Ani widu, ani słuchu. 7 KULTOWYCH seriali, których próżno szukać w ofercie platform streamingowych
Jeśli wydaje się wam, że aktywne subskrypcje kilku platform strumieniowych gwarantują dostęp do wszystkich wybitnych i kultowych seriali, to jesteście w błędzie. W pojemnych bibliotekach popularnych platform, takich jak Netflix, HBO Max czy Apple TV+, wciąż brakuje wielu z tych tytułów, którymi zachwycaliśmy się w latach 80. czy 90. Ale zjawisko braku „domu” dla serialu, który na to zasługuje, tyczy się także aktualnych premier, co także znalazło odzwierciedlenie w tym zestawieniu.
Oto kilka wartych uwagi i pamiętnych seriali, których próżno szukać w bazach platform strumieniowych (za dostęp do których płacimy przecież niemało pieniędzy – tak na marginesie). Lista nie wyczerpuje tematu, dlatego zachęcam do dodawania kolejnych tytułów w komentarzach pod artykułem.
Przystanek Alaska
1992 i 1993 to lata, gdy Przystanek Alaska zdobył laur najlepszego serialu dramatycznego w Złotych Globach. Na ten czas przypada też szczyt popularności serialu i moja nim fascynacja. Opowieść o pewnym młodym doktorze, który otrzymuje swoją pierwszą posadę, lądując w miasteczku na Alasce, wciąż silnie wybrzmiewa w moich wspomnieniach z dzieciństwa. Przede wszystkim klimat, który tworzony był przez ludzi i aurę, to coś, co zostaje po seansie Przystanku Alaska jeszcze długo. Akcja serialu miała stricte obyczajowy charakter, od czasu do czasu sielankę przełamywała sensacja, ale spokojna twarz Roba Morrowa w roli doktora Fleishmana skutecznie koiła nerwy – tak mieszkańców miasteczka, jak i widzów serialu. Przystanek Alaska to przeciwieństwo niemniej kultowego Twin Peaks – zamiast tajemniczości, mamy otwartość, zamiast posępnego, dusznego klimatu, mamy idyllę, podawaną jednak w granicach rozsądku.
Na wariackich papierach
Czy ktoś w ogóle pamięta, że kariera Bruce’a Willisa zaczęła się od telewizyjnego serialu? Dziś, w obliczu nagłego i smutnego finału filmowej drogi tego aktora, który na skutek zmagań z chorobą mózgu musiał przejść na przedwczesną emeryturę, warto przypomnieć sobie Na wariackich papierach. W nim Bruce Willis i Cybill Shepherd prowadzą wspólnie agencję detektywistyczną, dzięki czemu wikłają się w kryminalnych zagadkach i zabawnych gagach. Trwa to pięć sezonów i jest przy tym sporo frajdy, przede wszystkim za sprawą niebywałej energii Bruce’a i daru do dominowania na ekranie.
Szogun
Zgoda, nie mamy tu może do czynienia z typowym serialem, a raczej miniserią, obliczoną na kilka odcinków. Ale nie mam najmniejszych wątpliwości, że jest to pozycja naznaczona kultem, z którą swego czasu uwielbialiśmy obcować (do was mówię, wychowujący się w latach 80. i 90.). Do polskiej telewizji serial trafiał regularnie, ale póki co nigdzie nie osiadł na stałe w erze mediów strumieniowych. A szkoda. Po pierwsze dlatego, że jesteśmy w trakcie wyczekiwania na remake tego serialu (będącego zresztą adaptacją książki), remake, który zapowiada się smakowicie, więc byłoby świetnie, gdyby na fali powracania tego tytułu do łask, pojawiła się sposobność do seansu porównawczego. Druga rzecz tyczy się samego Szoguna, który jest dla mnie po prostu fantastycznie opowiedzianą historią człowieka, który styka się z nieznaną sobie kulturą i w której zaczyna odnajdywać głębszy, egzystencjalny sens. A także miłość.
Drew Carey Show
Trochę się przy tym uśmiałem, nie powiem. Serial niesiony niebywałą charyzmą Drew Careya, amerykańskiego komika, doczekał się dziewięciu sezonów, co jak na sitcom nie jest wielkim osiągnięciem. Z pewnością jednak jego pozytywna energii była odczuwalna na tyle długo, by stał się serialem kultowym. Zresztą, Carey nie mógł w nieskończoność kontynuować przygody z tym show, bo w momencie gdy schudł i zadbał o swoje zdrowie, stracił naturalną możliwość do wcielania się w tę postać. Siła serialu polega na tym, że Drew Carey, jako korpulentny okularnik i życiowy nieudacznik, potrafi mierzyć się z przeciwnościami losu z uśmiechem na twarzy i uszczypliwym sarkazmem płynącym z ust. Żarty żartami, ale to produkcja bardzo dowartościowująca, bo ucząca lubienia swego aktualnego położenia, nawet jeśli skłania nas ono do przyjęcia roli clowna.
