search
REKLAMA
Artykuł

Apetyty filmowe, czyli jedzenie w kinie

Jan Dąbrowski

17 sierpnia 2014

REKLAMA

Wielkie żarcie

Czterech zamożnych mężczyzn: przedsiębiorca, szef kuchni, sędzia i pilot wojskowy spotykają się, by w podmiejskiej willi otoczeni zbytkami umrzeć…. z przejedzenia. Sprowadzają do kuchni ogromne ilości produktów i raczą się kilka dni wykwintnymi potrawami w towarzystwie prostytutek i nauczycielki (ochotniczki). Sam pomysł i dziś budzi kontrowersje – oraz skojarzenia z innym filmem o czterech możnych panach, którzy zamykają się w dużym domu: Salo, czyli 120 dni Sodomy. Podobieństwo wynika z destruktywnych motywacji postaci oraz braku zahamowań. Mimo to Wielkie żarcie jest mniej drastyczne w odbiorze.

Zebrani goście mają swoje motywacje, a zamiłowanie do jedzenia stanowi kolejny atut wydarzenia. Jako, że jeden z nich jest szefem kuchni, wybór i przygotowanie tego osobliwego “narzędzia zbrodni” także jest prima sort. Ciężarówka zwierzyny: dziczyzny, wieprzowiny i drobiu, wszystko najwyższej jakości. Do tego przyprawy, warzywa i owoce, mnóstwo deserów i ciast, oraz dobry alkohol. Na omawianiu, przyrządzaniu i konsumpcji spędzają większość czasu – a dania rzeczywiście są zróżnicowane. Wspomniane mięsiwa panowie przegryzają plackami, makaronami, sałatkami, pieczywem – istna orgie kulinarna (choć nie tylko). W pewnym momencie w części bohaterów obudzi się sprzeciw, lecz w gruncie rzeczy wszyscy dążą do tego samego. Potrawy w filmie nie prezentują się szczególnie atrakcyjnie – nie jest to kwestia przypadku, lecz wskazuje na cel. Pożywienie stanowi tu metodę destrukcji, w dodatku świadomą i celową. I o wiele bardziej dosłowną niż choćby w Super Size Me.

poster-de-ratatouilleRatatuj

Szczur w kuchni. Nie jakiś szczur – Remy. W przeciwieństwie do reszty swojego stada ma on ogromną wrażliwość na smaki i aromaty. Jako jedyny też postrzega jedzenie jako coś więcej, niż paliwo potrzebne do życia. Zakradając się do pobliskiej kuchni podjada czasami co nieco, a także śledzi w telewizji program kucharza Gusteau – który odkrywa przed nim kulinarny świat. W wyniku niefortunnego zbiegu okoliczności Remy oddziela się od stada i trafia na paryski bruk. Wiedziony śladami trafia na zaplecze podupadłej obecnie restauracji swojego guru. Przy pomocy świeżo przyjętego pomywacza próbuje swoich sił w prawdziwej kuchni.

Choć animowane, przewijające się przez film potrawy wyglądają smakowicie, jedzenia jest dużo od początku do końca seansu. Najpierw jest to obiekt pożądania Remy’ego, więc jest należycie wyeksponowane i barwnie kontrastuje z resztkami, którymi zadowala się reszta stada. W restauracyjnej kuchni bogactwo potraw wręcz wylewa się z ekranu. Wszystko niemal pachnie jak prawdziwe, rzecz jasna dzięki pracy grafików, a francuskie bagietki należycie chrupią – dzięki staranności dźwiękowców. Iluzja zbudowana przez kombajn Disney/Pixar jest bardzo przyjemna w odbiorze. Jak zwykle pouczająca i jak zwykle z morałem – historia małego kucharza zaostrza apetyt na długo przed pojawieniem się potrawy tytułowej. Nasycone barwami owoce i warzywa, lśniąca oliwa i sosy, parujące mięsa – choć z pikseli zamiast białka – wiarygodnie pobudzają kubki smakowe. Iluzja magików animacji działa na umysł, zwłaszcza w takim natężeniu. Z filmu nie nauczymy się żadnego przepisu (jak było to możliwe w Szefie), lecz samym patrzeniem można się najeść. Na szczególną pochwałę zasługują sceny celebrowania jedzenia przez bohatera i jego mniej rozgarniętego krewniaka – jest to pomysłowa próba ilustracji działania zmysłu smaku. Nic przełomowego, ale ciekawa koncepcja.

