-foodów. Na domiar złego synowi Duchemina nie widzi się przejęcie schedy po ojcu. W dodatku ten nagle traci zmysł smaku.
W ogromnym skrócie tak prezentuje się zalążek fabuły. Sama idea opiniotwórczej publikacji kulinarnej bazuje na słynnym przewodniku Michelina, który od ponad stu lat swoimi gwiazdkami winduje lub pogrąża restauracje (i nie tylko). Co do dań, jakimi raczą się bohaterowie, jest ich sporo, w dodatku dość różnorodnie. Od pierwszych scen bohater Funèsa otoczony jest jedzeniem. W japońskiej restauracji zasiadłszy przy stoliku, przygląda się pracy kucharza, który zręcznie przyrządza kolejne dania – porcje owoców morza, świeże warzywa, grzyby i przyprawy – prostota i kunszt, którego nie powstydziłby się sam Jiro. Z kolei w podrzędnej knajpie, po zamówieniu sałatki, antrykotu i wina, mając świadomość, że wszystko jest obrzydliwe, pobiera potajemnie próbki, by potem sprawdzić szczegółowo jakość. W międzyczasie fotografowany jest z homarami i dziczyzną na potrzeby swojego programu kulinarnego. Podczas swojego tourneè po restauracjach trafia na człowieka, którego zrujnowała dawna recenzja w przewodniku. Ten z zemsty trzyma biednego eksperta pod bronią i wmusza w niego kolejne niedobre potrawy – i rzeczywiście scena potrafi odebrać apetyt – dzięki wyśmienitej kreacji aktorskiej Fufu.
Duchemin jest piewcą tradycyjnej kuchni i świeżych składników. W opozycji do niego jest fabryka Tricatel, którą podczas seansu bohater odwiedza. Tworzona taśmowo sztuczna żywność ma niezdrowe kolory, wszystko wygląda jakby było z gumy/plastiku, a sam proces produkcji przedstawiony jest w zabawny sposób (np. “produkcja” ryb). W filmie Claude’a Zidi’ego to kontrastowe zestawienie tych dwóch żywieniowych trendów gastronomicznych ma wymiar komediowy – biorąc pod uwagę tendencje współczesnego rynku jest to wizja bardzo aktualna.
Julie & Julia
Najnowszy film Nory Ephron splata ze sobą losy dwóch postaci – Julie Powell (Amy Adams) i jej kulinarnego guru, Julii Child (Meryl Streep). Młoda kobieta z mężem wprowadza się do nowego lokum, rozpoczynają nowe życie. Zainspirowana swoją idolką oraz podzielając jej zamiłowanie do kucharzenia Julie, podejmuje się blogowego wyzwania: W ciągu jednego roku zamierza zrealizować ponad 500 przepisów z książki kucharskiej Julii. Efekty na bieżąco publikuje na swoim blogu, z początku w formie autoterapii. Przepisów jest bardzo dużo, więc musi realizować kilka dziennie, łącząc hobby z pracą i innymi obowiązkami. W małej kuchni sumiennie brnie przez kolejne receptury. Sceny te przeplatane są fragmentami życiorysu kucharki Child, oraz jej męża (Stanley Tucci) w ich paryskim apartamencie.
Sama fabuła jest bardzo prosta, dzięki czemu w pełni można zupełnie pogrążyć się w gastronomicznym karnawale. Dania obiadowe, filety, sosy, sałatki, ciasta, tarty, oraz wołowina Bourguignonne – czego by któraś z kucharek nie ugotowała, wszystkie potrawy (a jest ich dużo) wyglądają wspaniale. Śledząc naukę i rozwój słynnej później Julii Child spędzamy czas w kuchniach z lat 50. i 60. Uczymy się z nią od podstaw wielu rzeczy, z którymi później borykać się będzie Julie. Jak dobrze ugotować jajko w koszulce? Co zrobić, by bruschetta z pomidorami była pyszna? Jak robi się wołowinę Bourguignonne? Na te i wiele innych pytań odpowiedzi znaleźć można podczas seansu. Duża w ekspozycji potraw jest zasługa świetnych zdjęć (Stephen Goldblatt). Żywa kolorystyka i oświetlenie sprawiają, że warzywa wyglądają na dorodne i świeże, mięso soczyste i pożywne, a czekoladowe ciasta powodują ślinotok. Alexandre Desplat swoimi kompozycjami wprowadza urokliwy nastrój w akt tworzenia kolejnych dań. Nawet najbardziej drastyczne kuchenne zabiegi – gotowanie żywcem skorupiaków – nie rysuje się widzowi jako akt sadyzmu, a po prostu kolejny przepis do zrealizowania. Bohaterki cenią sobie jakość produktów i prostotę – dopiero, kiedy Julie zdobywa doświadczenie, zaczynają się trudniejsze przepisy. Najważniejsze jest tu zamiłowanie do gotowania. Pełne entuzjazmu i konsekwentne są obie bohaterki – mimo trudnych chwil, nie zawsze związanych z kuchnią, kontynuują swój plan. Owoce działań obu kobiet są cudowne, takie filmy powinni wyświetlać w wersji 5D.
Rzecz jasna ten wybór filmów nie wyczerpuje tematu, wiele innych produkcji traktujących (przynajmniej po części ) o jedzeniu powstało i powstawać będzie. Powyższa lista składała się z tytułów dzieł, których siłą napędową była gastronomia. Jedzenie spełnia tu przeróżną funkcję. Zazwyczaj temat gastronomii podejmuje się w klasycznym ujęciu – któż nie lubi jeść? Jednak trafiły się także obrazy, w których kulinaria były obecne w sposób nietuzinkowy, czasami wręcz zaskakujący. Okazuje się, że nawet tak znany nam proces jak pożywianie się, może zostać wykorzystany w odmienny, przewrotny sposób.
Na uwagę zasługują także te produkcje, w których żywność jest jedynie dodatkiem, lecz wyraźnie zaznaczającym swoją obecność podczas seansu. Ważne jest także miejsce, gdzie odbywa się proces gotowania/konsumpcji. I takich filmów znajdzie się wiele, może nawet więcej, niż tych traktujących stricte o jedzeniu. Jako swoisty deser – kilka tytułów z wartymi uwagi kulinarnymi epizodami.
Sens życia według Monty Pythona :
Pan Creosote i miętowy opłateczek
Po skeczach spod szyldu Monty Pythona można się spodziewać wszystkiego (poza hiszpańską inkwizycją, rzecz jasna). Pełnometrażowy Sens Życia stanowi przegląd refleksji nad drogą człowieka od narodzin do śmierci – oczywiście doprawiony odpowiednią dawką absurdu. W temat powyższego tekstu “jak ulał” wpisuje się Pan Creosote (Terry Jones), monstrualnie otyły jegomość odwiedzający francuską restauracje spontanicznie wymiotując, raz do wiadra, a raz gdzie popadnie. Po wysłuchaniu menu dnia postanawia zamówić wszystko (naturalnie wymieszane w wiadrze). Na deser kierownik sali (John Cleese) częstuje go małym, miętowym opłateczkiem…