Aktorzy, którzy ZRUJNOWALI film swoją obecnością
Nieraz po pierwszej chwili ekscytacji na wieść o nowo powstającej superprodukcji ogarniał mnie zawód i poczucie zniesmaczenia, kiedy z początku z plotek, później już z oficjalnie potwierdzonych informacji dowiadywałam się, kto zaszczyci szeregi obsady swoją pierwszoplanową obecnością. Jednak chyba jeszcze gorszy rodzaj rozczarowania wypływa na powierzchnię wtedy, gdy miesiącami oczekiwany tytuł o wielkich ambicjach zostaje rozłożony na łopatki przez aktorów, po których tak nieudanej roli trudno byłoby się kiedykolwiek spodziewać.
Wspominając o największych aktorskich drewnach w historii współczesnego kina, z pewnością nie omieszkałabym dożywotnio śmieszkować z kultowego The Room, ale amatorszczyzna, powstała głównie za sprawą laickiego marzenia, w niczym nie dorównuje stratom poniesionym przez wielkie hollywoodzkie produkcje, nieszczęśliwie zrujnowane przez niedobrany zespół aktorski, pozaplanowe konflikty, które widocznie przenosiły się na ekran, czy znużenie i niechęć artysty spowodowane przykrą koniecznością dopełnienia umowy i odbębnienia kolejnego filmu z miernej jakości serii. Przykłady wybitnych odtwórców ról, których nawet największe starania nie zdołały wybronić filmu niedorastającego do pięt ich umiejętnościom i randze, można wyliczać bez końca, jednak tym razem skupmy się na drugiej stronie medalu – produkcjach, w których główne role trafiły się, nie dość powiedzieć, przypadkowym, znudzonym, zbijającym kasę głównie za sprawą urody, sławy i koneksji aktorom. Przed wami lista 10 aktorskich występów, które z całego serca chcielibyśmy odzobaczyć – krótkie historie o tym, jak jedna pochopna decyzja całkowicie położyła topowe produkcje, po których przaśności i przeciętności przed premierą nikt by nawet nie śmiał się spodziewać.
Emma Watson – Piękna i Bestia
Dziś możemy, a wręcz powinniśmy kojarzyć ją przede wszystkim z feministycznym aktywizmem i – wciąż po tylu latach – ikoniczną rolą w serii przygód o młodym czarodzieju, będącą pierwszym i zarazem ostatnim znaczącym pokazem jej aktorskich umiejętności. Niewątpliwie, gdziekolwiek nie zamelduje się do końca życia Emma Watson, tam bez ogródek będą chcieli zaangażować ją do swoich projektów, niekoniecznie bazując niestety na kunszcie scenicznym, ale na nazwisku, które na przełomie dekad stało się niemalże wzorem kobiecej siły, naturalnego piękna i godnego podziwu wykorzystania swoich zasięgów oraz branżowych możliwości do czynienia dobra. I gdyby tę ostatnią odnogę sławy filmowa czarodziejka wykorzystywała nieprzerwanie do emerytury, z pewnością zarówno jej, już na zawsze związanej z całkiem udaną rolą, jak i widzom, pozbawionym konieczności obserwowania jej nieudolnych prób udowodnienia dramatycznego profesjonalizmu, wyszłoby to na dobre. Głównym argumentem, który zaważył na jej angażu w nowej odsłonie animacji Disneya, był tu zdecydowanie mocno feministyczny akcent postaci Belli, jednak oprócz udostępnienia kamerze miłej dla oka sylwetki i kilku zaskakująco przyjemnych nut Watson nie włożyła w swoją postać ni finezji, ni charyzmy. Filmowa Bella jest płaska, wiecznie zmarkotniała, od początku do końca nie może pozbyć się jednej i tej samej naburmuszonej miny, w żaden sposób nie starając się uratować obiektywnie przeciętnego filmu. Żeby nie było, nie mam nic do aktorstwa jednej roli, a jedynej w swoim rodzaju – mimo że naturszczykowej – twarzy Hermiony i tak nie zamieniłabym na żadną inną, jednak mam życzenie, aby po chorobliwie drętwej Meg w Małych Kobietkach i Belli, której nieobecną obecność ratują urocze efekty specjalne, budujące właściwie klimat całego filmu, móc podziwiać jej wnikliwe i dobitnie trafione sentencje i czerpać z jej wyjątkowości za tą drugą, niewidoczną stroną kamery.
