AL PACINO. Nowojorczyk z Corleone
Zagrać choć jedną ikoniczną rolę to często niespełnione marzenie każdego aktora, zagrać ich kilka – to domena prawdziwych legend ekranu. Jak zatem nazwać Alfreda Jamesa Pacino, potomka sycylijskich imigrantów, który w obejmującym już blisko pięć dekad dorobku ma tyle kultowych kreacji, że trudno policzyć je na palcach dwóch rąk? Poczciwy Al, od kilku lat pozostający w niełasce widzów, wciąż nie schodzi z ekranów, choć co chwilę ktoś ogłasza jego aktorski koniec. A tymczasem on wciąż ma coś widzom do przekazania, wciąż istnieją emocje, które może wyrazić przez swoje role.
Mieszkający na Bronksie dziadkowie aktora, który przeszedł do historii kina, wcielając się w postać Michaela Corleone w trylogii Ojciec chrzestny Francisa Forda Coppoli, pochodzili z sycylijskiego miasteczka… Corleone. Rola syna mafijnego dona była mu więc pisana, choć akurat ojciec Ala pochodził z San Fratello, innej miejscowości na Sycylii. Państwo Pacinowie sprowadzili syna na świat 25 kwietnia 1940 roku i mieli wychowywać go na nowojorskim Harlemie, ale rozwiedli się, gdy mały Al miał dwa lata, i od tamtej pory Salvatore Pacino nie pojawił się już w życiu syna. Zapewne żałował tego trochę po latach, gdy Alfredo osiągał coraz większe sukcesy w Hollywood, dorabiając się prawdziwej fortuny, ale wówczas był już ukształtowanym mężczyzną, który nie miał prawa i nie chciał pamiętać o ojcu-imigrancie. Podobno jako nastolatek marzył o byciu baseballistą, ale dość szybko jego głowę zaczęły zaprzątać marzenia o aktorstwie. A że jego rodzina nie żyła w nędzy, matka Alfreda – mimo pewnych obiekcji – postanowiła pomóc synowi w realizacji marzenia (dziadkowie z Corleone też pewnie się dorzucili) i dorastający Al mógł rozpocząć naukę w prestiżowym liceum artystycznym, High School of Performing Arts. Narwany Pacino nie ukończył jednak renomowanej placówki i postanowił osiągnąć swój cel innymi ścieżkami. Wtedy właśnie poróżnił się z matką i opuścił dom rodzinny. Parając się najróżniejszymi dorywczymi pracami, takimi jak sprzątacz w restauracji, woźny czy posłaniec, usiłował zarobić na utrzymanie i zajęcia aktorskie, których nigdy nie przerwał.
Podobne wpisy
Gdy włączyłem sobie ostatnio odcinek talk show Inside the Actors Studio z 2 października 2006 roku, którego bohaterem był Al Pacino, wsiąkłem na całe 80 minut. To specyficzny program, w którym prowadzący James Lipton w dość oszczędny sposób zadaje nawet bardzo osobiste, biograficzne pytania, ale po kilku minutach takiego „przesłuchania” goście zwykle stają się bardziej otwarci. Odcinek z Pacino jest o tyle wyjątkowy, że zazwyczaj trudno jest zachęcić Alfreda do dłuższych rozmów i wypowiedzi. Ów odcinek jest idealną propozycją dla tych widzów, którzy wychowywali się na filmach z Pacino; dla których wielki Al to facet o trudnej do przebicia zbroi. To właśnie w tym programie, odpowiadając na jedno z pytań, Pacino przyznał się do swojej nieśmiałości, zwracając jednocześnie uwagę, że aktorzy zwykle są intro- lub ekstrawertykami – nigdy osobowościami pośrednimi. Introwertyzm Ala popychał go w stronę aktorstwa, odkąd potomek corleończyków wszedł w okres dojrzewania. Doświadczeniem granicznym na polu sztuki było dla młodego Pacino obejrzenie adaptacji Mewy Antona Czechowa w interpretacji wędrownej trupy aktorskiej. Na jednej z nowojorskich sal teatralnych, mogącej pomieścić trzytysięczną widownię, „Sonny Boy” (tak nazywali go koledzy) wraz z kilkunastoma innymi widzami z zachwytem przyglądał się kolejnym scenom.
Którą z ról Ala Pacino uważasz za najciekawszą, najwybitniejszą, najbardziej pamiętną? Zagłosuj tutaj!