search
REKLAMA
Zestawienie

6 seriali SCIENCE FICTION, w których ZAPRZEPASZCZONO pomysł wyjściowy

Lista seriali SF z niewykorzystanym potencjałem.

Jakub Piwoński

1 maja 2024

REKLAMA

Seriali science fiction, które nas rozczarowały, jest oczywiście bez liku. Ja jednak skupię się na tych w miarę świeżych tytułach, w stosunku do których jeszcze pamiętamy uczucie zawodu, jakie dominowało w nas podczas seansu. Wymieniłem te seriale science fiction, które – w moim przekonaniu – oparte były na bardzo ciekawym pomyśle, ich pierwsze odcinki wprowadzały nas do intrygującego świata, by nagle stracić impet i rozmienić się na drobne.

Westworld

Ten serial, na samym początku, był czymś tak silnie oddziałującym, że pasował bardziej do zestawienia najważniejszych seriali science fiction wszech czasów. W istocie swojej sięgał głęboko w ludzką duszę, wykorzystując do tego postępującą sztuczną inteligencję. Dość wyświechtana idea, że roboty mają duszę, znalazła jednak całkiem ciekawą przestrzeń – park rozrywki. Pomysł wziął się z powieści Michaela Crichtona, która wcześniej zaadaptowana była na film w 1973 roku. I tamta, wielce niedoskonała technicznie wersja, wydaje mi się o wiele zgrabniejsza, czytelniejsza niż to, jakim tworem stał się serialowy Westworld. Dość powiedzieć, że ta niezwykle droga produkcja, tworzona w bólach i bez większej aprobaty widowni, zakończyła się po czterech sezonach, pozostawiając nas z uczuciem niedosytu wynikającego z tego, że zbyt wiele pytań dotyczących futurystycznego parku pozostało bez odpowiedzi. A wystarczyło nieco powściągnąć lejce scenariuszowych wolt i trochę uprościć ten koncept, zamiast pławić się w wątpliwej zagadkowości.

Terra Nova

Pisałem to już wielokrotnie na łamach Film.org.pl i wykorzystam tę okazję, by powiedzieć to jeszcze raz – to jeden z ciekawszych pomysłów na serial SF, z jakim dane mi było obcować, i jednocześnie jeden z tych kompletnie zaprzepaszczonych. Czyniąc długą historię krótką, bo można tu przytaczać bolączki realizacyjne po wielokroć, paradoksalnie to nie brak pieniędzy zadecydował, że Terra Nova poniosła klęskę, a złe tymi milionami gospodarowanie. Serial stacji Fox okazał się za drogi w realizacji (koszt odcinka – około 14 milionów zielonych), przy czym jego efekt i tak nie był zadowalający, bo takie CGI wyglądało tak, jakby tworzyła je grupka studentów politechniki. Pierwszy sezon zakończył z tego tytułu naszą przygodę z tym serialem, a potencjału było, ho ho, na długie sezony. Przypomnijmy – planeta Ziemia jest w tak złym stanie, że ludzie, dzięki nowoczesnej technologii, postanawiają przenieść się w czasie do epoki dinozaurów, by tam, ciesząc się czystym powietrzem i bogactwem minerałów, kontynuować życie (niejako zaburzając linię ewolucji – ale pomińmy to). Gdyby to były kolejne Gwiezdne wrota, pewnie koncept szybciej zostałby kupiony przez publikę, zbierając wokół siebie wiernych fanów. A tak możemy tylko wzruszyć ramionami.

Silos

Wiele hałasu o nic. Tak skwitowałbym wszystkie te zachwyty nad serialem science fiction od Apple. Taki Fallout od Amazona zjada Silos na śniadanie, jeszcze przy tym nie popijając. Nie da się ukryć, że twórcy Silosu mocno się stylistyką gier i kinowej postapokalipsy inspirowali. Koncept zakłada umieszczenie ludzi pod ziemią, w wielkim bunkrze, dając możliwość do kontynuowania cywilizacji tuż po tajemniczej katastrofie, o której nikt nic nie wie albo nie chce wiedzieć. Mało przekonująca postać główna, brak wyrazistego antagonisty, bardzo grubymi nićmi szyta tajemnica, jeszcze grubiej szyta intryga, a także piętrzące się głupoty sprawiały, że podczas seansów Silosu odruchowo zerkałem na zegarek, licząc na rychły jego koniec odcinka. A przecież miało być tak pięknie, bo ten koncept na papierze prezentuje się bardzo interesująco. Stylistycznie zresztą też robi robotę. Obawiam się jednak, że w dobie popularności Fallouta nikt już o powrocie do Silosu nie pomyśli.

Maniac

Intrygujący, ale tylko do pewnego momentu. Niczym kieliszek „dobrego” wina, który okazuje się mieć siarczany. Ból głowy gotowy. Mniej więcej po pierwszych dwóch odcinkach przychodzi otrzeźwienie i świadomość zaczyna pracować ponownie. Ten serial jest tak dziwnie pokraczny, tak mało przystępny, że bardzo trudno się w niego wciągnąć, nie mówiąc już o braku elementarnej sympatii do postaci. Opis fabuły czyta się lepiej, niż ogląda się jego efekt ekranowy. Jonah Hill, Emma Stone, Justin Theroux i kierujący nimi Patrick Somerville byli zapowiedzią czegoś co najmniej nietuzinkowego. Spodziewałem się, że może będzie zawile, ale nie spodziewałem się, że po zakończeniu przygody z tym serialem po kilku latach od premiery nie będę umiał odpowiedzieć sobie na pytanie – o czym to właściwie było? Jakieś leki, jakaś kontrowersyjna, acz ponoć skuteczna terapia, sporo intryg. Wow, to wszystko? Szkoda było na to prądu.

Nightflyers

Swego czasu Netflix pozazdrościł HBO sukcesów wiadomego serialu opartego na twórczości Georga R.R. Martina, dlatego kupili prawa do realizacji jednej z jego zapomnianych książek science fiction. Efekt? Wyszła z tego niejadalna papka dla amatorów, przez co serial bardzo szybko skasowano. A stylistycznie i aktorsko był tu spory potencjał, pomysł też był ciekawy, bo przenosił nas na statek kosmiczny, w którym jednym z członków załogi jest telepatą. Szkoda tylko, że scenarzyści telepatycznie nie przewidzieli, że to, o czym piszą, kompletnie się nie klei. Były momenty, gdy wiało grozą, ale jeszcze więcej było tych, w których wiało nudą.

Wychowane przez wilki

O tym serialu będą pisać w podręcznikach, jako przykładzie realizacyjnego i koncepcyjnego kunsztu, który został spuszczony w toalecie po dokładnie dwóch odcinkach. Gdy tylko Ridley Scott porzucił ten projekt po nakręceniu odcinków pilotażowych, dało się odczuć, że ten statek bez kapitana daleko nie dopłynie. I nie dopłynął, bo skończył się na dwóch sezonach, co i tak w jego wypadku było ze strony producentów dużym kredytem zaufania. Już po pierwszym sezonie były wątpliwości, czy znajdą się pieniądze na dalszą realizację tych, powiedzmy to sobie wprost, totalnych odlotów scenariuszów, mieszających symbolikę biblijną z tematyką sztucznej inteligencji w wyjątkowo nieumiejętny sposób. I znalazły się pieniądze, ale mniejsze, co odbiło się na koszmarnych efektach specjalnych. Tak skończyła się przygoda z czymś, co na poziomie koncepcyjnym, ale także marketingowym, zapowiadało filozoficzne science ficiton najwyższych lotów.

Jakub Piwoński

Jakub Piwoński

Kulturoznawca, pasjonat kultury popularnej, w szczególności filmów, seriali, gier komputerowych i komiksów. Lubi odlatywać w nieznane, fantastyczne rejony, za sprawą fascynacji science fiction. Zawodowo jednak częściej spogląda w przeszłość, dzięki pracy jako specjalista od promocji w muzeum, badający tajemnice początków kinematografii. Jego ulubiony film to "Matrix", bo łączy dwie dziedziny bliskie jego sercu – religię i sztuki walki.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA