Aktorzy, którzy ZAGRALI młodszą wersję KULTOWYCH POSTACI
Zachary Quinto jako Spock („Star Trek”, 2009, reż. J.J. Abrams)
To ciekawe, ale Spock w najnowszej wersji zdaje się o wiele bardziej emocjonalny, niż kiedyś Leonard Nimoy. A przecież Zachary Quinto w najnowszej wersji opowieści z serii Star Trek robił wszystko, żeby takim nie być. Na przekór swoim staraniom taki się jednak stał. I ta jego walka pokazana jest o wiele sugestywniej niż w dawnym Star Treku. Walka dwóch natur, ludzkiej i volkańskiej jest wreszcie realna, a zarazem mniej teatralna. Nie sądziłem również, że twórcy pokuszą się o konfrontację dwóch aktorów, których dzieli tyle lat, ale pomysł dla nich obu okazał się wartościowy. Dla widza zaś metodą na złączenie pokoleń, żeby jedno zrozumiało drugie.
Karl Urban jako dr Leonard McCoy („Star Trek”, 2009, reż. J.J. Abrams)
Postać, do której będę się odnosił to przemiły, spolegliwy nieco dr Leonard McCoy grany przez DeForesta Kelleya. W historii serii Star Trek był to najbardziej znany doktor ze statku Enterprise, aż nastała współczesność i pojawił się Karl Urban. Koncepcja postaci się wtedy zupełnie zmieniła. Lekarz pokładowy odmłodniał, usprawnił się fizycznie i zaczął przejawiać zdolności ofensywne. Przestał być stereotypowym, słabym intelektualistą, a stał się realną pomocą dla najważniejszych członków załogi nawet wtedy, gdy nie chodziło o kwestie medyczne. Oczywiście stary McCoy również się czasem udzielał w najróżniejszych zadaniach, lecz był w porównaniu z Karlem Urbanem o wiele grzeczniejszy, delikatniejszy i mniej rzucający się w oczy na tle chociażby Spocka i Kapitana Kirka.
Michael Fassbender jako Magneto (np. „X-Men: Apokalipsa”, 2016, reż. Bryan Singer)
Magneto zapisał się nam w pamięci za sprawą ciekawej kreacji Iana McKellena. Był postrzegany przez widza jako postać wyjątkowo negatywna, nieprzejednana, brutalna, lecz wyjątkowo dojrzała w swoich decyzjach. Źródło ich motywacji musiało tkwić gdzieś w przeszłości, która ukształtowała posępny charakter Magneta. Aktor, który przedstawiłby widzowi, jak to wszystko się rodziło, musiał wejść w rolę dopiero, mając na swoim koncie wiele poważnych ról. Nie można było zaprezentować odbiorcy Magneta jako dziecka, lecz już dojrzałego mężczyznę, którego marzenia o potędze mutantów skończyły się brakiem kontroli nad własną agresją. Michael Fassbender okazał się znakomitym uzupełnieniem nieugiętości Iana McKellena.
Hugh O’Conor jako Christy Brown („Moja lewa stopa”, 1989, reż. Jim Sheridan)
To jest właśnie ten przykład postaci, która wcale kultowa nie jest, a nawet wręcz mało znana, lecz nie mogłem jej pominąć ze względu na trudność roli i talent, który trzeba było pokazać we wcieleniu się w niepełnosprawnego Christiego Browna. Odegranie samej spastyczności mięśniowej przez dziecko i połączenie jej z odpowiednim wyrazem twarzy jest wejściem na aktorskie K2. Dorośli na takich scenach się wywracają, a Hugh O’Conor dał radę. Kilka lat temu pisałem o tym filmie i jego niesamowitej mocy emocjonalnego oddziaływania. Wtedy gdzieś ta genialna rola O’Conora mi uciekła na rzecz aktorstwa Daniela Day-Lewisa. Teraz nadrabiam i oddaję sprawiedliwość młodemu aktorowi, który ma już dzisiaj 47 lat.
Robert De Niro jako Vito Corleone („Ojciec chrzestny II”, 1974, reż. Francis Ford Coppola)
Dosyć często mam ochotę powiedzieć, że każdy aktor byłby lepszy niż posągowy, nudny i przereklamowany Marlon Brando, który całą swoją sławę zawdzięcza cedzeniu słów, przeciągłym spojrzeniom i wyciąganiu ręki do pocałunku. Na szczęście dla tej postaci, Coppola zdecydował się na pokazanie młodego Corleone, chociaż jego kultowość i tak zawsze będzie wątpliwa etycznie. W ogóle to, że widzowie zachwycają się filmami o mafii i tę organizację wyraźnie idolatryzują, jest kuriozalne dla naszej zachodniej kultury. Niemniej faktem jest, że Robert De Niro jako młody Vito jest jedną z najbardziej intrygujących postaci w Ojcu chrzestnym. W porównaniu z Marlonem Brando jego charakter wciąga, a historię się pamięta. Dużo bardziej chce się iść w świat młodego Corleone niż starego, zadufanego w sobie, powolnego Brando.