5 rzeczy, za które KOCHAMY serię KRZYK
W styczniu swoją premierę miała piątą część horrorowej serii Krzyk. Wyniki box office’u oraz recenzje wskazują wyraźnie, że mamy do czynienia z powrotem udanym. A nie każda seria potrafi wracać w taki sposób (vide Terminator, Matrix). Na czym polega zatem wyjątkowość Krzyku? Za co ten horror uwielbiamy? Odpowiedzi znajdziecie w tym artykule.
Pastisz
Gdy Nowy koszmar Wesa Cravena z 1994 roku nie odniósł spodziewanego sukcesu, Craven zaczął szukać nowego sposobu na przywrócenie świetności slasherowi. Podgatunek horroru, którego popularność przypada na lata 80. i 70, potrzebował jednak nowego koła napędowego. Wtedy pojawił się Kevin Williamson ze scenariuszem, który miał przewietrzyć horrorowe schematy. Powstała idea, by raz jeszcze, acz zdecydowanie wyraźniej, uciec się do pastiszu w celu obśmiania gatunkowych zasad. Młodzież lat 90. w końcu poczuła, że otrzymała produkt skierowany do nich – będący jednocześnie czymś oryginalnym i niestroniącym od autoironii. Guru horroru, Craven, czyli ten, który wiedział, co to strach, oraz Williamson, twórca Jeziora marzeń, czyli ten, który rozumiał potrzeby młodzieży, połączyli siły i wyszło z tego coś nietuzinkowego. Rok 1996 to dziś punkt zwrotny dla gatunku, który był tak ważny, że… sam w końcu został sparodiowany (pamiętną serią Straszny film). Co istotne, obecny w filmach metakomunikat ma swoich świadomych orędowników. Taki bowiem Randy Meeks grany przez Jamiego Kennedy’ego to nikt inny, jak facet tłumaczący zasady świata przedstawionego, co tylko podkreśla wrażenie, że wszystko, co oglądamy, jest komentarzem do tego, co już w gatunku zaistniało.
Maska
Nie mam wątpliwości, że twórcy musieli być świadomi faktu, że nawet jeśli wpadli na bardzo dobry pomysł odświeżenia skostniałego gatunku horroru, tak w parze z tym musiał też iść wyjątkowy, oryginalny, budzący przerażenie pomysł na nowego mordercę. Design Ghostface’a, a w szczególności jego maski, wziął się z połączenia kilku konceptów: okładki albumu The Wall od Pink Floyd, wyglądu duszka z kreskówki Betty Boop oraz przede wszystkim od postaci z klasycznego, ekspresjonistycznego obrazu zatytułowanego, nomen omen, Krzyk autorstwa Edwarda Muncha. Najistotniejsza i chyba najbardziej przerażająca w Ghostfasie jest jednak idea, którą chowa pod maską. Idea mówiąca, że zabijać może każdy z nas. To dlatego Ghostface stał się dla gatunku kimś jedynym w swoim rodzaju. To nie Jason Voorhees lub Michael Mayers, którzy nie wiadomo ile ciosów by otrzymali, z czego by spadli, jak zostali spaleni – i tak uchodzili z tych starć cało. Wstawali, otrzepywali się, by dalej siać zło w kolejnych, co bardziej kuriozalnych odsłonach swych przygód. Wyjątkowość Ghostface’a polega na tym, że za każdym razem jest nim ktoś inny. Morderca za każdym razem ginie, aczkolwiek poniekąd odradza się ponownie. Jest jak swastyka, rodzajem symbolu, który w niepowołanych rękach staje się narzędziem zła.
Prolog
Jeżeli z jakichś powodów nie mieliście okazji jeszcze zapoznać się z serią Krzyk, ale nie macie przestrzeni, by ciągiem oglądać aż pięć filmów, możecie zrobić dwie rzeczy. Albo obejrzeć tylko część pierwszą – która według mnie doskonale sprzedaje nadrzędną ideę tego projektu, z lepszym i gorszym skutkiem powielaną w późniejszych odsłonach – albo oglądać tylko otwierające sekwencje wszystkich filmów. Są to moim zdaniem małe arcydzieła, wizytówki filmów, stworzone według starej zasady, że fabuła musi zaczynać się od trzęsienia ziemi, jeśli napięcie ma później skutecznie rosnąć. Często to w scenach otwierających ginęły te postacie, które reklamowały swoimi twarzami daną odsłonę. Mocny akcent na początek miał być wiążącą obietnicą i zwiastować wiele zaskoczeń w dalszej części seansu. Najlepszym tego przykładem jest prolog z udziałem Drew Barrymore, który po latach stał się tak ikoniczny i tak podręcznikowy, że kolejne odsłony serii nie mogły obejść się bez cytowania tej jakże przerażającej sceny. Morderca dzwoni w niej do samotnej dziewczyny, na początku niewinnie z nią pogrywając, by w konsekwencji zasiać w niej strach. Po wstępnej makabrze zwykle pojawia się plansza tytułowa, a my już wiemy, że chcemy tych emocji więcej.
Bohaterowie
Bardzo ciekawie wypadają profile psychologiczne głównych bohaterów tej serii. Nie wiem jak wy, ale oglądając po latach całą serię ciągiem, zdałem sobie sprawę z tego, że trochę się do nich przywiązałem. A to spory atut jak na serię horrorową. W Krzyku nie mamy bowiem do czynienia z postaciami z tektury. Bardzo frapująco wypada na przykład wątek relacji Gale i Dwighta. W momencie gdy rozpoczynamy seans czwartej serii cyklu, dowiadujemy się na wstępie, że tym dwojgu jednak się udało. Uświadamiamy sobie wówczas, że w Krzyku nie tylko istotne jest samo zło, ale także to, w jaki sposób bohaterowie radzą sobie w jego obliczu, będąc dla siebie wsparciem. Wydarzenia zmieniają tę parę bohaterów, zmieniają ich charaktery. Zamaskowane zło wpływa także na główną bohaterkę tego cyklu, Sidney, graną przez Neve Campbell, dziewczynę, która musi radzić sobie z bagażem pokręconej relacji z matką. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że to dla Campbell rola życiowa. Może znamy ją jeszcze z Dzikich żądz, może zwróciło naszą uwagę, że pojawiła się w House of Cards, ale ona już na zawsze pozostanie tą Sidney, która z lękiem sięga po dzwoniący telefon. W gatunku horroru można tę postać, zwaną fachowo final girl, postawić tuż obok Laurie Strode z Halloween. Za jej sprawą poznajemy bowiem opowieść o delikatnej, wrażliwej duszy, która przeżytą traumę musiała przekuć w moc w celu utrzymania się przy życiu. To też metaforyczna opowieść o zwycięskim odparciu męskiej, seksualnej agresji.
Przemoc
Cała seria Krzyk obfituje w wiele obrazów przemocy. Dodajmy, że często przybiera ona wręcz hiperboliczny charakter. Trudno wymazać z pamięci scenę z czwartej odsłony serii, gdy Sidney wchodzi do pokoju w kolorze krwi i widzi wybebeszoną ofiarę. W Krzyku zawsze chodziło o brutalność, co miało sygnalizować, że gdy tylko schowamy się za maską, mogą odżyć w nas najgorsze instynkty. Wszystko to dzieje się jednak w autotematycznym kontekście. Okazuje się, że morderstwa z Woodsboro oddziałują tak silnie, że w świecie filmu istnieje potrzeba opowiedzenia o nich przy wykorzystaniu… języka filmu, a jakże. Fabularnym bocznym torem serii, podkreślającym jej metakomunikat, jest powstawanie serii filmów pt. Cięcie. W trzeciej odsłonie akcja filmu dzieje się nawet na planie filmowym, konsultowane są fragmenty scenariusza, a bohaterowie oryginalni spotykają swych aktorskich odpowiedników. Wszystko to odbywa się za sprawą tego, iż tak jak brutalne wydarzenia zobrazowane w pierwszym Krzyku budzą przerażenie, tak mogą też budzić fascynację, a to da się przecież spieniężyć. Ukrytym pytaniem tego horrorowego cyklu jest zatem dylemat pokroju jajka i kury, czyli co tak naprawdę wynika z czego – czy przemoc kreuje filmy o przemocy, czy też filmy o przemocy kreują przemoc. Słowem jednego z bohaterów filmu najlepiej spuentować to w sposób następujący: „Filmy nie tworzą psychopatów. Filmy sprawiają, że są oni bardziej kreatywni”.
BONUS
Idiotyzmy
Bez względu na to, jak bardzo stoimy po stronie tego, iż Krzyk jest wybitną serią horrorów, nie da się podczas jej seansu odeprzeć wrażenia, że tak jak śmieje się ona z filmowych schematów, tak sama często jest śmieszna. Zastanawialiście się kiedyś, jak to jest, że bohaterka, która tyle razy musi walczyć o swoje życie, a) nigdy nie przechodzi fachowego przeszkolenia z zakresu samoobrony, b) nie posiada przy sobie broni palnej, która znacząco podwyższyłaby szansę przeżycia w konfrontacji z nożownikiem? No i co, do cholery, dzieje się przez cały czas z jej ojcem? Jest to przecież co najmniej zastanawiające, tak jak zastanawiające jest też to, że jakimś trafem morderca zawsze do Sidney dociera, pomimo tego, że ta ucieka, zmienia tożsamość. W ogóle umiejętności Ghostface’a są dość oryginalne, bo tak jak potrafi on perfekcyjnie posługiwać się nożem, tak potrafi też bardzo szybko zmieniać miejsce swojego położenia, pomimo że nie posiada narzędzia teleportu. W trójce ma jednak zmieniacz głosu, co stawia go w równym rzędzie z Terminatorem. Siły zresztą także mu nie brakuje, bo może spadać ze schodów i uczestniczyć w kraksie samochodowej, a i tak szybko się z tego pozbiera. Mój podziw najbardziej jednak wzbudza fakt, iż Ghostface zawsze zna wszystkie numery telefonów do swoich ofiar. Odbywa przez to rozmowy telefoniczne często w ich obecności, będąc tuż za ścianą lub chowając się w szafie, a ofiara rzecz jasna nie zdaje sobie z tego sprawy. Kwintesencją serii Krzyk jest także nieporadność policji, która kompletnie nie wie, jak poradzić sobie z zamaskowanym mordercą, nawet jeśli ten każdorazowo działa w podobny sposób.
Czy nie jest jednak tak, że te większe i mniejsze idiotyzmy to coś, co przyjmujemy z uśmiechem politowania? Owszem, tak właśnie jest. Bo nawet jeśli Krzyk śmieje się ze schematów, sam udowadnia, że jeśli akcja slashera ma się zadziać, musimy jako widzowie pójść na pewne ustępstwa. Bez tego nie ma zabawy.