search
REKLAMA
Archiwum

ANALIZA MUZYCZNA KILL BILL

Jacek Lubiński

1 stycznia 2012

REKLAMA

11. W jednej z recenzji wspomniałem dość dogłębnie o następnym utworze. Utwór ten ilustruje scenę, w której Hattori Hanzo pokazuje The Bride kolekcję katan, a nazywa się „Kaifuku Suru Kizu” (bardzo trafny tytuł, po angielsku brzmiący „Wound That Heals”). Wykonuje go Lily Chou-Chou – nieistniejąca wokalistka (ach, ci Japończycy), która nie dość, że śpiewa, to jeszcze wydaje płyty. Płyty w Japonii rozchodzą się jak świeże bułeczki, a na jednej z nich – „Kokyu” – można znaleźć właśnie ten utwór. Oryginalnie melodia pochodzi z filmu All about Lily Chou Chou, którego bohaterką jest właśnie ta wokalistka. Za jej sukcesy odpowiadają już dwie całkowicie realne osoby – kompozytor Takeshi Kobayashi (nie, nie ten od Keysera Soze) i piosenkarka Salyu, która zadebiutowała w 2000 roku (film, którego reżyserem jest Iwai Shunji, powstał rok później).

12. „The Lonely Shepherd” Zamfira to natomiast podkład także występujący więcej jak raz. Jego fragment słyszymy po raz pierwszy, kiedy Hanzo przekazuje The Bride miecz, jaki dla niej zrobił, wygłaszając przy tym swoiste sentencje życiowe. Pełniejszą wersję tej świetnej melodii słychać w scenie końcowej – The Bride siedzi w samolocie i tworzy listę osób do zabicia. Melodia ta pochodzi z płyty o tym samym tytule i jest pierwszym utworem, jaki na niej znajdziemy. Autor naprawdę nazywa się Gheorghe Zamfir i pochodzi z Rumunii (maczał palce w takich filmach, jak Piknik pod Wiszącą Skałą, Dawno temu w Ameryce czy Karate Kid), a płyta wydana została w 1984 roku. Cieszyła się jednak na tyle dużym powodzeniem, że miała kilka wznowień. Wydały ją m.in. Philips i wytwórnia Maverick.

13. Kiedy po raz pierwszy prezentowani nam są Sofie Fatale, GoGo Yubari i Johnny Mo (łysol), w tle słychać „Armundo” Davida Allena Younga (czasem występującego jako DA Young). Bardzo krótki to kawałek i w samym obrazie niemal nie do wychwycenia. Muzyka ta powstała na potrzeby filmu.

14. Podobnie zresztą jak i następna kompozycja, sygnowana przez The RZA – „Yakuza Oren 1”. Ten 20-sekundowy fragment to czysta ilustracja sceny, w której O-Ren ucina głowę bossowi Tanaka, kończąc tym samym dyskusję na temat jej pochodzenia. Do RZA, który jest głównym kompozytorem tego filmu, jeszcze wrócimy.

15. Tymczasem zabawi nas Al Hirt i jego trąbka w „Green Hornet”. Jest to tzw. main theme z przeboju telewizyjnego (oczywiście pod tym samym tytułem) z 1966 roku z legendą kina kopanego, Brucem Lee, w jednej z głównych ról. Sam serial znany jest także jako The Kato Show i wbrew pozorom nie ma nic wspólnego z pomocnikiem Jacquesa Clouseau z serii filmów o Różowej Panterze. Głównym kompozytorem oprawy muzycznej do tego filmu był zmarły dość niedawno Billy May. Al Hirt – ceniony wówczas trębacz – odpowiedzialny jest jedynie za aranżację niektórych utworów i umieszczony w scenie przybycia The Bride do Tokio motyw główny.

16. Gdy tylko ten utwór dobiega końca, wchodzimy na salony Domu Błękitnych Liści w rytm następnego przeboju – „Battle Without Honor Or Humanity” Tomoyasu Hotei (kawałek słyszalny również w trailerze). To największy przebój tego muzyka, znanego głównie w Korei i Japonii z wielu coverów (m.in. Led Zeppelin). Od olimpiady w Atlancie w 1996 roku współpracował z nieżyjącym już niestety Michaelem Kamenem – wydali nawet wspólną płytę pod nazwą „Guitar Concerto”. Często nazywany jest „Electric Samurai” i taką nazwę nosi też jego ostatnia płyta. Od czasu swojego debiutu w 1988 roku wydał 24 albumy oraz wystąpił w filmach Samurai Fiction i właśnie Battle Without Honor Or Humanity, z którego pochodzi ten fragment. Do obu zresztą nagrał i wyprodukował soundtracki.

17. W trakcie, gdy kamera wije się po miejscu przyszłej jatki, możemy usłyszeć aż 3 przeboje niezwykle popularnej japońskiej grupy, kryjącej się pod nazwą The 5.6.7.8’s. Są to w kolejności: „I Walk Like Jane Mansfield”, „I’m Blue” oraz „Woo Hoo”. Tylko ostatnia z nich została umieszczona na oficjalnej ścieżce dźwiękowej, choć według mnie wszystkie są fajne na tyle, aby się tam znaleźć. Są to proste i łatwe do zapamiętania piosenki i tak wygląda cały repertuar tego całkowicie żeńskiego zespołu. Aktualnie w jego skład wchodzą: Yoshiko Fujiyama (wokal), Rico (gitara), Omo (basy) oraz Sachiko (perkusja), aczkolwiek jest to drugi skład od czasu ich powstania w 1986 roku. Ich cechą charakterystyczną są częste przebieranki w różnorodne kostiumy (przynajmniej kiedyś) oraz występy na bosaka.

18. W momencie odcięcia ręki Sophie przez The Bride w tle pobrzmiewa pierwszy Ennio Morricone w filmie oraz jego „From Man to Man (Death Rides A Horse)”. Jest to motyw przewodni z kolejnego już westernu, jakie tu wymieniłem, a mianowicie z… Death Rides A Horse (tylko nie mówcie, że się nie spodziewaliście) z roku 1968. Co ciekawe, dość niedawno, bo w zeszłym roku, firma GDM Music wydała wznowienie ścieżki dźwiękowej z tego filmu z ośmioma dodatkowymi utworami i oznaczoną jako limited edition.

19. A potem mamy ciszę przed burzą i początkowe starcia Tarantino serwuje nam na sucho, bez muzyki. Dopiero w pojedynku GoGo Yubari z The Bride raczy nas efekt dźwiękowy nazwany pieszczotliwie „Flip Strings” (dokładnie w momencie, gdy obie panie skaczą).

20. Natomiast gdy Crazy 88 otacza The Bride słyszymy kolejne dokonanie RZA, pt. „Crane”. To oczywiście kawałek powstały na potrzeby produkcji, podobnież jak „Flip Strings”, a jedyną „ciekawostką” z tym związaną jest umieszczenie go na płycie wraz z „White Lightning” Charlesa Bernsteina jako jednego utworu. W filmie są one rozdzielone aż czterema innymi ścieżkami.

21. I pierwszą taką ścieżką jest „I Giorni Dell’Ira” („Day Of Anger”) Riza Ortolani. Pojawia się już w scenie jatki, a konkretniej w momencie wyjęcia oka jednemu z przeciwników i (w wersji europejskiej, ocenzurowanej) przejścia obrazu w czarno-biały. Motyw ten pochodzi ze spaghetti westernu (a jakże!) pod tym samy tytułem (a jakże!) z roku 1967. Jest to kolejny już taki motyw z filmu, w którym główną rolę miał zaszczyt grać Lee Van Cleef (a jakże!). Szkoda, że aktor ten nie dożył czasów Tarantino…

Avatar

Jacek Lubiński

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA