50 prawd objawionych przez TRANSFORMERS
Transformers Michaela Baya to film niesamowicie widowiskowy i… niesamowicie naiwny. Jakość efektów wizualnych jest w nim odwrotnie proporcjonalna do jakości scenariusza, który aż skrzy się od nonsensów, infantylności i absurdów. Historia jest naiwna i pełna – powiedzmy to wprost – bzdur. I to nie fakt istnienia kosmicznych robotów jest bzdurą największą, tylko zachowania ludzi, często nie mające niczego wspólnego z racjonalnym myśleniem, zdrowym rozsądkiem i realiami rzeczywistego świata – w którym przecież dzieje się akcja filmu. Można zaryzykować stwierdzenie, że Michael Bay zrobił wizualne arcydzieło… skierowane do dzieci z piaskownicy, dla których kolorowe roboty to po prostu większe klocki Duplo. Szkoda, że nie spróbował zrobić filmu nieco bardziej “na serio”, i równie szkoda, że rażący dziurami logicznymi scenariusz przesłonił Akademii Filmowej genialne efekty wizualne, za który ekipie Baya należał się Oscar, podobnie zresztą jak za dźwięk i montaż efektów dźwiękowych. Nie, nie jestem przeciwnikiem filmu, choć po seansie w kinie czułem się rozczarowany, zdegustowany, a od szybkości i chaotyczności scen akcji rozbolała mnie głowa. Dlaczego zatem, będąc zdegustowanym, nie jestem przeciwny?
Odpowiedź składa się z trzech liter: DVD. Nie wiem czemu, ale filmy akcji wolę oglądać na swoim kinie domowym (nie, nie żadna prywatna salka kinowa, a zaledwie Denon z najniższej półki cenowej), mogę sobie podkręcić basy tak jak lubię, a dźwięk ustawić tak głośno jak chcę, zamiast zdawać się na kinową salę, gdzie reklamy przed seansem są nadawane dwa razy głośniej niż sam film. Zatem Transformers – jak i wiele innych filmów – zyskał u mnie podczas seansu w zaciszu domowym. Mowa oczywiście jedynie o walorach wizualno-dźwiękowych; wartość merytoryczna filmu pozostała bez zmian. Stężenie naiwności na jedną stronę scenariusza jest duże, bo, powiedzmy sobie szczerze, to nie miał być dramat sądowy z pełnokrwistymi postaciami i realistycznymi zachowaniami, tylko wakacyjny blockbuster dla popcornowej gawiedzi spragnionej niewymagającej myślenia, szybko zmontowanej nawalanki. Da się lubić ten film, jeżeli pogodzimy się z faktem, że jest on prosty prościusieńki, że pretekstowa, infantylna fabułka przenosić nas ma po prostu od sceny akcji do sceny akcji, a sekwencje starć robotów mają być jedynie i aż, zapierającą dech w piersiach ucztą dla zmysłów.
Wypisuję 50 prawd objawionych przez Transformers nie przez nienawiść do Michaela Baya, bo filmy tego reżysera lubię i cenię je za techniczną maestrię. Nie jest też moim założeniem pastwienie się nad Transformers i nie chodzi mi o wdeptanie tego filmu w ziemię, tylko o pożartowanie (z uśmiechem sympatii na twarzy) z niedorzeczności i nielogiczności, które próbują nam filmowcy sprzedać. Jednocześnie jestem świadom, że nie odkrywam Ameryki i nie obnażam głupoty czy złych intencji scenarzystów. Wiem doskonale i rozumiem, że to film o robotach z kosmosu i wszelkie uproszczenia, naiwności czy niedorzeczności w postępowaniu postaci zostały w scenariuszu zamieszczone z premedytacją, bo to w końcu… film dla popcornowej gawiedzi, spragnionej prosto podanej historii i opadu szczęki na widok efektów specjalnych.
A teraz przejdźmy do 50 prawd objawionych przez Transformers...
01. Jeśli mieszkasz miliardy lat świetlnych od Ziemi i chcesz na nią przybyć, a nie znasz ziemskich języków, możesz się ich szybko nauczyć. Wystarczy, że będziesz miał dostęp do internetu.
02. Gdy do amerykańskiej bazy wojskowej zbliża się podejrzany śmigłowiec bojowy z nieznanymi zamiarami, nieznanym ładunkiem i wyłączoną identyfikacją, wysyła się komitet powitalny w postaci samolotów F-22, który prosi podejrzaną maszynę o wylądowanie w samym środku amerykańskiej bazy. Bo jest oczywiste, że łatwiej walczyć z podejrzanym śmigłowcem na ziemi za pomocą ręcznych karabinów maszynowych, niż zestrzelić go w powietrzu rakietą.
03. Amerykańskie dowództwo nie ufa własnym raportom i w zestrzelenie śmigłowca wierzy dopiero wtedy, gdy jeden z żołnierzy rozpoznaje numery boczne, bo “jego kumpel był na pokładzie”.
Podobne wpisy
05. Wszystkie tajne dane wojskowe są w postaci graficznej, a podczas ściągania ich przez złowrogi system na monitorze wyświetla się pokaz slajdów złożony ze zdjęć czołgów i dokumentów z napisem TOP SECRET.
06. Podczas torowania drogi dla statku otoczonego lodem, gdzie podróżnikom grozi śmierć z zimna, podział pracy jest następujący: dwóch ludzi wydziera się wniebogłosy stojąc na pokładzie, dowódca stojąc na lodzie krzyczy, że bez poświęcenia nie ma zwycięstwa, a dziesięciu pozostałych pracuje kilofami, poświęcając się dla zwycięstwa.
07. Lodowy człowiek to nie Yeti. To Megatron.
08. Roboty sikają.
09. Czarnoskórzy sprzedawcy samochodów w USA nie wiedzą, jakie samochody do sprzedaży mają na placu, a rodzice nastolatków kupują im samochód, na który sprzedawca nie ma papierów – bo niby skąd miał mieć?
10. Reakcja sprzedawcy samochodów na przesuwającego się gwałtownie w bok “Garbusa” i eksplozję wszystkich samochodów na parkingu jest oczywista: decyduje się sprzedać żółte Camaro.
11. Jeżeli jesteś żołnierzem, któremu udaje się przeżyć oblężenie bazy wojskowej, nie czekasz w jej okolicy na pomoc, tylko żeby ułatwić zadanie ekipom poszukiwawczym oddalasz się jak najszybciej i jak najdalej od bazy. Na środek pustyni, gdzie nikt cię nie znajdzie.
12. Gracze w futbol zapamiętują swoich kolegów z tego, że “kiedyś tam” próbowali dostać się do drużyny futbolowej. Nie pamiętają ich jednak sprzed kilkunastu godzin, gdy śmiali się z ich referatu i strzelali do nich z gumki, siedząc z nimi w jednej klasie.
13. Mało ambitne dziewczyny – złodziejki samochodów, lubiące duże muskuły i prowadzające się z bogatymi, wysportowanymi zawodnikami drużyny futbolowej, potrafią nagle ich rzucić, bo nie pozwolono im siąść za kierownicą Humvee i jeszcze nazwano je (Oh my god!) “króliczkiem”. W dodatku po kilku minutach zmieniają się im preferencje seksualno-materialne i na nowy obiekt pożądania wybierają szkolnego fajtłapę, chudzinę, jeżdżącego zdezelowanym, psującym się autem.