Kucharz, złodziej, jego żona i jej kochanek

Niesamowity pod względem konstrukcji i przepychu ekranowego film Petera Greenaway’a. Fabularnie proste, lecz pod względem formy niezwykłe dzieło. Gangster Spica (Michael Gambon) jest pozbawionym źdźbła zasad moralnych zwyrodnialcem i sadystą. Pastwi się nad swoją żoną (Helen Mirren), drażni szefa kuchni (Richard Bohringer), poniża zarówno postronne osoby jak i swoich ludzi. Jest chodzącym dowodem na to, jak władza może deprawować. Lubi za to jeść – uważa się za smakosza, a od restauracji wymaga najwyższej jakości. Gdy dochodzi do niego informacja o romansie żony – przysięga w gniewie, że go złapie i zje.

Niesamowite wrażenie robi w tym filmie – dosłownie od pierwszych sekund – muzyka Michaela Nymana oraz scenografia. Wnętrze lokalu przypomina ogromne sale balowe, z wysokim sufitem, czerwonymi dywanami, etc. Najwięcej jednak miejsca zajmuje kuchnia – samo jej przejście jest dość czasochłonne. Pełno tu zastawionych stołów, palinków, naczyń, pojemnych spiżarni, chłodni – istny labirynt. Wśród przyborów kuchennych, mięsa, warzyw, przypraw i krzątających się pracowników. W tej gastronomicznej scenerii rozgrywa się prawdziwy dramat miłosny Michaela i żony gangstera.

[początek spoilera]

Skazani na ucieczkę kochankowie ukrywają się w bibliotece, z daleka od restauracji. Spica jednak potrafi wytropić miejsce schadzki i bestialsko morduje kochanka żony. Ta po odkryciu zbrodni zwraca się do szefa kuchni z prośbą – o przyrządzenie ciała Michaela i podanie go jego mordercy. Tym daniem przekracza wszelkie granice perwersji, która towarzyszy widzowi przez cały film. Akt kanibalizmu jest czymś tak zwyrodniałym, że stanowi wyzwanie nawet dla najgorszego bandyty. Okazuje się, że nawet tak sadystyczny i złośliwy do szpiku kości człowiek jak Spica ma granice dobrego smaku.

[koniec spoilera]

Czekolada

Obraz, którego w zasadzie nie trzeba przedstawiać. Lasse Hallström stworzył film o miłości do słodyczy. Koniec lat 50. Do małego miasta we Francji przyjeżdża Vianne (Juliette Binoche) wraz z córką Anouk (Victoire Thivisol). Chcą otworzyć czekoladziarnie. Pechowo trafia na czas Wielkiego Postu, a na dodatek miasteczko zamieszkują dość konserwatywne indywidua. Sam burmistrz (Alfred Molina) nie widzi w nowym sklepie nic dobrego. Na rozwój wydarzeń wpływa też obecność Roux (Johnny Depp) i jego kompanów.

O ile sam film swoją wymową jest dość podobny do wspomnianej Uczty Bebette, diametralnie różni się pod względem rozkładania akcentów. W Czekoladzie surowy obraz konserwatywnych mieszkańców jest bardziej zróżnicowany, a samych scen kulinarnych też jest więcej. Robienie ciast, tortów, wyrabianie czekoladek oraz płynnej czekolady do picia. Sceny zrobione są z pomysłem, dynamicznie – a efekty końcowe powodują natychmiastowy ślinotok. Niemal czuć podczas tych scen zapach gorącej czekolady, kakao i przypraw. Sama wystawa sklepiku – różne figurki z czekolady śliczne pralinki w polewach/z posypkami, etc. Atmosfera sklepiku jest niezwykła a jej słodkie produkty dosłownie zmieniają niektórych mieszkańców – niektórych diametralnie.  Kobieta w asortymencie ma łakocie mieszane z ziołami i przyprawami, do czego dodano w filmie elementu magicznego (wszak pochodzenie bohaterki i nazwa czekoladziarni “Maya” nie jest bez znaczenia). Tubylcy są niechętni z definicji – nowe miejsce jest dla nich synonimem czegoś obcego, w dodatku przyjezdna kobieta ma na tematy moralno-religijne własne poglądy. Zmiany wymagać będą czasu, lecz Vianne dysponuje bogatym arsenałem cukierniczym.  Obecnie w co drugiej knajpie można dostać czekoladę z chilli – dla bohaterów filmu  jest to jednak połączenie niezwykłe, a to tylko jeden przykład pomysłowości właścicielki. Lasse Hallström musi czuć i lubić tematykę kulinarną, bo po Czekoladzie nadchodzi kolejna gastronomiczna produkcja: Podróż na sto stóp.

W niektórych kręgach film uchodzi za kontrowersyjny ze względu na ukazanie Kościoła Katolickiego w sposób negatywny.

Avatar

Jan Dąbrowski

Samozwańczy cronenbergolog, bloger, redaktor, miłośnik dobrej kawy i owadów.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA