7 NAJLEPSZYCH filmów o GODZILLI
Autorem tekstu jest Jędrzej Paczkowski.
Na kinowych ekranach kasowy i artystyczny triumf święci obecnie Godzilla Minus One Takashiego Yamazakiego – 37. już film o przygodach legendarnego Króla Potworów. Zbliżające się siedemdziesiąte urodziny ikony kina kaiju to dobry moment, aby raz jeszcze spojrzeć na cały cykl i wybrać najjaśniejsze momenty z kinowej kariery Godzilli.
Oczywiście, biorąc pod uwagę wiekowość serii, wybór zaledwie kilku najlepszych dzieł nie należy do najłatwiejszych. Filmy z Godzillą zwracają przecież uwagę swoją tematyczną i stylistyczną rozpiętością – od poważnych społecznych alegorii aż po rozczulającą, b-klasową tandetę. Sytuacji nie ułatwia fakt, że obecnie na kinowych ekranach funkcjonują równolegle dwie inkarnacje Godzilli – pierwsza ze stajni wytwórni Toho, druga jako element tworzonego przez Warner Bros. i Legendary Pictures cyklu znanego jako MonsterVerse. Poniższy ranking to zatem jedynie subiektywny wybór. Dla widzów, którzy jeszcze nie rozpoczęli przygody z Królem Potworów, może on stanowić wskazówkę, od czego warto zacząć; dla niedowiarków – dowód na to, że filmy kaiju to nie tylko gumowe potwory obracające w perzynę tekturowe makiety miast.
7. „Godzilla” (2014)
W stronę filmu Garetha Edwardsa można oczywiście wysunąć parę poważnych zarzutów. Na tle tytułowego potwora ludzcy bohaterowie wypadają bezbarwnie, nawet jak na nieszczególnie wyśrubowane standardy filmów kaiju, co razi tym bardziej, że to ich perypetie zajmują większość czasu ekranowego. Trzeba jednak przyznać, że kiedy już Godzilla pojawia się na ekranie, efekt jest pierwszorzędny. W przeciwieństwie do Rolanda Emmericha, który w 1998 roku również próbował przeszczepić Króla Potworów na amerykański grunt, Edwards traktuje Godzillę z należytym szacunkiem, potrafi oddać jego majestat i skalę. Trzeba też pochwalić reżysera za twórczą odwagę, nawet jeśli jego pomysł na jak najdłuższe ukrywanie tytułowego bohatera poza kadrem przynosi mieszane rezultaty. Przy wszystkich swoich problemach Godzilla z 2014 roku wciąż pozostaje najjaśniejszym punktem amerykańskiego MonsterVerse, którego kolejne odsłony coraz bardziej uginają się pod ciężarem nachalnego fanserwisu.
6. „Wielka bitwa potworów” (2001)
Podczas wojskowej narady jeden japoński żołnierz pyta drugiego: „Ten potwór, który w 1998 zaatakował Nowy Jork, to był Godzilla, prawda?”. „Tak mówią Amerykanie” – odpowiada mu jego towarzysz – „ale my mamy poważne wątpliwości”. Już za ten brutalny przytyk w stronę Godzilli Emmericha Wielka bitwa potworów zasługuje na szacunek ze strony fanów serii, ale powodów do uznania jest zdecydowanie więcej. W momencie premiery niesmak po filmie z 1998 roku był wśród japońskiej publiczności wciąż żywy, a włodarze z Toho desperacko próbowali przywrócić Godzilli dawną świetność. Na ratunek przybył reżyser Shusuke Kaneko, który kilka lat wcześniej zrewitalizował inną ikonę kina kaiju, czyli Gamerę. Jego Wielka bitwa potworów stylistycznie odsyła do największych sukcesów serii z lat 60. i 90.; z drugiej strony, to manifest przypominający o ofiarach japońskiej armii z czasów II wojny światowej, wyjątkowo odważnie traktujący utrwaloną mitologię cyklu o Godzilli. Sam Król Potworów jest tu nie tylko symbolem zagrożenia, ale też ucieleśnieniem zbiorowego wyrzutu sumienia. Choć ten wątek społeczny nie grzeszy w filmie Kaneko subtelnością, to i tak jest on zaskakująco sprawnie połączony z niezobowiązującą naparzanką wielkich potworów.
5. „Ghidorah – Trójgłowy potwór” (1964)
Stylistyczna ewolucja serii o Królu Potworów przebiegła nad wyraz szybko. W pierwszej części Godzilla był symbolem zbiorowej powojennej traumy; zaledwie cztery filmy później, wraz z dwoma innymi potworami, wdaje się w dyskusję o swoich moralnych przekonaniach i motywacjach. W kolejnych odsłonach cyklu stanie się z kolei uwielbianym przez dzieci szlachetnym obrońcą ludzkości. Zmiana stylistyczna będzie niestety oznaczała również jakościowy spadek, związany z coraz mniejszymi kosztami produkcji. Jednak, chociaż fabuła Ghidoraha ma cokolwiek pulpowy charakter, a same zapasy potworów to slapstickowa farsa, granica żenady (jeszcze) nie została tu przekroczona. Film Ishirō Hondy to poza tym produkcja przełomowa. Po pierwsze, debiutuje tu trójgłowy smok Ghidorah – „niszczyciel planet”, który do dziś pozostaje najbardziej ikonicznym antagonistą serii. Po drugie, to właśnie w tym filmie Godzilla rozpoczyna swoją wewnętrzną przemianę – choć nie pała on miłością do ludzi, jest skłonny stanąć po ich stronie w walce z większym złem.
4. „Shin Godzilla” (2016)
Jeżeli za film o Godzilli bierze się Hideaki Anno, twórca wybitnego Neon Genesis Evangelion, rezultat musi być jedyny w swoim rodzaju. Reboot cyklu z 2016 roku to w zasadzie dekonstrukcja całego kina kaiju. Sceny demolki z udziałem potwora są tu równie istotne, co ich społeczne i geopolityczne konsekwencje. U Anno Godzilla znów staje się symbolem – tym razem uniwersalną metaforą naturalnej katastrofy. Sam film to z kolei satyra na państwową biurokrację – prym wiodą tu ogarnięte chaosem rządowe instytucje i klejone „na ślinę” sztaby kryzysowe, które muszą się zmagać przede wszystkim z niedostosowanymi do zagrożenia przepisami. Ryzyko ze strony Godzilli ma dzięki temu bardziej realistyczny charakter niż kiedykolwiek wcześniej. Design potwora również zapada w pamięć – przypominający skrzyżowanie kijanki i dinozaura, krwawiący żrącą posoką przy każdym ruchu, budzący niemal fizyczny wstręt.
3. „Godzilla kontra Destruktor” (1995)
„Godzilla umiera” – głosiło hasło promocyjne filmu Takao Okawary. Według pierwotnych zamiarów Toho po tym filmie Król Potworów miał się udać na dłuższy odpoczynek, aby nie konkurować z planowaną trylogią wytwórni TriStar – chłodne przyjęcie pierwszej jej odsłony, czyli Godzilli Emmericha, przyspieszyło jednak powrót japońskiego cyklu na kinowe ekrany. Niezależnie jednak od zakulisowych perturbacji, pożegnanie ze zrebootowaną serią rozpoczętą Powrotem Godzilli z 1984 roku, wypadło na ekranie, jak należy. Twórcy, świadomi ikonicznego statusu Króla Potworów, podeszli do wielkiego finału cyklu z należytą powagą. Choć wyjściowy pomysł: wewnętrzny reaktor Godzilli przegrzewa się, co w efekcie doprowadzi do jego eksplozji – brzmi cokolwiek absurdalnie, to całość utrzymana jest w konsekwentnie elegijnym nastroju, co podkreślają jeszcze fabularne powiązania z pierwszym filmem z 1954 roku. Uwagę zwraca też zaskakująco subtelna relacja potwora z jego dorastającym synem: Godzillą Juniorem. Dla widza „z zewnątrz” Godzilla kontra Destruktor to najprawdopodobniej festiwal kiczu i głupoty; dla wieloletnich fanów to jednak dwie godziny szczerych emocji i wzruszeń.
2. „Godzilla Minus One” (2023)
Najświeższa pozycja na liście, a jednocześnie film, który już bywa nazywany najlepszą odsłoną serii od czasów pierwszej części. Zasłużenie – chociaż w historii Godzilli wiele było już prób „powrotu do korzeni”, to dopiero Takashi Yamazaki tak dobitnie przypomniał, że wyjątkowość filmu z 1954 roku tkwiła w jego humanistycznym przesłaniu. Po raz pierwszy od dawna to nie Godzilla jest centrum filmu. Emocjonalny ciężar historii opiera się na barkach ludzkich protagonistów, którzy (inaczej niż u Edwardsa) wzbudzają szczerą sympatię i których rozterki są czytelnie nakreślone. Sceny destrukcji z udziałem Godzilli robią odpowiednio duże wrażenie, ale i tak najistotniejszy pozostaje tu wątek przepracowywania traumy (zarówno osobistej, jak i zbiorowej) oraz powolnego odbudowywania życia po wojnie. Godzilla Minus One zyskuje jeszcze bardziej, gdy porównać go z rozwijającym się równolegle amerykańskim MonsterVerse – frustrująco bezpiecznym i zastygłym w jednym miejscu. Okazuje się, że powrót do korzeni może być przejawem największej artystycznej odwagi.
1. „Godzilla” (1954)
Zwycięzca mógł być tylko jeden, choć Godzilla Minus One był blisko zdetronizowania oryginału. Film Ishirō Hondy zasługuje jednak na pierwsze miejsce w tym rankingu za same zasługi. Choć od strony technicznej jest on już nieco nadgryziony zębem czasu, to wciąż broni się jako opowieść o powracającej, niemożliwej do okiełznania narodowej traumie. Sam Godzilla to w filmie nie tylko metafora nuklearnego zagrożenia, ale również kolejna ofiara bomby atomowej, dokonująca symbolicznej kary na aroganckiej ludzkości. Z perspektywy kolejnych odsłon serii film Hondy zaskakuje również swoją przewrotnością. Jedyną możliwością powstrzymania Godzilli jest przecież broń równie niebezpieczna, co bomba atomowa – jakby reżyser sugerował, że ludzkość nie ma możliwości ucieczki z błędnego koła, w które sama się wpędziła. Ten pesymizm, choć podszyty humanizmem, wyraźnie odróżnia pierwszego Godzillę od kolejnych części serii czy też filmów kaiju w ogóle. Pod pewnymi względami film Hondy to wciąż rzecz bez precedensu – stąd też taka, a nie inna pozycja w tym rankingu.