Jare Leto – Dom Gucci
Triumfator tegorocznych Złotych Malin nie bez przyczyny tak bardzo podzielił grono fanów oczekujących na premierę Domu Gucci – jedni bronili jego nietypowej ekspresji, drudzy nie przebierali w ostrym hejcie jako reakcji na uprzednie ciary żenady, jakie nie opuściły ich na długo po seansie. Obie rzeczy ściśle jednak związane z pamiętnym (niestety) występem w roli nieudolnego fajtłapy, członka klanu Guccich. Jak sama produkcja do pewnego momentu ostatkami trzyma się granicy związku przyczynowo-skutkowego i sensu, tak z poczucia panowania nad sytuacją i powagi twórców już w pierwszej scenie ze swoim udziałem wybija nas postać Paolo Gucciego, jednej z najbardziej przekoloryzowanych, wręcz spoliczkowanych, skompromitowanych sylwetek w kinematografii ostatnich lat. Żarty rodem z nieudanej rodzinnej imprezy i pretensjonalny lament nad własną niedolą, wykonane w tak szarżujący, męczący sposób, sprawiają, iż to nie gorący i wyjątkowo trafnie dobrany duet Gagi z Driverem, ale właśnie komiczna i prawdę mówiąc, zupełnie zbędna, rola Leto stanowi główne pole zaciętej dyskusji skupionej wokół Domu Gucci, który już samym trailerem miał za zadanie wstrząsnąć filmowym światem. Sam film jednak ni porwał, ni zachwycił, za jedną ze swych bardziej znaczących zalet obrawszy wywalenie ze scenariusza postaci Leto w drugiej połowie projekcji. Ta rola niewątpliwie przejdzie do historii, przede wszystkim jako przykład dla aspirujących komików, którzy otrzymują pełen pakiet ostrzeżeń: czego się wystrzegać i jak ogień unikać, by grając błazna, nie skompromitować się bardziej niż nasza parodiowana postać.
Rami Malek – Bohemian Rhapsody
Biografia Freddiego Mercury’ego o początkach i rozpadzie zespołu Queen otworzyła przodujący w ostatnich latach trend na wtórne kopiowanie życiorysów książąt i księżniczek wielkiego świata, w których za każdym razem zamiast intrygującej fabuły i przejmującego zagrania zgadza się tylko kasa. Rola Ramiego Maleka, mimo iż pokochana przez Hollywood i nagrodzona niemalże wszystkimi nagrodami w sezonie 2018/19, nie miała w sobie ani krzty charyzmy i magnetycznosci, jaką zarażał Freddie. Oglądając Ramiego w akcji, ma się nieustępliwe wrażenie spóźnionego zapłonu – jego postać jest flegmatyczna, a sposób mówienia zdecydowanie przesadzony. Podobną porażką okazała się też relacja z graną przez Lucy Boynton, prywatnie partnerkę aktora, Mary – niemal szokuje fakt, iż para, która zakochała się w sobie po drugiej stronie kamery, nie emanowała swoim uczuciem w dzielonych wspólnie scenach. Bohemian zapisało się na kartach historii jako przyjemne, piękne kolorystycznie i sentymentalne dźwiękowo dzieło o zasięgach nie większych niż jeden i to w dodatku zapomniany seans na całe życie, a rola Maleka, powtarzalna i znudzona, a w scenie na Band Aid skupiona wyłącznie na lip-singingu, pozostawiła niedosyt i wyrwę, jaką w sercu prawdziwych fanów Freda powinien wypełnić jego zdecydowanie mniej odrętwiały odtwórca.
Daniel Radcliffe – Harry Potter i Kamień Filozoficzny
Nie zjedzcie mnie, proszę – Harry to również i moje dzieciństwo. Jednak z perspektywy czysto postronnej, na miejscu Daniela Radcliffe’a wyobrażałabym sobie przynajmniej kilkunastu innych aktorów z bardziej prawdziwego zdarzenia. Memy obśmiewające jego drewniane miny z czasów Kamienia Filozoficznego od lat stanowią pożywkę dla jego krytyków, jak i sentymentalną radochę nawet dla samych fanów serii. Mimo to, zostawiając na boku żarty – 11-letni Radcliffe, oprócz wyglądu kompatybilnego z książkowym chłopcem z blizną, aż do Insygniów Śmierci pozostał tym samym papierowym Harrym, którego znacząca część miłośników uniwersum Rowling nie uważa wcale za postać wiodącą, a jedynie pretendującą do doścignięcia swojego książkowego oryginału. Radcliffe swojej roli nie dodaje niemal żadnych charakterystycznych fragmentów. Buńczuczny książkowy Harry w filmach prezentuje się jako pozbawiony charyzmy, ducha, chęci do życia chłopak, mimo wypowiadanych słów widocznie niedoceniający poświęcenia innych dla jego osoby. W dużej mierze to płaska i niewykorzystana postać Radcliffe’a odciągnęła wielu miłośników adaptacji od sięgnięcia po książki lub przynajmniej utwierdziła w przekonaniu co do jego na tamten moment ograniczonych i nieugruntowanych umiejętności aktorskich. Nikt nie śmie oczywiście wysuwać ryzykownych i nieadekwatnych wniosków co do zniszczenia filmowych wersji powieści jedynie ze względu na marionetkową grę młodego Pottera, lecz bardziej niż żenadę wzbudzi ona wielki zawód i uczucie przewodnie: chłopie, pokaż mi więcej.