search
REKLAMA
Zestawienie

Aktorzy, którzy ZRUJNOWALI film swoją obecnością

Pamiętne role, które zrujnowały nawet najlepsze światowe produkcje – przedstawiamy i oceniamy.

Mary Kosiarz

2 kwietnia 2022

REKLAMA

Theo James – seria Niezgodna

Bożyszcze nastolatków. Theo James, uważany za jednego z najprzystojniejszych mężczyzn na świecie, rolę Tobiasa z Niezgodnej zgarnął zdecydowanie nie za sprawą wybitnych aktorskich umiejętności, które na przełomie całej trylogii mamy okazję oglądać w dwóch, góra trzech scenach. Sama filmowa adaptacja powieści Veroniki Roth w większym stopniu rozczarowała, niż dorównała książkowemu pierwowzorowi, do czego niemało przyczynił się posąg z twarzy Jamesa, którego głównym celem bytności na ekranie jest pozowanie, seksowny grymas lub z rzadka – szelmowski uśmiech. Sztampowy przykład niesprawiedliwości świata Hollywood, w którym prawdziwi artyści zarezerwowani są na produkcje niszowe i niezwykle rzadkie, a fizyczne predyspozycje stanowią klucz do niemal każdych drzwi. 

Hayden Christensen – Gwiezdne Wojny

Aktor, po którym po udziale w trzeciej chronologicznie odsłonie sagi George’a Lucasa niemalże zaginął ślad. Jedna z najbardziej pożądanych ról w świecie fantastyki została przez niego zmarnowana i obniżona do poziomu zupełnie niezobowiązującej postaci, a przecież to na Anakinie Skywalkerze budujemy w zakończeniu największe napięcie, jego przemiana w Dartha Vadera zaś stanowi główny motyw walki dobra z kuszącym złem w ostatniej części trylogii. Przez wielu oceniany jako najgorszy aktorski pokaz w historii tak prestiżowych i wyczekiwanych filmów, Christensen zamknął sobie drogę do angażu  w kolejnych ambitnych dziełach, swoją wersją Anakina rozczarowując, nudząc i zawodząc oczekiwania fanów spodziewających się wprost porywającego wątku przeszłości największego łotra wszech czasów oraz uwodzicielskiej nawet i dla samego widza chemii między młodym adeptem Jedi a Padme Amidalą graną przez Natalie Portman. Jednak choćby  i ta z niewiadomych przyczyn – czy to prywatnego niezgrania dwójki aktorów, czy braku wystarczających zasobów Christensena – ostatecznie nie zaistniała na ekranie nawet w jednym drobnym spojrzeniu, konwenanse zamykając w sztucznie i nieprzekonująco odegranych scenach dialogowych, których dla symbolicznego ukazania ich bliskości jest i tak zdecydowanie zbyt mało lub też przez ich godną pożałowania jakość wydają się zupełnie niewidoczne. Próżno szukać dziś chociażby wzmianki, nie wspominając już o aktualnych wywiadach z Christensenem, w których mógłby się odnieść do kłopotliwego występu z przeszłości – zresztą nie bez powodu. Mało kto bez wyrobionej olbrzymiej pewności siebie byłby w stanie wypowiedzieć się o tak słabej i niszczącej roli bez krztyny dystansu do siebie czy lekkiego drwienia z minionych lat, a stosunek Christensena do błędu młodości jako aktora widmo prawdopodobnie na zawsze pozostanie nam już nieznany. Mimo to nie ukrywam – tajemnicy zniknięcia po angażu w największym przedsięwzięciu filmowym świata z pewnością nie potraktowalibyśmy po macoszemu.

Brad Pitt – Troja

Jedna z najbardziej monumentalnych produkcji światowego kina, a zarazem najsłabszy aktorski występ Brada Pitta. Po raz kolejny mamy tu do czynienia z angażem za ciało, mniej za zaangażowanie i psychologiczny background postaci. Achilles Pitta jest co prawda ściśle zgodny z wizją antycznego twórcy, jednak oprócz naburmuszenia, gniewu i sztucznego tupania nóżką laureat Oscara z 2020 roku nie wniósł do swojej roli niczego odkrywczego ani wychodzącego poza schemat scenariusza dla łamacza serc. Prężenie mięśni i wieczny wyraz pogardy, charakterystyczne dla postawy homeryckiego bohatera, w tym przypadku zdominowały resztę czynników składających się na dobrze rozbudowaną postać, czym Brad Pitt, świadomie bądź nie, podsycił oczekiwania głównie tej części własnych fanów, którzy z niecierpliwością oczekują od niego jedynie gołego torsu. Cel został osiągnięty, film zaś zbiedniał i ustąpił miejsca cielesnym stereotypom.