Boston Public
Może nie „od deski, do deski”, ale nieco ten serial znam, bo trochę mojej uwagi zajął. Każdorazowo, gdy podczas przeglądania ramówki akurat zatrzymałem się na Polsacie, Boston Public sprawiał, że już nie przeskakiwałem dalej po kanałach. Pomysł na serial był w moim mniemaniu strzałem w dziesiątkę. Przenosimy się do amerykańskiej szkoły, by obserwować, jak funkcjonuje ona pod względem społecznym. Historia opowiadana jest z perspektywy nauczycieli, ale rozterki uczniów także są w niej istotne. Boston Public nie idealizuje postaci belfra, ale da się odczuć, że ludzie naprawdę wierzą w swoje powołanie. Nam z kolei dobrze jest z wiarą w to, że edukacja ma sens, gdy prowadzona jest odpowiednimi ludźmi. Twórca serialu David E. Kelley, odpowiedzialny także za takie perełki jak Prawnicy z Miasta Aniołów czy Ally McBeal, zaistniał także w erze strumieniowej serialem Wielkie kłamstewka przeznaczonym do HBO.
Opowieści z krypty
Ta charakterystyczna morda zombiaka, który zaprasza do seansu pełnego grozy, to coś, co na stałe weszło do annałów popkultury. Nie znam nikogo wychowującego się w latach 90., kto nie miałby styczności z tą osobliwą antologią serialowego horroru. Siedem sezonów dostarczyło wielu mrożących krew w żyłach historii, niejednokrotnie przekraczając granice dobrego smaku. Było też zabawnie i seksownie, zgodnie z zasadami exploitation. Z pewnością dziś wielu by ten serial nie tyle przeraził, ile obraził, co jest przykrym znakiem czasu. Wieść gminna niesie, że odcinki serialu dostępne są nieoficjalnie na YouTube, ale mimo wszystko to zaskakujące, że jako oryginalna produkcja HBO nie stanowi integralnej części biblioteki tego serwisu.
Sliders – Piąty wymiar
Nie byłbym sobą, gdybym na liście nie umieścił przynajmniej jednego serialu science fiction, do którego mi tęskno, a którego próżno szukać w bibliotekach platform strumieniowych. Sliders miał akcję adekwatną do dźwięcznego brzmienia swego tytułu – trafiającą w sedno, konkretną, choć niejednokrotnie „ślizgającą” się po teorii względności. Najważniejsze jednak, że te podróże przez czas i wymiary dawały sporo radości i porządnie „wkręcały”, choć miały jednocześnie mocno geekowski, hermetyczny anturaż – nie ukrywajmy. Szkoda tylko, że kariera Jerry’ego O’Connella nie potoczyła się tak dobrze, jak dobry był odbiór serialu, którego był twarzą.
BONUS - Fargo
Przykład bliższy współczesności. Jeszcze do niedawna (o ile mnie pamięć nie myli) można było śmiało zaglądać do HBO po chociażby czwarty sezon serialu, dziś już została po nim głucha pustka. Sytuacja jest o tyle dziwna, bo za oceanem premierę ma właśnie piąty sezon z Jonem Hammem w roli głównej, a nam nie jest dane tego nigdzie oglądać, nawet w poprzednich odsłonach. Może po przejęciu Hulu przez Disneya za jakiś czas trafi do naszych rąk ostatni sezon, ale na razie na horyzoncie tej perspektywy nie widać. A ten serial to czyste złoto, do czego chyba nie trzeba specjalnie przekonywać. Jestem zdania, że to najlepsze, co dotychczas udało się osiągnąć w kategorii adaptacji materiału filmowego na dłuższą, telewizyjną formę. Myśl przewodnia i klimat kultowego filmu braci Coen została zaczerpnięta i przerobiona na kilka oryginalnych historii, w których losy bohaterów ponownie przyprawione zostały sosem wyjątkowo czarnej i zimnej komedii. Styl tych opowieści jest jedyny w swoim rodzaju.