ANIA, NIE ANNA. Recenzja 2. sezonu
Ania z Zielonego Wzgórza w interpretacji Netflixa – czyli Ania, nie Anna – w ostatni piątek powróciła z nowym, drugim sezonem. Jest to powrót do znanych z pierwszej części klimatów i postaci, ale twórcy jeszcze mocniej niż ostatnio stawiają na oryginalną fabułę. W drugim sezonie znane z książki czy poprzedniej ekranowej interpretacji wątki wykorzystywane są bardzo wybiórczo. Nie jest to bynajmniej zarzut, ale lojalne ostrzeżenie dla widzów, którzy oczekiwali wiernej ekranizacji książek Lucy Maud Montgomery i którym nie spodobały się już liczne odejścia od nich w pierwszym sezonie serialu. Całej reszcie śmiało mogę polecić sezon drugi – to ponownie wciągająca, zabawna i pełna wzruszeń historia oraz świetna technicznie realizacja. Wciąż też błyszczy młodziutka, znakomita Amybeth McNulty w roli tytułowej.
Drugi sezon fabularnie umiejscowiony jest niedługo po finale pierwszego. Skupia się na wątku poznanych już pod koniec pierwszego sezonu rabusiów, którzy docierają na Zielone Wzgórze jako fałszywi lokatorzy. Pokazuje nam też zaskakujące losy Gilberta po opuszczeniu Avonlea, przedstawia nową, bardzo postępową nauczycielkę oraz rzuca odrobinę światła na młodość Maryli i Mateusza. Rozwija przy tym doskonale nam już znane postacie, sprawnie wprowadza nowe i podobnie jak sezon pierwszy porusza dużo ważnych społecznie tematów.
Oglądając drugi sezon Ani…, trudno nie uśmiechnąć się pod nosem na myśl o niedawnej „aferze” związanej ze zmianą kolorystyki loga serwisu na tęczową z okazji miesiąca równości i oburzeniu części internautów. Sprawa wywołuje u mnie uśmiech, bo chyba każdy, kto ogląda produkcje Netflixa (a do nich adresowany jest głównie profil na portalu społecznościowym), powinien dawno zauważyć, że to produkcje często mocno lewicowe. Oczywiście już książkowa Ania miała w sobie mocno feministyczny przekaz, ale w serialu zostało to jeszcze bardziej wyeksponowane, częściej poruszane. Podobnie rzecz ma się z wątkami homoseksualnymi – zaakcentowane w sezonie pierwszym, przebijają się bliżej pierwszego planu w sezonie drugim, wprowadzając kolejną homoseksualną postać, tym razem dopiero odkrywającą swoją seksualność. Przyjaciel Gilberta okazuje się z kolei czarnoskórym mężczyzną, co prowadzi do serii scen ukazujących rasizm i klasizm stosowany wobec czarnoskórej mniejszości. Wszystko bywa przy tym miejscami nieco naiwne, ale nie zapominajmy, że Ania… to serial familijny, bardzo miejscami bajkowy, ale i przy tym edukacyjny. Stanowi świetną rozrywkę dla całej rodziny i każdy jej członek może wynieść z niej inne lekcje – czy to jeśli chodzi o relacje rodzinne, problemy wychowawcze, wątki miłosne, ale też właśnie zagadnienia dotyczące tolerancji.
Podobne wpisy
Pomijając jednak to wszystko, drugi sezon Ani, nie Anny to niezwykle lekka, wciągająca i poruszająca opowieść o rodzinie, miłości, dojrzewaniu i szukaniu samego siebie. Trudno się od całości oderwać, a w wielu (naprawdę wielu!) momentach w oczach same pojawiają się łzy wzruszenia. Jest tu także miejsce na intrygę i zaskakujące prowadzenie wątków.
Warto też podkreślić, że serial wciąż doskonale spisuje się pod względem realizacyjnym i w bardzo udany sposób przybliża nam epokę, w której jest osadzony. Wszystko podkreślone zostało przez piękne zdjęcia i ujmującą ścieżkę dźwiękową. Wciąż też największym diamentem produkcji pozostaje znakomita, zaledwie szesnastoletnia Amybeth McNulty w roli Ani Shirley-Cuthbert.
Decyzja Netflixa o wakacyjnej premierze drugiego sezonu wydaje się idealnym wyborem. Klimat doskonale bowiem sprzyja, by w spokoju ponownie wybrać się w podróż do prostego i dobrego życia na Zielonym Wzgórzu. Do czego serdecznie państwa zapraszam!