Sophie Turner – X-Men: Mroczna Phoenix

Sophie Turner wraz z ogromną wrzawą wokół ostatniego (wciąż miejmy nadzieję, że rychło wykasowanego z pamięci historycznej i odegranego ponownie) sezonu Gry o tron poszła za ciosem i wzięła udział w nowej odsłonie równie kultowej serii o ludziach z nadludzkimi mocami. W Mrocznej Phoenix (a wcześniej w X-Men: Apocalypse) wcieliła się w rolę młodej Jean Grey, uprzednio sportretowanej przez Famke Janssen. Nieuczciwym byłoby stwierdzenie, iż to za sprawą aktorskich wcieleń nowa część uniwersum została zarówno przez widownię, jak i krytyków odebrana wyjątkowo nieprzychylnie – jeden z pierwszych pierwszoplanowych występów serialowej Sansy Stark jest bowiem jednak na tyle przeciętny, iż nawet odrobinę nie aspiruje do tego, by uratować coraz bardziej podupadającą sagę. Film sam w sobie pozostawia wiele do życzenia, a niemalże wszystkie role pierwszoligowych hollywoodzkich aktorów szokują swoim niedopełnieniem i powtarzalnością, żadna z postaci nie wzbudza w nas uczucia wiary i nie zachęca widza do podążania za historią. Jean w roli Sophie Turner uważam za występ przystępny ze względu na widoczne starania aktorki do nadania swojej postaci nowej, świeższej odsłony, jednak biorąc pod uwagę gamę emocji, jaką swoim graniem udostępniła widzom szczególnie w ostatnich 3 sezonach Gry o tron, jest to kreacja wyjątkowo powszednia.

Dane DeHaan – Valerian i Miasto Tysiąca Planet

Ogromna szkoda, iż najnowsze dzieło fantasy Luca Bessona, twórcy takich hitów jak Leon Zawodowiec czy Piąty Element, ani wkrótce po premierze, ani tym bardziej na lata później nie zapisało się w kategorii tych fantastycznych produkcji, do których wracać będziemy niejednokrotnie. Do dziś nie znajduję wytłumaczenia, dla którego ten nietuzinkowy film, starający się jak najdalej odbiec od konwenansów podobnych mu produkcji przeznaczonych dla widowni młodych dorosłych, film z ciętym humorem i nieoczywistym wątkiem romantycznym, został przez nią zignorowany, potraktowany zupełnie po macoszemu. Być może miał na to wpływ wyjątkowo wtórny i pozbawiony ekranowej osobowości występ Dane’a DeHaana, który u boku Cary Delevingne, dźwigającej swoją rolę profesjonalnie mimo braku doświadczeń, wypadł tak cicho, wręcz niezauważalnie, potulnie pozwalając jej zagrać w ich parze pierwsze skrzypce. Dużo większą uwagę niż ganiającemu za niedostępną kobietą facetowi poświęcamy niezwykłym efektom specjalnym, całej koncepcji zniszczonego pozaziemskiego świata czy postaci Rihanny  mimo iż przejmującej stery nowego wątku na nie więcej niż 20 minut, to jednak wkładającej w film potężną dawkę ciepła i barwności. Pierwotny komiksowy Valerian to zdecydowany przywódca, nie bez powodu umieszczony jako tytułowy bohater, za to przeniesiony na ekran zupełnie nie przekonał fanów kreskówek. DeHaan gra postać jakby od niechcenia, mimo scen wyłączności dla swojego bohatera ani trochę nie wykorzystując potencjału książkowego pierwowzoru.

Król królów, czyli Jamie Dornan – Pięćdziesiąt twarzy Greya

Na koniec dołączamy niekwestionowanego lidera w podejmowaniu się aktorskich wyzwań bez głębszego przemyślenia ich późniejszych konsekwencji. Na fali jednego z najgłośniejszych erotyków w historii Jamie Dornan stał się symbolem fizycznej męskości, w filmie co prawda sportretowanej toksycznie i psychiczną przemocą przykrytą BDSM oraz ładnymi widoczkami z helikopterów czy bajecznie drogimi kolacjami opłaconymi astronomicznymi kwotami. Jednak tendencja tumiwisizmu głównego aktora, rosnąca w siłę już w drugiej części, swoje apogeum osiąga w Nowym obliczu Greya, gdzie znudzenie i poczucie przytłoczenia koniecznością odegrania roli bardziej uwłaczającej jego aktorskim umiejętnościom niż poszerzającej horyzonty o wyjście spoza swojej strefy komfortu bije po oczach w każdym wymuszonym (scenariuszowo godnym pożałowania) zdaniu. Sceny erotyczne tracą jakąkolwiek finezję, transumując się w powtarzalne przewidywalne zabiegi odciągające od osi fabuły, która miesza się z wątkami pobocznymi, by już za moment kompletnie przejechać się na swoich żałosnych rozwiązaniach z kapelusza, bez żadnego uprzedniego naprowadzenia i podbudowywania szczerych emocji. Sama współczuję Dornanowi tak nietrafionego projektu, w którym – w przeciwieństwie do poprzednich przykładów aktorów i aktorek – miał minimalne szanse na uratowanie tak beznadziejnie skonstruowanej dialogowo i fabularnie produkcji. Dla wszystkich, którzy nie mieli okazji obserwować go w The Fall u boku Gillian Anderson czy chociażby niedawno wypuszczonym Belfaście, pozostał niestabilnym psychicznie przemocowcem, bardziej popchniętym do kontynuowania roli niż prawdziwie od serca odegranym. Przykry wybór bardzo obiecującego artysty, którego, miejmy nadzieję, będziemy mieli sposobność obserwować już w tylko znacznie lepszych, zdatnych do poważnego zrecenzowania filmach. 

Mary Kosiarz

Mary Kosiarz

Daleko jej do twardego stąpania po ziemi, a swoją artystyczną duszę zaprzedała książkom i kinematografii. Studentka dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim. Ulubione filmy, szczególnie te Damiena Chazelle'a i Luki Guadagnino może oglądać bez końca.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA